piątek, 22 listopada 2024

ZŁOTY SEN (Recenzja)

Autor: Grażyna Jeromin-Gałuszka
data wydania: 19 maja 2015
liczba stron: 440
wydawnictwo: Prószyński i S-ka 











"Złoty sen" to moje pierwsze spotkanie z prozą Grażyny Jeromin-Gałuszko. Urzeczona pięknym okładkowym zdjęciem nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki. 

Willa, której właścicielką jest ekscentryczna Lili, była kiedyś popularnym pensjonatem wśród kuracjuszy. Józefa, pomoc domowa też miała co robić. Teraz w każdym z pokoi słychać tylko głuchą ciszę. Wszystko ulega zmianie w chwili gdy do drzwi willi zapukała Ada, która po kilku latach wróciła do miejsca, gdzie razem z mamą spędzała każde wakacje. 
Ponoć ma kochającego męża, wiedzie szczęśliwe życie, więc skąd ten nagły przyjazd? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. 
Dziewczyna w trakcie swojego pobytu dostrzega, że madame w dalszym ciągu nie odzywa się do Arlety, Józefa nadal używa w kuchni tylko soli i pieprzu, a Kalina nie została wielką gwiazdą. Jej wakacyjna przyjaciółka miała ku temu predyspozycje, ale złe decyzje doprowadziły ją do życiowego upadku. Dziewczyna potrzebowała natychmiastowej pomocy. 
Lili, Ada, Kalina i Józefa - cztery fantastyczne kobiety, które zostały zdane na siebie. W pewnym momencie dochodzą do wniosku, że życie jednak nie jest takie złe. 

Jaką rolę w tym wszystkim odegrał Wiktor, który wrócił po piętnastoletniej emigracji do kraju?
 
Przeczytałam do końca książkę, ale niestety nie podbiła mojego czytelniczego serca. Pomysł na fabułę autorka miała bardzo dobry, ale wykonanie trochę nie wyszło. W moim odczuciu wkradł się w nią zbyt duży chaos. Winna temu jest dość liczna grupa bohaterów, którzy byli wprowadzani bez jakichkolwiek informacji o danej postaci. Skutkowało to tym, że nie wiedziałam kto jest kim. Dopiero z czasem pojawiało się  więcej charakterystyki, a lektura była bardziej płynna. Jednak ja wolę, gdy od razu wiem o kim czytam. 
Chwilami odczuwałam dość duże znużenie. Tak naprawdę w tej historii nic się nie dzieje, co by mnie jakoś zaciekawiło. Akcja toczy się w ślimaczym tempie, brak chociażby jednego ciekawego obrotu wydarzeń. Przygnębiający i dołujący nastrój, jaki panuje w  powieści jeszcze bardziej mnie zniechęcał. 
Chyba najciekawszą postacią w całej tej historii była Klarysa, na temat której było tak mało. Wszyscy uważali ją za wariatkę. Nikt nie brał pod uwagę, że coś takiego miało miejsce naprawdę. Do momentu gdy poznaje Wiktora. Mężczyzna nawiązał ze staruszką bardzo dobry kontakt i świetnie się ze sobą dogadywali. Ten wątek spodobał mi się najbardziej i żałuję, że nie został szerzej przedstawiony. 
Nie wiem jak to wyglądało w przypadku innych czytelników, ale ja szybko spostrzegłam się dlaczego Ada tak nagle pojawiła się w wilii. Co ją do tego skłoniło. Przewidywalność w książce to nic dobrego i niestety psuje całą przyjemność z poznawania jej treści. 

Klimatyczna szata graficzna, ciekawy zarys fabuły to troszkę za mało, żeby dana powieść mnie urzekła. Dla mnie najważniejsze jest wnętrze, a w przypadku "Złotego snu" było nijakie, mdłe i bez charakteru. Zabrakło mi tutaj takiej małej iskry, dzięki której coś jednak zacznie się dziać

POLECAM 
MOJA OCENA 


MIŁOŚĆ Z ODZYSKU (Recenzja)

Autor: Malwina Ferenz
data wydania: 23 czerwca 2021
liczba stron: 456
wydawnictwo: Filia
 









"Miłość z odzysku" to moje drugie spotkanie z prozą Malwiny Ferenz. Pierwsze było jak najbardziej udane, więc z chęcią zapoznałam się z kolejną jej powieścią.

Pan Staszek, pracownik wrocławskiego kuratorium klikając "wyślij" na komputerze nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dużego narobi ambarasu. Przez pomyłkę urzędowe pismo trafia na biurko dyrektora nie tej podstawówki co trzeba. Anatola trochę zdziwiła jego treść, ale jak zawsze do wszystkiego podchodzi w sposób profesjonalny. Tak było i tym razem. 
Kto by przypuszczał, że zwykły papierek może w jakimś stopniu odmienić czyjeś życie. On i urocza blondynka, którą miał okazję poznać raczej nie brali czegoś takiego pod uwagę.
Okazuje się, że los jednak potrafi nas miło zaskoczyć, gdy już tracimy na to jakiekolwiek nadzieje. 

Ależ to było fajne. Wydaje mi się, że to określenie pasuje idealnie do tej historii. "Miłość z odzysku" to lekka, prosta i co najważniejsze, optymistyczna powieść. Mimo tego, że zawiera w sobie trudne i ważne tematy. 
Ze względu na ogromną dawkę humoru, lektura tej książki zapewniła mi świetną rozrywkę. Bawiłam się przy niej wybornie poznając losy bohaterów, którzy zostali wykreowani przez autorkę w bardzo ciekawy sposób. Szczególną uwagę warto zwrócić na grono pedagogiczne. Jak ja bym chciała chodzić do szkoły, w której uczą tacy nauczyciele. Razem stworzyli szalenie barwną grupę, z siostrą Anastazją na czele, która podbiła moje czytelnicze serce. 
Anatol, pełniący rolę dowódcy całej tej belferskiej ferajny to bardzo intrygująca osobowość. Daleko mu do ostrego i budzącego strach wśród uczniów pana dyrektora. Zawodowo świetnie sobie radzi. Jeśli chodzi o kwestie osobistą, jest samotnym ojcem dwunastoletniej Otylii. Oboje przeżyli trudne chwile w swoim życiu. On stracił żonę, ona mamę. Nastolatce trudno jest się z tym pogodzić. Swoje myśli przelewa na karty pamiętnika, którego strzeże jak oka w głowie. 
Barbara , to wspomniana wcześniej urocza blondynka, którą Anatol miał okazję poznać w trakcie rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Po pierwszej rozmowie wydała mu się mądrą, inteligentną kobietą,  która mocno go zaciekawiła. Jednak z drugiej strony ma wątpliwości, czy nadszedł już ten moment, żeby móc zacząć zapisywać nową czystą kartę. 
Barbara jest po rozwodzie i podobnie jak Anatol wychowuje dwunastoletniego nastolatka. Ze względu na sytuację rodzinną, w ich życiu zaszło sporo zmian. Coś takiego musiało wpłynąć na nich oboje, a szczególnie na Kamila. Nowe miejsce, nowa szkoła.
Brak akceptacji wśród rówieśników to jeden z tych poważniejszych wątków jaki został poruszony w książce.
Internetowy hejt to kolejny problem, z którym niestety trudno jest nam walczyć. Będąc anonimowym w sieci myślimy, że wszystko nam wolno. Przy okazji nie zdajemy sobie sprawy z tego, że w ten sposób kogoś ranimy, poniżamy, gnębimy. Potem słyszymy o tragediach, próbach samobójczych itp.  Nie każdy jest twardy psychicznie i to zwyczajnie zignoruje. Super, że autorka pisze o tym w swojej książce.
Jesteście ciekawi o co chodzi z tym pismem z kuratorium? Otóż, ma to związek z 100-tną Rocznicą Odzyskania Niepodległości przez Polskę i organizowanym z tej okazji biegiem. Pod koniec lektury atmosfera zrobiła się bardzo podniosła. Pomysł z tego typu wydarzeniem był świetny, tym bardziej, że wzięli w nim udział przedstawiciele różnych organizacji. 
Całość czyta się naprawdę dobrze. Duża czcionka, prosty język, rewelacyjne poczucie humoru autorki, ciekawi bohaterowie,  interesujące wątki, no i piękny jesienny Wrocław. Czy trzeba czegoś więcej? Według mnie wszystko jest tutaj spójne i zachęca do zapoznania się z tą historią. Jedynie mogę przyczepić się do szaty graficznej, która nie pasuje do treści, a ja lubię gdy te dwa elementy współgrają ze sobą. 

Jeśli szukacie lekkiej, odprężającej książki, która odgania ponure myśli i pokazuje, że warto w pewnych sytuacjach zaryzykować to "Miłość z odzysku" będzie idealną propozycją. 

POLECAM 




piątek, 25 października 2024

CÓRKA ZIEMI (Recenzja)

Autor: Dorota Gąsiorowska
data wydania: 26 lipca 2023
liczba stron: 519
wydawnictwo: Znak Literanova










"Córka Ziemi" to pierwszy tom cyklu "Córki Żywiołów" autorstwa Doroty Gąsiorowskiej. Po książki tej autorki mogę sięgać w ciemno mając stuprocentową pewność, że będzie to smakowita literacka uczta. Czy tym razem też tak było?

Weronika jest cenioną rzeźbiarką. Ze zwykłego kamienia potrafi stworzyć coś wyjątkowego. Umiejętność wsłuchiwania się w odgłosy natury znacznie jej to ułatwia. 
Maks, właściciel pałacu położonego w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej wychodzi do niej z propozycją rekonstrukcji posągu Frei, nordyckiej bogini miłości i magii. 
Weronika przyjmuje zlecenie, mimo, że od pewnego czasu towarzyszy jej dziwny niepokój. Ukończone dzieło ma stanąć w przyhotelowym ogrodzie, ale niewiadomo kiedy nastąpi jego oficjalne otwarcie ze względu na ludzkie szczątki znalezione w pobliskiej studni. 

Uwielbiam twórczość Doroty Gąsiorowskiej, i dlatego z wielką przyjemnością rozpoczęłam lekturę jej kolejnej książki. Już sama delikatna okładka idealnie współgrająca z wnętrzem, przyciąga do siebie czytelnika. Nie mówiąc już o intrygującym opisie fabuły. 
Akcja w powieści rozgrywa się w dwóch ramach czasowych. Współczesność dotyczy trzydziestodwuletniej Wiktorii. Dziewczyna posiada niebywały talent, który doceniany jest na całym świecie. Na co dzień mieszka w domku po babci blisko Ojcowskiego Parku Krajobrazowego. Kocha naturę i zwierzęta. Sama niedawno została właścicielką dwóch kotów, przyjaźni się też z pustułką. Dla niektórych może się to wydawać dziwne. Jak przystało na dobrą i wrażliwą osobę nikomu nie odmawia pomocy. Przekonała się o tym nastoletnia Zuzia. 
Od pewnego już czasu nie tworzy na zamówienie, ale dla oferty Maksa zrobiła wyjątek. Duży wpływ na jej decyzję miały rozmowy z Felicją, babcią mężczyzny, i to, w jaki sposób czuła się będąc w pobliżu pałacu. Bez wątpienia, coś musiało przed laty wydarzyć się w tym miejscu. 
Za sprawą dwunastoletniej Frei przenosimy się w czasie. Dziewczynka razem ze swoją mamą mieszka w chacie w otoczeniu leśnych drzew. Gdy nie pomaga przy produkcji ziołowych naparów i lekarstw spaceruje swoimi utartymi szlakami w towarzystwie zwierzęcych przyjaciół. 
Niestety choroba zabiera najważniejszą osobę w jej życiu. Została sama i od teraz pałac staje się jej domem. Na skutek pewnych wydarzeń z eleganckiej komnaty zostaje przeniesiona do małego pokoiku w wieży. 
Która z bohaterek bardziej przypadła mi do gustu? Trudno mi jest jednoznacznie stwierdzić, bo obie wniosły coś od siebie do tej opowieści. Gdybym jednak musiała dokonać wyboru, chyba bardziej zaciekawiły mnie losy Frei. Historię dziewczynki owiewa baśniowy klimat. Unosi się nad nią niezwykła aura, która niejednokrotnie  powodowała gęsią skórkę na moim ciele. Chwilami robi się mrocznie i ze strachem śledzimy poczynania dwunastolatki.
U Weroniki jest znacznie spokojniej. Chociaż i tutaj z czasem robi się interesująco. Tajemnica goni tajemnicę, a ona nieoczekiwanie została w to wszystko wciągnięta. Jej do tej pory zwyczajne życie singielki i rzeźbiarki z dnia na dzień bardzo się zmieniło. 

Dorota Gąsiorowska bez wątpienia potrafi w efekty paranormalne. Zjawy, duchy, dziwne odgłosy, czarne kruki. Nie mówiąc już o mistrzowskich opisach przyrody dzięki którym przenosimy się do baśniowej krainy. Las w różnych odsłonach, mokradła, gęsta mgła, pałacowe zakamarki. Moja wyobraźnia wręcz wariowała. 
Autorka pokazuje nam, jak duży wpływ na nasze samopoczucie ma obcowanie z naturą.  Miłość do zwierząt to też ważna kwestia jaka została poruszona. Nasi bracia mniejsi niejednokrotnie stają się najlepszymi przyjaciółmi, powiernikami trosk i sekretów. Nie zdradzą, nie kłamią, są nam wierni do ostatnich chwil życia. Dlaczego z ludźmi nie zawsze tak jest? Warto się nad tym dłużej zastanowić.  
Akcja toczy się dość wolno, ale bieg wydarzeń nie pozwala na przerwanie lektury. A dzieje się, i to dużo. Trzymający w napięciu wątek kryminalny jest bardzo mocnym punktem powieści. Nie brakuje w niej również romantyzmu, a dotyczy to teraźniejszości jak i czasów przeszłych. 
"Córka Ziemi" działa na czytelnika jak magnez. Przyciąga i kusi swoją treścią. Metafizyczność, którą czuć aż do samego końca, nietuzinkowi i wyraziści bohaterowie. Oczarowujący nastrój, który sprawia, że szybko można zatracić się w tej opowieści. W moim odczuciu jest to jedna z lepszych książek autorstwa Doroty Gąsiorowskiej. 
Jesień sprzyja lekturze właśnie takich historii, więc jeśli macie jeszcze jakieś wątpliwości, to mam nadzieję, że ta opinia pomoże wam podjąć odpowiednią decyzję. 

POLECAM 
MOJA OCENA 8/10






 

niedziela, 20 października 2024

PIĘKNA MIŁOŚĆ (Recenzja)

Autor: Wioletta Sawicka 
data wydania: 5 marca 2019
liczba stron: 584
wydawnictwo: Prószyński i S-ka














Baśka i Michał tworzą zgrane i bardzo kochające się małżeństwo. Ona jest architektem, on zawodowym żołnierzem. Razem kroczą przez życie marząc o własnym domu i gromadce dzieci. W każdej sytuacji mogą liczyć na pomoc ze strony swoich przyjaciół. 
Z dnia na dzień stają się właścicielami zniszczonego siedliska w bardzo urokliwym miejscu. Stan budynków wymagał szybkiego remontu, co wiązało się z dość dużymi kosztami. Są kredyty, ale i to może nie wystarczyć.
Michał podejmuje trudną decyzję nie mówiąc wcześniej o tym swojej żonie. Wiedział, że będzie przeciwna jego wyjazdowi na misję do Afganistanu. Tak też było. Zdecydował się na taki krok nie tylko ze względów finansowych, ale przede wszystkim po to, żeby sprawdzić samego siebie. 
Po miesiącu od wyjazdu Michała, do Baśki dociera tragiczna wiadomość...

O mamuniu! Cóż to była za książka. Liczy sobie ponad 500 stron, a ja ją przeczytałam w ciągu trzech wieczorów. Taki wynik nie zdarza mi się zbyt często, więc coś o tym świadczy. 
Historia Baśki i Michała nie zaczyna się w jakiś wyjątkowy sposób. Poznajemy dwoje zakochanych w sobie ludzi, którzy są szczęśliwi i z radością witają wspólnie każdy kolejny dzień. Mają swoje plany, marzenia. Pracują, spotykają się z przyjaciółmi. 
Wioletta Sawicka na kartach swojej książki pokazuje nam jak szybko to nasze życie potrafi się zmienić.  Idylla w jednej sekundzie przeobraża się w niewyobrażalną rozpacz, ból i tęsknotę. 
Los bywa czasami wobec nas bardzo okrutny. Zadajemy sobie wtedy pytanie: dlaczego akurat JA?
To co spotkało główną bohaterkę mocno chwyciło mnie za serce. Baśki nie da się nie lubić. Zawsze tryskała energią, z jej twarzy nie schodził uśmiech. Spełniała się również zawodowo. Miała swoje kompleksy, ale Michałowi w niczym to nie przeszkadzało. Kochał ją taką, jaką jest. Była to "piękna miłość", która niestety nie zdarza się zbyt często. 
Czy po czymś takim można jeszcze normalnie żyć? Jak zaakceptować to, co się stało? Autorka uświadamia nas, że jednak coś takiego jest możliwe. Oczywiście przy pomocy najbliższych oraz terapeutów, bo samemu jest znacznie trudniej. Tym bardziej, że nie było to jedyne traumatyczne wydarzenie w życiu naszej głównej bohaterki. O co dokładnie chodzi tego wam nie zdradzę. 
Tak po ludzku było mi żal tej biednej dziewczyny. Nikomu nie zrobiła krzywdy, żeby los tak mocno ją doświadczył. 

Czytając tę książkę nie sposób się nie wzruszyć. Emocji jest tutaj ogrom, które zostają w człowieku na długo. Miłość gra w tej historii pierwsze skrzypce, ale mamy w niej również obraz pięknej przyjaźni, o którą w dzisiejszych czasach jest bardzo trudno. 
Problemy jakie zostały w niej poruszone mogą dotknąć każdego z nas, co czyni książkę jeszcze bardziej interesującą, a przede wszystkim życiową. Kilka ciekawych zwrotów akcji sprawiło, że z trudem odrywałam się od lektury. Zostałam zaintrygowana w jakim kierunku to wszystko się potoczy. Czy Baśka da radę i wstanie na nogi? Czy ponownie otworzy swoje serce na nową miłość? 
Mimo trudnej tematyki całość czyta się lekko i szybko. Warto mieć przy sobie coś do notowania, bo nie brakuje w niej cytatów i sentencji wartych zapamiętania. 
Polecam wszystkim tę jakże piękną. Mnie urzekła już od pierwszej strony. 

POLECAM 
MOJA OCENA 8/10




niedziela, 13 października 2024

TAM, GDZIE SERCE TWOJE (Recenzja)

Autor: Krystyna Mirek 
data wydania: 13 marca 2019
liczba stron: 350
wydawnictwo: Filia











Krystyna Mirek to jedna z popularniejszych polskich pisarek. Jej książki cieszą się ogromną popularnością wśród fanów literatury obyczajowej. "Tam, gdzie serce twoje" to jedna z nich z którą spędziłam kilka październikowych wieczorów. 

W końcu to zrobiła. Laura po 10 latach małżeństwa zdobyła się na odwagę i odeszła od męża. Uczyniła to po cichu gdy odsypiał kolejny ciężki dyżur. Z jedną walizką i psem wsiada do samochodu sąsiada i wyrusza w drogę. Sopot, to tam ma zamiar powoli zacząć odbudowywać swoje dotychczasowe życie. 

Długie jesienne wieczory sprzyjają czytaniu. W tym czasie wybieram książki lekkie, ale z przesłaniem przy których mogę odpocząć i odsunąć od siebie wszystkie złe myśli. Na coś takiego byłam nastawiona biorąc do ręki "Tam, gdzie serce twoje". 
Wraz z Laurą, główną bohaterką przeniosłam się z Krakowa do Sopotu. Z pewnością jesteście ciekawe dlaczego główna bohaterka zdecydowała się na taki krok? Miała ku temu swoje powody. Patrząc z boku na to jak żyła, nie jedna z nas mogłaby jej tego wszystkiego pozazdrościć. Przystojny i wykształcony  mąż u boku, wspaniały dom, brak kłopotów finansowych. Wszystko to, co zewnętrzne wyglądało bajkowo. Wewnątrz niestety było zupełnie inaczej. Kto był temu winien? Oczywiście Laura, żadnej innej opcji nie było. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo cierpi. Początki jej małżeństwa z Pawłem nie wskazywały na to, że pojawi się między nimi aż tak poważny kryzys. Wszystko zaczęło się od chwili, gdy zaczęto mówić o dziecku. 
Problem z zajściem w ciążę dotyka wielu kobiet. W takiej sytuacji potrzebują wsparcia i troski. Laura tego nie miała. Presja jaka została na nią rzucona niszczyła ją od środka. Nikt nie brał pod uwagę tego, że z jej mężem może być coś nie tak. W końcu Paweł jest chodzącym ideałem. Zawodowo odnosi same sukcesy, ma piękną żonę, dom. Wychowanie i ojcowskie rady przyniosły odpowiedni skutek. Chyba jednak nie do końca. 
Czekałam aż mąż Laury wreszcie przejrzy na oczy i coś z tym wszystkim zrobi. Wykona ten jeden, ale jak bardzo ważny krok. Wkurzała mnie bardzo jego obojętność wobec żony, którą kochał. Nie ma ku temu żadnych wątpliwości. Słuchał się ojca w każdym aspekcie i całkowicie mu się podporządkował. Wiele mu zawdzięczał, ale są jakieś granice. Jego matka też nie miała prawa głosu. Jedna osoba rządziła całą rodziną i miała z tego olbrzymią satysfakcję. 
Laura wykazała się dużą odwagą decydując się na tak ryzykowne zmiany. W jednej chwili została z niczym, ale nie miała zamiaru się poddać. Trzymałam za nią kciuki, bo zasługiwała na szczęście i wszystko co najlepsze. W małym sopockim pensjonacie spotkała ludzi, dla których los, tak jak i dla niej nie był zbyt łaskawy. Wśród obcych poczuła się lepiej, odzyskała radość z życia i wiarę w siebie. 
Postać Alberta, miejscowego poławiacza bursztynów też wniosła dużo pozytywów. Początek ich znajomości nie należał do przyjemnych, ale z czasem pojawiła się między nimi nić porozumienia, która przeobraziła się w przyjaźń. 

Całość czyta się lekko i przyjemnie. Zawarte w tej opowieści wątki i tematy zostały przedstawione przez autorkę w ciekawy sposób. Tego typu problemy mogą dotknąć każdego z nas i dlatego historia Laury jest tak bardzo życiowa. Zawiera w  sobie wiele dobrego i cennego. "Tam, gdzie serce twoje" to książka, która pokazuje, że warto walczyć, chociaż czasami sprawia nam to wiele bólu i cierpienia. Gdzieś za rogiem czeka na nas szczęście tylko musimy być silni. Nie można się poddawać. 
Jeśli lubicie nadmorskie klimaty w literaturze to z pewnością będziecie zadowoleni. Krystyna Mirek za pomocą opisów oddała piękno Sopotu. Chciałabym na żywo zobaczyć dom Alberta, a szczególnie wyjątkowy kominek. No i bursztyny, które odgrywają tutaj bardzo ważną rolę. 
Jesteście ciekawi jak potoczyły się losy Laury oraz pozostałych bohaterów? Zachęcam was do lektury "Tam, gdzie serce twoje". Nie jest to dzieło wysokich lotów, ale na pewno warto zwrócić na tę książkę swoją uwagę. Szczególnie polecam ją osobom, które znajdują się obecnie na ostrym zakręcie życiowym. Może te kilka stron przyniesie wam ulgę, spojrzycie na świat inaczej i na waszych twarzach wreszcie pojawi się uśmiech, a w oczach iskra nadziei. 

POLECAM 
MOJA OCENA 7/10













poniedziałek, 7 października 2024

STROICIELKA DUSZ (Recenzja)

Autor: Aldona Bognar
data wydania: 22 sierpnia 2018
liczba stron: 352
wydawnictwo: W.A.B











"Stroicielka dusz" to powieść dzięki, której po raz pierwszy miałam styczność z twórczością Aldony Bognar. Nie powiem, ale bardzo zaintrygował mnie jej tytuł. Stroić można siebie, mieszkanie, instrumenty, ale o duszy to ja jeszcze nie słyszałam. 

Julita, Łucja, Dagmara i Eliza - cztery obce sobie kobiety. Różni je wiele rzeczy, począwszy od wieku, wyglądu, sposobu bycia. Kończąc na sytuacji życiowej i problemach z którymi przyszło im się zmierzyć. Okazuje się jednak, że jest coś, co łączy je ze sobą. Cała czwórka od czasu do czasu udziela się na forum internetowym adresowanym do kobiet. To właśnie na nim pojawia się tajemnicze ogłoszenie stroicielki dusz do harmonii wszechświata.

Jeśli myślisz, że literatura obyczajowa to tylko takie pitu-pitu o niczym, szybko zmienisz swoją opinię po lekturze tej powieści. Jestem tego pewna. 
Mnie już kilka początkowych stron wbiło w fotel, nie mówiąc już o tym co działo się ze mną, gdy byłam mniej więcej w połowie. "Stroicielka dusz" rozbiła mnie totalnie.  Autorka na papier przelała prawdziwe życie i uczyniła to w sposób tak genialny, tak fantastyczny, że nie mam słów. Przecież taką Julitą, Łucją, Dagmarą lub Elizą możesz być ty, twoja przyjaciółka, ktoś z rodziny lub obca kobieta, którą spotkasz na ulicy, a ty nie masz o tym pojęcia. 
Nie będę szerzej przedstawiać naszych wspaniałych bohaterek, bo tym sposobem zabiorę wam przyjemność z samodzielnego ich poznawania w trakcie czytania tej niebywale realistycznej opowieści. Każdy kolejny rozdział podporządkowany jest jednej z kobiet, dzięki temu możemy indywidualnie się z nimi zaznajomić. Strona po stronie dowiadujemy się o nich coraz więcej. Kim są, gdzie pracują, czy mają swoje rodziny i z czym tak naprawdę muszą się zmierzyć. A tych problemów i trosk niestety nie jest mało. 
Ból i tęsknota po stracie bliskiej osoby. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że coś takiego nie dotyka tylko dorosłych, ale także dzieci. Taki wątek pojawił się w książce i mocno chwycił mnie za serce. Aldona Bodnar nakreśliła go z ogromną dozą czułości, wrażliwości i empatii. 
Brak wiary w siebie i własne możliwości. Jest to dość powszechne, ale jak wiemy nic nie dzieje się bez przyczyny. W naszym życiu coś musiało się wydarzyć, że mamy o sobie takie zdanie. Słowa krytyki kierowane w naszą stronę też nie są tutaj bez znaczenia.  
Ocenianie innych po pozorach. Lubimy to robić, szczególnie anonimowo. Jak się okazuje, gdy bliżej poznamy tą drugą osobę, możemy się miło zaskoczyć. 
"Stroicielka dusz" to ogrom ważnych i trudnych tematów, z którymi warto się zapoznać.
Cała nasza dzielna babska czwórka postanowiła zaryzykować i odwiedziła tytułową stroicielkę. Każda z kobiet przeżyła spotkanie na swój sposób, otrzymując kartkę z krótkim tekstem. Zinterpretowanie tych kilku zdań nie było dla nich łatwe, ale wspólnymi siłami przy (niedobrej) kawie okazało się znacznie prostsze. 
Do jakich wniosków doszły, czy te spotkania miały jakikolwiek sens. Kim tak naprawdę jest ta cała stroicielka? Nie odpowiem wam na te pytania, zachęcam za to do lektury. Pochłonie was ta książka tak jak mnie. Osobiście polecam czytać ją powoli, rozdział po rozdziale. Została napisana lekkim i przestępnym językiem, więc z pewnością miło spędzicie przy niej czas. Wulgaryzmy? Są, ale chyba właśnie taki zamysł miała autorka. Po prostu nie gryzie się w język tak jak jedna z bohaterek. Nie ma co ukrywać, ale my też w pewnych sytuacjach soczyście rzucamy sobie przysłowiowym "mięskiem", prawda?
Jeśli szukasz ciekawie napisanej książki, która zawiera w sobie wiele ważnych przesłań i emocji to "Stroicielka dusz" będzie dla ciebie idealna. 

POLECAM 
MOJA OCENA 7/10




 

poniedziałek, 30 września 2024

JESIEŃ W KOLORZE SYROPU KLONOWEGO (Recenzja)

 

Autor: Anna Chaber
data wydania: 23 sierpnia 2023
liczba stron: 376
wydawnictwo: Czwarta Strona











Jak przystało na stuprocentową "jesieniarę" obok książki "Jesień w kolorze syropu klonowego" Ani Chaber nie mogłam przejść obojętnie. Nie tracąc czasu, szybko zrobiłam sobie aromatyczną herbatę w ulubionym kubku, coś do przegryzienia i rozpoczęłam lekturę. 

Lena, po tym co zrobił jej chłopak spakowała najpotrzebniejsze rzeczy do walizki, prowadzenie firmy powierzyła swojej przyjaciółce i wyjechała na taki trochę dłuższy urlop do...Kanady. Czeka tam na nią ciocia, z którą dawno się nie widziała. 
Szukając wolnego miejsca w jednej z kanadyjskich kawiarni przysiada się do tajemniczego mężczyzny. Z czasem okazuje się, że jest nim Jonathan Price, znany dziennikarz z najbardziej roztańczonymi biodrami w kraju. 
Bieg wydarzeń sprawia, że niespodziewanie Lena zostaje jego asystentką i ma mu pomóc w pracy nad książką. 
Wszystko wreszcie zaczyna się układać, do momentu w którym przeszłość daje o sobie znać. 

Właśnie takiej książki potrzebowałam. Lekkiej z niespiesznie poprowadzoną fabułą, która nie wymaga od czytelnika skupienia. Zapewniła mi świetny relaks i chociaż przez chwilę nie myślałam o problemach.  No i jesień w tle, której od pewnego czasu szukam w literaturze obyczajowej. 
Ania Chaber niewątpliwie ma talent do pisania "jesieniarskich" historii. W piękny sposób pokazuje nam tę porę roku, która nie wszystkim kojarzy się w miły sposób. Razem z Leną odbyłam fascynującą podróż po jesiennej Kanadzie siedząc sobie wygodnie w fotelu. Jej oczami widziałam te wszystkie piękne krajobrazy i miejsca, które warto było uchwycić za pomocą aparatu. Autorka poprzez opisy ukazała ich wyjątkowość i urok. Gdyby poproszono mnie o wybór jednego z nich byłaby to maleńka wyspa, Toronto Islands na której Lena odkryła zakątek z domkami w rustykalnym stylu. Oczywiście warto wspomnieć o aspekcie kulinarnym, który został smakowicie przedstawiony. 
"Jesień w kolorze syropu klonowego" to nie tylko spadające kolorowe liście, wyrzeźbione dynie na Halloween i upieczony indyk na Święto Dziękczynienia. Książka zawiera w sobie znacznie więcej i jest to niestety mniej przyjemne oblicze. Ania Chaber porusza w niej ważne tematy, które wymagają od nas uwagi. Z pewnością zalicza się do nich nękanie i stalking. W dzisiejszych czasach trudno jest nam żyć bez internetu. Korzystamy z niego służbowo, jak i dla rozrywki, ale co niektórzy używają go również w celach zabronionych przez prawo. Kilka łyków alkoholu i beztroska zabawa jak się okazuje czasami może źle się skończyć. W tym miejscu warto poruszyć temat zaufania. Jeśli chodzi przyjaciółkę Leny, miałam co do niej od samego początku dużo wątpliwości. W pewnym momencie zaczęła gubić się w tych swoich intrygach i kłamstwach. 
Trudne relacje rodzinne to wątek, który dotyka Jonathana i jego ojca. Człowieka wpływowego, wymagającego i zimnego jak lód.  Jego kariera polityczna zanim się zaczęło już się skończyła i to z winy własnego syna. Jonathan jest dziennikarzem, który nie ucieka przed prawdą, wręcz przeciwnie. Zawsze stara się ukazać to, co powinno być pokazane innym. 

Lena i Jonathan stworzyli bardzo interesujący duet. Poznali się w dość nietypowych okolicznościach, różnią się od siebie nie tylko narodowościowo, ale jak wiemy, przeciwieństwa przyciągają się do siebie. Ich relację można porównać do puzzli. Element po elemencie, aż w końcu naszym oczom ukarze się ukończone dzieło, które nas zachwyci. Trzymałam za nich oboje mocno kciuki bo po prostu zasłużyli na szczęśliwe życie oraz miłość. Taką prawdziwą i piękną. Z dala od blasku fleszy i nieżyczliwych spojrzeń. 

"Jesień w kolorze syropu klonowego" to było moje drugie spotkanie z prozą Ani Chaber i śmiało mogę napisać, że chcę więcej. Pierwszą książką było "Zaproś mnie na Pumpkin Latte" więc jesienny vibe autorki jest mi dobrze znany, i dlatego z chęcią zapoznam się z historią w innym klimacie. Jestem pewna, że też będzie ciekawie i intrygująco. 
Jeśli są na sali "jesieniary" to nie ma co zwlekać tylko bierzcie się za czytanie "Jesieni w kolorze syropu klonowego". Tym bardziej, że ta pora roku obecnie rządzi za naszymi oknami. 

POLECAM 
MOJA OCENA 7/10

czwartek, 26 września 2024

DZIEWCZYNA ZE SŁONECZNIKIEM (Recenzja)

Autor: Aleksandra Rak 
data wydania: 15 czerwca 2022
liczba stron: 320
wydawnictwo: Dragon











Książkę "Dziewczyna ze słonecznikiem" udało mi się znaleźć w trakcie jednej z wizyt w bibliotece. Zaciekawiona opisem fabuły rozpoczęłam swoją przygodę z tą powieścią. 

Łucja pracuje w Mikołowskim Domu Kultury i prowadzi tam warsztaty dla dzieci. Na jednych z zajęć pojawia się Kacper w towarzystwie Bonia, swojego najlepszego przyjaciela. Mężczyzna jest synem znanego artysty i wykładowcy na ASP. Sam też maluje.
Bonio coraz śmielej zbliża się do nowo poznanej dziewczyny. Jest wolny, w przeciwieństwie do Kacpra. Zauroczony urodą Łucji wychodzi do niej z nietypową propozycją. Otóż chce żeby jej wizerunek znalazł się na okładce płyty zespołu, w którym gra. Obraz ma namalować...Kacper. Praca nad dziełem nieoczekiwanie zbliża ich do siebie. 

Niech was nie zwiedzie sielski klimat na okładce, bo nie ma go tutaj ani odrobiny. Jest za to historia, która pozytywnie mnie zaskoczyła i wciągnęła już od pierwszej strony. Po prostu przepadłam i z trudem odrywałam się od lektury. 
Łucję polubiłam od razu. Mamy ze sobą dużo wspólnego, więc nie mogło być inaczej. Ja też prowadziłam takie warsztaty dla dzieci. Szybko można zauważyć jak bardzo kocha swoją pracę, z jaką pasją przygotowuje się do zajęć. Uwielbiamy również umilać sobie długie jesienne wieczory. 
Łucja jest młodą dziewczyną z sercem na dłoni. Bije od niej niebywały optymizm. Z każdej, nawet tej najtrudniejszej sytuacji znajdzie jakieś wyjście. Nie zbawi całego świata, ale zawsze służy pomocą i słowem wsparcia. 
Kolejną ciekawą postacią jest Kacper. Utalentowany mężczyzna z dobrego domu. Posiada niebywały talent, który powinien rozwijać. Szczycić się nim przed innymi pokazując na wystawach swoje prace. Niestety radość z tworzenia została mu w skuteczny sposób odebrana. Uczyniła to osoba, dzięki której przyszedł na świat. 
W najtrudniejszych momentach swojego życia zawsze mógł liczyć na Bonia, którego nie sposób nie lubić. Miły, sympatyczny chłopak kochający muzykę. 
Cała trójka bohaterów została wykreowana przez autorkę w bardzo realistyczny sposób. Są szalenie prawdziwi. Każda z postaci posiada swoje dobre i złe strony. Codziennie rano wstają żeby stoczyć kolejną walkę z różnego rodzaju problemami. Jak wiemy, czasami o wygraną jest bardzo trudno,  trzeba posiadać w sobie ogromne pokłady siły i samozaparcia. Niestety bywają w naszym życiu takie momenty, w których wolimy się poddać, niż stanąć do kolejnej bitwy. 
Aleksandra Rak na przykładzie Kacpra chce nam pokazać jak bardzo słowa mogą ranić drugiego człowieka. Wypowiadane z ust najbliższej nam osoby bolą jeszcze bardziej. Temat przemocy psychicznej nie jest mi obcy, i dlatego ten wątek wzbudził we mnie wyjątkowe emocje. Trudno jest zrozumieć jak można w ten sposób traktować własne dziecko i żonę. Przed innymi udaje się kochającego ojca i męża, a w domu rządzi dyktatura. Czegoś takiego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. 
Trzymałam za Kacpra i jego mamę mocno kciuki. Czułam, że oboje w końcu postawią się tyranii jaka zapanowała w ich domu. W jaki sposób tego dokonali tego oczywiście wam nie zdradzę. 

"Dziewczyna ze słonecznikiem" to książka, która powinna trafić w ręce każdej jesieniary. Łucja kocha wszystko co jest związane z tą porą roku. Począwszy od aromatycznych herbat, kończąc na zupie dyniowej. Nawet w deszczu widzi pozytywy. Dzięki niej inaczej spojrzymy na zmiany, które niebawem urzeczywistnią się za naszymi oknami. 
Aleksandra Rak podarowała swoim czytelnikom coś naprawdę pięknego i chwytającego za serce. Jest to historia na wskroś życiowa, która posiada w sobie ogromną dawkę różnego rodzaju emocji. Jest tutaj wszystko, co powinno znaleźć się w bardzo dobrze napisanej książce. Jedynie do czego mogę się przyczepić, to do kilku literówek. Radzę wam zapisać ją już teraz na swoje listy. 

PS. Mam nadzieję, że autorka napisze do niej dalszy ciąg. 







 

SMAŻONE ZIELONE POMIDORY (Recenzja)

Autor: Fannie Flagg
data wydania: 11 października 2021
liczba stron: 448
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie 











Bestseller, kultowa, miliony sprzedanych egzemplarzy, powieść wszechczasów. Przyznam się wam, że widząc takie napisy na książkowych okładkach odczuwam lęk. A nóż nie będę zachwycona lekturą tak jak i inni, i co wtedy? Coś takiego mnie dopadło biorąc do ręki "Smażone zielone pomidory" autorstwa Fajnie Flagg.

Evelyn odwiedzając swoją teściową w Domu Spokojnej Starości spotyka Ninny. Przez przypadek staje się słuchaczką opowieści dotyczącej życia nowo poznanej kobiety. Dzięki niej przenosi się do Alabamy i kawiarni w której serwowane są przepyszne smażone zielone pomidory. 

"Smażone zielone pomidory" to książka, która wzbudza skrajne emocje. Jedni są nią zachwyceni, drudzy wręcz przeciwnie. Ja niestety należę do tej drugiej grupy. 
Nie przekonała mnie do siebie ta historia. Przeskoki w czasie strasznie mnie drażniły. Nie było w tym żadnej chronologii, i dlatego miałam problem z połapaniem się o co w tym wszystkim chodzi. Do tego trzeba dorzucić dość sporą liczbę bohaterów. Z czasem nie wiedziałam kto jest kim, i tym samym gubiłam wątek. Trudno mi było ich polubić. Wyjątek stanowi postać Ninny, kobiety która mimo swojego wieku i problemów ze zdrowiem tryska optymizmem. 
Irytowało mnie zachowanie Evelyn. Menopauza menopauzą, ale według mnie była jakaś taka dziwna. Jej przemyślenia na temat jajek, i postać Towandy walczącej z całym złem tego świat to najlepsze przykłady. Aż się chciało krzyknąć: Ogarnij się w końcu! 
Zawiera w sobie ważne wątki i tematy, ale i tak moja opinia nie ulegnie zmianie. Już od samego początku nie było między nami przysłowiowej chemii. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy jej nie odłożyć. Dobrnęłam jednak do końca. 
Tak na marginesie czeka na mnie druga część tej historii i wierzę mocno, że będzie to zdecydowanie lepsza lektura. 
 

poniedziałek, 5 sierpnia 2024

RZECZY, KTÓRYCH NIE DOKOŃCZYLIŚMY" (Recenzja)

Autor: Rebecca Yarros 
data wydania: 12 kwietnia 2023
liczba stron: 544
wydawnictwo: Filia 











Książki, w których pojawia się wojenna tematyka nie należą do moich ulubionych, ale dla kilku zdarzyło mi się zrobić wyjątek. Do tego jakże zacnego grona od pewnego czasu należy powieść Rebecci Yarros "Rzeczy, których nie dokończyliśmy". Było to moje pierwsze spotkanie z prozą tej autorki. 

Georgia po śmierci Scarlett Standon, swojej prababci, i jednocześnie autorki poczytnych romansów stała się prawowitą spadkobierczynią jej twórczości. To właśnie ona odkryła, że jedna z książek nie posiada zakończenia. Teraz musi podjąć decyzję czy zostawić ją w nienaruszonej formie? Być może ukochana prababci właśnie tego by chciała. Czy jednak zgodzić się na zatrudnienie najbardziej aroganckiego pisarza jakiego znała. Noah Harrison, bo o nim mowa, liczy na to, że Georgia przyjmie jego propozycję. 

"Rzeczy, których nie dokończyliśmy" to powieść, która z pewnością jest warta uwagi. Chociaż ja czuję lekki niedosyt. Nie oceniam jej źle bo na to nie zasługuje, ale nie do końca wszystko mi się w niej podobało.
Szybko można zauważyć, że akcja toczy się dwutorowo. Czas przeszły dotyczy Scarlett Standon, młodej dziewczyny pracującej w WAAF (żeńskiej służbie pomocniczej w siłach powietrznych Wielkiej Brytanii) i Jamesona, pilota RAF-u. Z czasem ich znajomość przerodziła się w wielką i wyjątkową miłość, której towarzyszyła wojenna zawierucha. Z zapartym tchem śledziłam ich losy. Autorka przedstawiła ten wątek w piękny i szalenie emocjonalny sposób. Jest wzruszająco, nostalgicznie, intymnie, chwilami dramatycznie. 
Inaczej wygląda to w przypadku czasów współczesnych, w których główne role odegrali Georgia i Noeh. W tym przypadku ciężko napisać o jakichkolwiek emocjach, bo ja ich niestety nie odczułam. Byli, bo byli i tyle. W sumie mogłoby ich w ogóle nie być. Chwilami coś tam zaczęło się dziać, ale nie trwało to długo. Georgia jest kobietą po przejściach i odczuwa strach przed zaufaniem drugiej osobie. Noah ma zamiar te obawy zniwelować.  Wielka szkoda, że autorka nie skupiła swojej uwagi na szerszym przedstawieniu historii Scarlett i Jamesona.
Tak jak wspomniałam, książka nie jest zła, jednak posiada w sobie jeden mankament, który miał duży wpływ na to w jaki sposób ją odebrałam. 
Jeśli chodzi o aspekt techniczny nie mam do czego się przyczepić. Język jest prosty i przyjemny w odbiorze. Stylowo też jest poprawnie. Bardzo ciekawym posunięciem było wplecenie w główną treść motywu książki w książce, w ten sposób Rebecca Yarros pokazuje, że pisanie to nie jest taka łatwa sprawa jak nam się wydaje. Autor swoje, wydawnictwo swoje i tym sposobem trudno jest dojść do jakiegokolwiek porozumienia. Jeszcze gorzej gdy w grę wchodzą pieniądze, i to duże. 
Bez wątpienia mocnym punktem w całej tej historii jest jej zakończenie, które pozostawia czytelnika w dużym szoku. Kilka ostatnich stron przeczytałam w błyskawicznym tempie. Miałam przeczucie, że autorka czymś nas zaskoczy, i nie myliłam się.

"Rzeczy, których nie dokończyliśmy" to książka, która jednym może się podobać, inni będą mieli odmienne zdanie na jej temat. Czy jest to romans wszech czasów? Chyba nie. Moim zdaniem jest to literatura obyczajowa, ale z tej górnej półki. Oczywiście polecam wam tę powieść, a ja z chęcią sięgnę w przyszłości po inne pozycje spod pióra Rebecci Yarros. 

POLECAM 
MOJA OCENA 7/10



 

niedziela, 14 lipca 2024

PEWNEGO RAZU W WENECJI (Recenzja)

Autor: Magda Knedler
data wydania: 12 lipca2023
liczba stron: 368
wydawnictwo: Mando











Ostatnio mam szczęście do książek w których akcja toczy się we Włoszech. "Pewnego razu w Wenecji" Magdy Knedler to trzecia z kolei taka historia. Jest to również moje pierwsze spotkanie z twórczością tej pisarki. 

Janek i Anna tworzą parę zakochanych w sobie studentów. Dzięki rodzicom dziewczyny mogą się cieszyć z małej, ale własnej kawalerki. Na parapetówce, którą wspólnie zorganizowali pojawia się Wiola, ich sąsiadka. 
Mężczyzna od dłuższego już czasu obserwuje nieznajomą kobietę, która coraz bardziej zaczyna go fascynować. Anna pochłonięta nauką niczego nie dostrzega w zachowaniu swojego chłopaka. 
Po obronie mieli razem wyjechać do Wenecji, aby móc odpocząć i spędzić ze sobą więcej czasu, ale niestety plany musiały ulec zmianie. 
Nieoczekiwanie Jankowi w podróży będzie towarzyszyć Wiola. Oboje wchodząc do pociągu nie zdawali sobie sprawy z tego, że ich życie po powrocie już nigdy nie będzie takie samo. 

Początek "Pewnego razu w Wenecji" może sugerować lekką historię, w wakacyjnym klimacie, ale im dalej zagłębimy się w treść szybko odczujemy, w jak dużym byliśmy błędzie. 
Jest to mocno życiowa opowieść o ludziach pogubionych, tęskniących za szczęściem i prawdziwą miłością. Opiera się głównie na ich emocjach, odczuciach, wydarzeniach z przeszłości. Janek, Anna, Wiola, każda z tych postaci jest inna. Różnią się charakterami, sposobem bycia, statusem społecznym. Cała ta trójka została wykreowana przez autorkę w sposób, który nie wszystkim może przypaść do gustu. Momentów, w których drażniło mnie ich zachowanie było dość sporo, a najbardziej wkurzał mnie Janek. Kochał Anię, ale jak sam mówił, niewystarczająco. Z drugiej strony trwał dalej z nią w związku. Robił to z przymusu, z obowiązku, a może bał się samotności? Miałam spory problem ze zrozumieniem podejmowanych przez niego decyzji. Życie dało mu mocno w kość i na pewno wszystkie te przeżycia musiały w jakimś stopniu odbić się na jego psychice. 
Za to Ania miała wszystko. Nie musiała się o nic martwić, jedynym jej zadaniem było ukończenie studiów ku uciesze rodziców. Gdzie w tym wszystkim była ona sama, jej marzenia, cele? Czy coś takiego można nazwać szczęściem? 
Wiola też nie miała łatwo. Rozpad związku z mężczyzną, którego kochała był dla niej trudnym momentem w życiu. 
Jest to fikcja literacka, ale patrząc z boku coś takiego może przytrafić się każdemu z nas. Realizm tej powieści zasługuje na słowa uznania. Pochwały należą się również za język i styl. Książka została napisana mądrze, dojrzale, z dużą dawką kunsztu pisarskiego. Nie brakuje w niej wątków i tematów trudnych, ważnych społecznie o których czasami boimy się lub wstydzimy mówić. 
Ze względu na to, że nie ma w niej fabuły pędzącej niczym pendolino i zaskakujących zwrotów akcji lektura może trwać trochę dłużej. Wszystko toczy się tutaj w swoim czasie oraz rytmie. 
Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o miejscu akcji. Wenecja to nie tylko wodne kanały, gondolierzy i maski karnawałowe. Dzięki tej książce czytelnik inaczej spojrzy na to piękne włoskie miasto. Zastało przedstawione przez aktorkę w piękny, wyjątkowy sposób. 
"Pewnego razu w Wenecji" to literatura obyczajowa, ale taka bardziej ambitniejsza. Dla mnie osobiście książka jest zbyt pesymistyczna i dołująca, ale i tak uważam, że warto zwrócić na nią swoją uwagę chociażby ze względu na samą Wenecję. 

POLECAM 
MOJA OCENA 6/10









 

poniedziałek, 24 czerwca 2024

TRZY SIOSTRY Z TOSKANII (Recenzja)

Autor: Lori Nelson Spielman
data wydania: 25 maja 2022
liczba stron: 464
wydawnictwo: Słowne











Po kilku książkach z biblioteki, tym razem postanowiłam sięgnąć po coś z prywatnego zbioru. Dokonać wyboru nie było łatwo, ale w końcu zdecydowałam się na lekturę "Trzech sióstr z Toskanii".

Emilii i Lucy są drugimi córkami w rodzinie Fontanów nad którymi ciąży dwustuletnia klątwa mówiąca o niepowodzeniu w miłości. Pierwsza z dziewczyn nie bierze tego na poważnie, druga ma inne zdanie na ten temat. 
Któregoś dnia do Emilii dzwoni Poppy, siostra cioteczna jej babci z intrygującą propozycją wspólnego wyjazdu do Włoch. To właśnie tam, seniorka pragnie spotkać się z miłością swojego życia. Ma nadzieję, że dzięki niej ta cała klątwa zostanie przerwana, i wszystkie kobiety z rodu Fontanów będą mogły w końcu być szczęśliwe. 

"Trzy siostry z Toskanii" to książka dzięki której poraz drugi spotkałam się z prozą Lori Nelson Spielman. Trafiłam na nią przez przypadek i zachęcona pozytywnymi opiniami, Toskanią oraz intrygującym opisem fabuły wpadła do mojego zakupowego koszyka. 
Już sam tytuł podpowiada czytelnikom, że w tej historii prym będą wiodły kobiety. Tak też się dzieje. Emilii poznajemy jako pierwszą. Mimo młodego wieku przeszła w swoim życiu dość sporo. Po tym jak została porzucona przez matkę wychowana została przez ojca i babcię. Na co dzień pracuje w rodzinnej piekarni, mieszka w wynajętym mieszkaniu i opiekuje się kotem. W trudnych momentach zawsze może liczyć na swojego przyjaciela. Jest singielką z wyboru i żadna klątwa nie ma z tym nic wspólnego. 
Lucy, w przeciwieństwie do swojej kuzynki za wszelką cenę pragnie stanąć na ślubnym kobiercu. Niestety każda nowa znajomość niczego nie zmienia i według niej winna jest temu rodzinna przepowiednia.
Dziewczyny początkowo sceptycznie podeszły do propozycji Poppy. Po drugie pozostali członkowie rodziny nie wyrażali na coś takiego zgody. Najbardziej przeciwna tej podróży była ich babcia. Emilly już od dłuższego czasu zastanawiała się dlaczego nie utrzymuje kontakty ze swoją cioteczną siostrą. Co się takiego wydarzyło, że w tak nerwowy sposób reaguje na samo jej imię? Dziewczyna wiele jej zawdzięcza, przez tyle lat była dla niej jak matka, ale teraz jest już dorosła i ma prawo podejmować samodzielnie decyzje. Propozycja wyjazdu jest dla niej darem z nieba, żeby móc w końcu rozliczyć się z przeszłością i w spokoju ruszyć ku drzwiom do szczęśliwej przyszłości. Pakując walizki nie zdawała sobie sprawy z tego jak wielką przejdzie metamorfozę. Jak się z czasem okazało nie tylko ona. 
Początkowo zachowanie Emilii mocno mnie irytowało. Miała problem z wyrażeniem własnego zdania, odczuwała lęk przed babcią. Kobieta swoim postępowaniem osaczyła własną wnuczką, mówiąc, że to dla jej dobra. Nie miała pojęcia jak bardzo w ją krzywdzi.
Gdy cała trójka dotarła do Włoch nie mogłam oderwać się od lektury. Poppy polubiłam błyskawicznie. Mimo swojego wieku i stanu zdrowia tryska energią i humorem. Jest szalona, ale w pozytywny sposób. W obecności takich osób nie ma mowy o jakiejkolwiek nudzie. Z ogromną dozą wrażliwości snuła swoją opowieść cofając się w czasie do lat dla niej trudnych, okupionych tęsknotą i bólem. Dzięki pewnemu mężczyźnie przeżyła również wiele radosnych momentów. 
Mimo różnicy wieku Poppy, Emilii i Lucy bardzo dobrze czuły się w swoim towarzystwie. Razem stworzyły zgrane kobiece trio. 

"Trzy siostry z Toskanii" to świetnie skonstruowana powieść obyczajowa, która zawiera w sobie wiele ciekawych wątków i tematów. Tym dominującym są dość mocno skomplikowane relacje rodzinne, nie brakuje w niej tajemnic i sekretów. Jest miłość, przyjaźń. Problem dotyczący wybaczania też został tutaj w ciekawy sposób przedstawiony. Ta historia to pełen zestaw emocji, wielu sentencji i mądrości. No i piękne Włochy. Klimat jaki w niej panuje jest magiczny. Razem z bohaterkami możemy spacerować po uliczkach Wenecji, popływać gondolą, zachwycać się okolicznymi winnicami i posmakować włoskiej kuchni. 

Jestem pewna, że po lekturze "Trzech sióstr z Toskanii" od razu zaczniecie szukać biletów i wyruszycie w podróż. Ja skończyłam czytać książkę już jakiś czas temu, i nadal zadaje sobie pytanie dlaczego na jej temat jest tak cicho. Warto zwrócić na nią swoją uwagę. Fantastycznie umili wam ten letnio wakacyjny czas. 

POLECAM 
MOJA OCENA 8/10



poniedziałek, 22 kwietnia 2024

DOPÓKI BĘDZIEMY KOCHAĆ (Recenzja)

Autor: Katarzyna Janus
data wydania: 26 stycznia 2022
liczba stron: 432
wydawnictwo: Filia











Moje pierwsze spotkanie z prozą Katarzyny Janus otrzymało ode mnie pozytywną ocenę, więc idąc za ciosem sięgnęłam po kolejną książkę autorki. Tym razem wybór padł na "Dopóki będziemy kochać". 

Anna nie tego chciała, ale z zołzowatą szefową nikt nie ma prawa dyskutować. Z zawodu jest dziennikarką i do każdej sprawy podchodzi w sposób profesjonalny, tylko nikt nie potrafi tego docenić. Lubi Włochy, więc ta nagła podróż służbowa może być całkiem przyjemna. Tym bardziej, że miejscem docelowym jest zabytkowy zamek Miramare wywiad z tajemniczym hrabią. 
Wsiadając do samolotu nie miała pojęcia jak bardzo ten wyjazd wpłynie na jej dotychczasowe życie. 
Anna jest czterdziestoletnią singielką. Była w kilku związkach, ale nic poważnego z tego nie wyszło. Nie ma szczęścia w miłości? Być może, ale jest jeszcze druga przyczyna takiego stanu. Dla kariery poświęciła całą siebie odkładając na później marzenia o własnej rodzinie, dzieciach. Miała na to jeszcze czas, aż do momentu w którym uświadamia sobie, że zegar biologiczny nie stoi w miejscu, tylko cały czas tyka. 
Niespodziewanie na jej drodze pojawia się Antoni. Zaraz po nim Feliks i Mikołaj. Takiego powodzenia u płci męskiej nigdy nie miała, i jest to dla niej coś zupełnie nowego...

Na rynku jest ogrom książek z działu literatury obyczajowej, więc o jakiekolwiek zaskoczenie jest bardzo trudno. "Dopóki będziemy kochać" Katarzyny Janus to świetny przykład, że coś takiego jest jednak możliwe. Zapowiadało się na lekką historię idealną na wiosenne popołudnie. Nic nie wskazywało na to, że będę miała do czynienia z czymś tak szalenie emocjonalnym.
W tej opowieści nie brakuje tematów ważnych i zarazem delikatnych. A co najważniejsze bardzo życiowych. Nie jedna z nas może szybko utożsamić się z główną bohaterką. Wydawać by się mogło, że Anna wiedzie szczęśliwe życie. Ma dobrą pracę, od czasu do czasu wyskoczy na miasto z przyjaciółką. Jak jest naprawdę najlepiej wie ona sama. Los czasami potrafi mocno nas doświadczyć, i dlatego w trudnych momentach bardzo ważna jest obecność kogoś bliskiego. Tylko co wtedy gdy takiej osoby obok nas nie ma? W sumie Anna sama zdecydowała, że będzie przeżywać swój osobisty dramat w samotności. Z czasem przekonała się, że nie była to najlepsza decyzja. 
To co spotkało naszą zdolną panią dziennikarz, cała ta sytuacja w jakiej się znalazła niesie ze sobą wiele przemyśleń i zmusza do refleksji. 
Osobiście lubię gdy dana książka posiada w sobie coś znacznie głębszego, niż tylko kolejną historyjkę o wszystkim i o niczym. Coś co warto wziąć sobie głęboko do serca. 
Polubiłam Annę mimo tego, że chwilami nie potrafiłam zrozumieć jej postępowania. Mocno trzymałam za nią kciuki, żeby w  końcu poczuła się stuprocentową szczęśliwą kobietą. By w końcu zaznała smaku prawdziwej miłości u boku tego jedynego mężczyzny. 

"Dopóki będziemy kochać" to książka, która zasługuje na uwagę, i to dużą. Nie sposób przejść obok niej obojętnie. Została napisana prostym, przejrzystym językiem, i dlatego czyta się ją błyskawicznie. Nie chcę za dużo zdradzać z fabuły, żeby nie psuć wam przyjemności z poznawania tej historii. Powiem tylko, że akcja chwilami potrafi nieźle zaskoczyć, do tego trzeba dorzucić świetnie wykreowanych bohaterów, interesujący pomysł na fabułę i mamy coś naprawdę fajnego. Trochę nie odpowiadały mi naciągane i mało realne zbiegi okoliczności. Chyba miało to na celu pokazać, że świat jest naprawdę mały, ale nie najlepiej to wyszło. To taki mały minusik, który jestem w stanie wybaczyć.
Bez dwóch zdań polecam wam serdecznie tę powieść. Szczególnie tym kobietom, które walczą z presją otoczenia i mają dość pytań dlaczego jeszcze nie wyszły za mąż. Późna zmiana stanu cywilnego jest podobno bardzo modna, więc nie warto się przejmować docinkami na temat staropanieństwa. Miłość przecież nie zwraca uwagi na metrykę, i tego się trzymajmy. 

POLECAM 
MOJA OCENA 7/10

środa, 3 kwietnia 2024

LASY W PŁOMIENIACH (Recenzja)

Autor: Nora Roberts 
data wydania: 24 października 2012
liczba stron: 400
wydawnictwo: Świat Książki 









Książki Nory Roberts to fenomen na skalę światową. Trudno się z tym nie zgodzić, prawda? Zostały sprzedane w milionowych nakładach, a kilka z nich doczekało się ekranizacji. Ja też lubię po nie sięgać. "Lasy w płomieniach" to kolejna powieść tej pisarki, z którą miałam okazję się zapoznać. 

Rowan i straż pożarna to jedność. Od kilku już lat jest członkinią elitarnej jednostki specjalizującej się w gaszeniu leśnych pożarów skacząc ze spadochronu prosto w paszczę ognia. W trakcie jednej z takich akcji ginie jej partner. Coś takiego musiało w jakimś stopniu na nią wpłynąć, ale z czynnej służby nie miała zamiaru zrezygnować. 
Z czasem okazuje się, że ten wypadek niesie za sobą lawinę dramatycznych wydarzeń. Zwęglone ciało kobiety to dopiero początek...
Rowan uważa się za szczęśliwą kobietę. Z pracy czerpie ogrom satysfakcji, więc niczego więcej nie potrzebuje. Coś jednak zaczyna się zmieniać gdy na jej drodze pojawia się Gull, nowy rekrut. 

Na strażaków można liczyć w każdej sytuacji. Na tych zawodowych, jak i ochotników. Zawsze są pierwsi na miejscu zdarzenia służąc fachową pomocą. Dlatego ta formacja cieszy się nieustannie tak dużym uznaniem w oczach całego społeczeństwa. Dla mnie są bohaterami, i właśnie o takich ludziach jest ta książka.
Powieść wypełniona jest po brzegi opisami akcji gaśniczych. Przedstawione zostały przez autorkę w sposób szalenie profesjonalny i realistyczny. Mamy tutaj ogrom dramatyzmu, niebezpieczeństwa, strachu o drugiego człowieka. Praca w tak ekstremalnie ciężkich warunkach nie jest dla każdego. Testy sprawnościowe nie należą do lekkich i przyjemnych, dlatego kondycja fizyczna, która wiąże się z odpowiednim przygotowaniem musi być na jak najwyższym poziomie. Nie mniej ważna jest odporność psychiczna. Wszystko na ten temat zostało w tej powieści świetnie zobrazowane. 
Praca pracą, ale strażacy mają także swoje prywatne życie. Niejednokrotnie jest ono bardzo skomplikowane. Brak wsparcia i zrozumienia ze strony najbliższych, tęsknota za rodziną. Do tego dochodzą decyzje, które nie jest łatwo podjąć. Długo godzinne akcje gaśnicze też trzeba w jakiś sposób odreagować. 
To co mnie najbardziej urzekło, to klimat jaki panuje w jednostce opisanej na stronach powieści. Jest wyjątkowy. Wszyscy tworzą jedną wielką strażacką wspólnotę wspierając się nawzajem bez względu na pochodzenie, czy stan społeczny. Są w stanie poświęcić własne życie żeby móc uratować przyjaciela i partnera w chwili zagrożenia. 

"Lasy w płomieniach" to nie tylko obraz walki człowieka z żywiołem. Jak przystało na twórczość Nory Roberts, nie mogło zabraknąć w książce wątku kryminalnego. Ktoś zabija. Nikt nie wie kim jest morderca, i dlaczego pozbawia ludzi życia, czyniąc to w tak okrutny sposób. Rusza śledztwo, które nie przynosi oczekiwanego rezultatu, chociaż wytypowano podejrzanych. Sytuacja w jednostce robiła się coraz bardziej niebezpieczna ze względu na kilka nagłych defektów sprzętowych i gróźb kierowanych w stronę Rowan. 
Atmosfera strachu udzieliła się również i mnie. Nora Roberts świetnie poprowadziła ten wątek powoli odkrywając karty. Emocje rosną z każdą kolejną przeczytaną stroną. Pojawia się lęk, niepokój. Aktorka po mistrzowsku buduje napięcie, które czytelnik podskórnie odczuwa aż do rozwiązania zagadki. Ciekawa finału z trudem odkładałam książkę na półkę. Czyniłam to tylko wtedy, gdy musiałam. W trakcie lektury w pewnym momencie sama zaczęłam zadawać sobie pytania co będzie dalej. Czym mnie autorka jeszcze zaskoczy. Zdradzę wam, że ja nie wpadłam na to, kto może być potencjalnym mordercą. 
Kreacja bohaterów, szczególnie tych głównych zasługuje na uwagę. Rowan jest kobietą, w której buzuje męski testosteron. Najbardziej uwidacznia się to w trakcie akcji gaśniczych, którym dowodzi. Zawód jaki wykonuje nie jest przypadkowy. W sumie nie mogło być inaczej gdy jest się córką samego Lucasa Tripa (słynnego Iron Mena). Bardzo kocha swojego ojca, ale momentami dało się odczuć w tym uczuciu sporą dawkę egoizmu. Ona oczywiście tego nie widzi. Charakterna z niej osoba, i dlatego jak na razie nikt nie zdołał jej okiełznać. Tego jakże trudnego zadania podjął się Gull, przystojny rekrut o buntowniczym usposobieniu. Ich słowne utarczki przypominały iskry zapalne. Początek ich znajomości był zwyczajny, ale z czasem przerodziło się to w coś znacznie poważniejszego. Rowan broniła się jak mogła przed tym uczuciem, w końcu ma swoje zasady. W książce pojawiło się kilka gorących fragmentów, ale był to erotyzm daleki od nachalnego i wulgarnego. Uważam to za duży plus. 

Jeśli chodzi o całość jestem zdecydowanie na tak. Lubię gdy dana historia zaciekawi mnie już od pierwszej strony. Tak też się stało. Nie wiem jak to wygląda w przypadku nowego wydania "Lasów w płomieniach", bo ja akurat czytałam starsze i trochę przeszkadzał mi zbyt mały rozmiar czcionki. Jest to jedyny mankament, bo reszta jak najbardziej zasługuje na pozytywną ocenę. Lektura była dla mnie przyjemnością i szczerze polecam wam tę książkę. "Lasy w płomieniach" to Nora Roberts w najlepszym wydaniu. 

POLECAM
MOJA OCENA 8/10



















 

wtorek, 26 marca 2024

NA MIŁOŚĆ BOSKĄ (Recenzja)

Autor: Malwina Ferenz
data wydania: 26 lutego 2020
liczba stron: 441
wydawnictwo: Filia











Będąc któregoś dnia w bibliotece moje oczy wypatrzyły książkę Malwiny Ferenz "Na miłość boską!". Ciekawy tytuł, opis fabuły mocno intrygując. Nic, tylko czytać. 

We Wrocławiu grasuje złodziej, lub cała szajka. W tajemniczych okolicznościach z miejscowych kościołów znikają stare figury świętych w towarzystwie kilku innych rzeczy. Świadków owych zdarzeń brak. 
Oczywiście o wszystkim została poinformowana policja oraz kuria.
Śledztwem postanowiła zająć się Aldona Dzik, pani komisarz z Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu. Do akcji wkracza również prywatny detektyw specjalizujący się w sprawach rozwodowych. Mężczyzna może liczyć na wsparcie ze strony swojego nastoletniego siostrzeńca. 
Nad wszystkimi czuwa Wiktor Oleander, osobisty sekretarz arcybiskupa.

Są takie książki, do których od razu poczujemy przysłowiową "chemię". Bywają też i takie, gdzie czytelnik potrzebuje więcej czasu, żeby odkryć to "coś". Ze mną właśnie tak było. Nie od razu polubiłam się z tą opowieścią. Powoli, strona po stronie zmieniałam do niej swoje nastawienie, aż w końcu z trudem odrywałam się od lektury. 
"Na miłość boską" to powieść obyczajowa, ale zawierająca w sobie kilka innych gatunków literacki co czyni ją jeszcze bardziej interesującą. Mamy tutaj wątek kryminalny,  aspekt historyczny, rodzące się uczucie. Autorka zaserwowała nam niezły miks. Co niektórzy mogą sądzić, że trochę Malwinę Ferenz poniosło, ale moim zdaniem wszystko jest tutaj wyważone i idealnie ze sobą współgra. 
Akcja z każdym kolejnym wydarzeniem nabiera rozpędu, i dlatego nie ma mowy o jakiejkolwiek nudzie. Z wielkim zaciekawieniem śledziłam poczynania wyjątkowej grupy poszukiwawczej, a przy okazji mogłam zapoznać się z historią Dolnego Śląska. Dawny Wałbrzych, Zamek Książ, zaginiony naszyjnik księżnej Daisy, złoty pociąg, podziemne tunele, stare listy. Entuzjaści przygód i zagadek będę w pełni usatysfakcjonowani. Nigdy fanką historii nie byłam, ale w tym przypadku mocno mnie to wszystko zaciekawiło. 
Kreacja bohaterów też miała duży wpływ na to, w jaki sposób odebrałam tę książkę. Zacznę może od naszej pani komisarz. Na zewnątrz jest ostra jak brzytwa, za to wewnętrznie krucha jak lód. W tajemnicy przed wszystkimi ucieka w świat literackich romansów marząc przy tym o prawdziwej miłości. 
O życiu w pojedynkę dużo mógłby powiedzieć Bożydar Kluzicki, prywatny detektyw zatrudniony przez przedstawicieli kurii. Jego życie to jeden wielki splot pechowych sytuacji i zdarzeń. Z tego też powodu trudno mu znaleźć tą "drugą połówkę". Tak naprawdę jest miłym, czułym i wrażliwym facetem, który zwyczajnie zasługuje na szczęście. Tragiczne wydarzenia sprawiły, że stał się prawnym opiekunem dla swojego siostrzeńca.
Młody chłopak, miłośnik historii "kupił mnie" od razu. Spędzał każdą wolną chwilę pośród bibliotecznych regałów wypełnionych po brzegi książkami. W dobie telefonów i internetu niestety z czytaniem wśród młodzieży jest kiepsko, a tutaj mamy zupełnie inny obraz.
Warto wspomnieć o pani Kowalskiej, uroczej i zarazem bardzo tajemniczej seniorce. Nie można pominąć księdza sekretarza, który w cichości serca marzy o przenosinach do Watykanu. 
Jest to liczna grupa bohaterów o różnych charakterach i osobowościach. Polubiłam wszystkich, bez wyjątku. Razem stworzyli wyjątkową ekipę, która błyskawicznie podbiła moje czytelnicze serce. 

"Na miłość boską" to przyjemna opowieść przy której można odpocząć i zapomnieć o problemach. Sprawdzi się idealnie gdy za oknem siąpi deszcz, a pogodne niebo zasnuły ciemne chmury. 
W książce rządzi ironia w parze z sarkazmem. Za sprawą dialogów między bohaterami co chwila na mojej twarzy pojawiał się uśmiech i dlatego jestem pewna, że ta historia poprawi humor niejednemu ponurakowi, lub osobie która ma za sobą ciężki dzień. 
Została napisana lekkim i prostym językiem z domieszką młodzieżowego slangu. Coś takiego dodało całej tej historii fajnego charakteru. Na uwagę zasługuje rozmiar czcionki, który z pewnością ucieszy osoby z problemami okulistycznymi. 
"Na miłość boską" to moje pierwsze spotkanie z prozą Malwiny Ferenz, i już teraz mogę napisać, że z pewnością nie ostatnie. Ja bawiłam się świetnie w trakcie lektury i tego samego wam życzę. 

POLECAM
MOJA OCENA 7/10







piątek, 1 marca 2024

Teatr pod Białym Latawcem (Recenzja)

Autor: Ilona Gołębiewska
data wydania: 17 października 2018
liczba stron: 471
wydawnictwo: Muza










"Teatr pod Białym Latawcem" to moje kolejne spotkanie z twórczością Ilony Gołębiewskiej. Książkę udało mi się znaleźć w bibliotece. Zaintrygowana tytułem bez dłuższego zastanowienia zdecydowałam się na jej lekturę. Czy było warto?

Zuzanna Widawska jest dziennikarką. Niestety w oparach skandalu została zwolniona z prestiżowego dziennika. Obciążona długiem finansowym musiała sprzedać swoje luksusowe mieszkanie. W jednej chwili stała się osobą bezrobotną i bezdomną. 
Znalezienie nowej pracy nie było łatwe, ale na szczęście zlitowała się nad nią redaktorka kobiecego pisma. Udało jej się również znaleźć nowe lokum. Sytuacja w jakiej się znalazła nie pozwala na wybrzydzanie.
W tej samej starej kamienicy mieszka Elena Nilsen, sławna aktorka z minionej epoki. Zuza była, i nadal jest jej wielką fanką. To właśnie dzięki niej trafia do wyjątkowego teatru, któremu grozi likwidacja. W budynku swoją siedzibę ma również Fundacja Złote Serce. Dziewczyna wpada na pewien pomysł...

Lokalny biznesmen, Jakub Bielewicz przeżywa swój osobisty dramat. Kilka lat temu w tragicznym wypadku zginęła jego żona, a syn z powodu odniesionych obrażeń stał się niepełnosprawny. Mimo prowadzonego na dużą skalę śledztwa, sprawcy do tej pory nie udało się ustalić. Mężczyzna ma jednak nadzieję, że kiedyś będzie mógł temu komuś spojrzeć prosto w oczy. Do dramatu doszło w pobliżu teatru i od tej pory to miejsce stało się dla Jakuba przeklęte. 
Niespodziewanie na swojej drodze spotyka Zuzannę...

Jak ja się ogromnie cieszę, że zauważyłam tę książkę na bibliotecznym regale. Z trudem ją odkładałam w trakcie lektury, żeby zająć się innymi obowiązkami.
"Teatr pod Białym Latawcem" to powieść z niepozorną okładką, ale za to, posiada w sobie wysmakowane wnętrze, któremu nie sposób się oprzeć. Wsiąknęłam w nią już od pierwszej strony. 
W dużej mierze przyczynił się do tego sposób kreacji bohaterów. Postacią grającą pierwsze skrzypce jest Zuzanna Widawska, młoda i zdolna dziennikarka. Kocha to co robi, a pisanie sprawia jej satysfakcję. Przyznam się wam, że na początku nie obdarzyłam jej sympatią. 
Wysoka samoocena i wyniosłość od razu rzuciła mi się w oczy. Jakiekolwiek skrupuły moralne zwyczajnie dla niej nie istniały. Była na samym szczycie kariery, ale jeden błąd wystarczył żeby z hukiem z niego spaść. 
Z czasem obserwujemy jej wewnętrzną metamorfozę. Staje się wrażliwą, czułą kobietą, która otwiera swoje oczy na innych ludzi. Momentami byłam na nią wkurzona, bo podejmowała tak głupie decyzje, że głowa mała. Znajomość z Eleną i wizyty w teatrze bardzo ją zmieniają.
Osoba Eleny jest wyjątkowa pod wieloma względami. Bije od niej niewyobrażalne ciepło i miłość. Kiedyś odnosiła sukcesy na teatralnych scenach, a teraz dzieli się aktorskim talentem z dziećmi tworząc podwórkowy teatr. Jest również wolontariuszką w fundacji. Jej zaangażowanie, bezinteresowność zasługuje na jak największe uznanie oraz szacunek. Po latach opowiedziała Zuzannie historię swojego dotychczasowego życia w którym nie brakowało radosnych, jak i bolesnych momentów. 
Jakub Bielewicz, cóż jeszcze można o nim powiedzieć? Z pewnością to, że bardzo cierpi po stracie żony. Zamknął się na cały otaczający go świat. Żyje tylko dla ukochanego syna i za wszelką cenę pragnie odnaleźć sprawcę wypadku. 
Zuzannę Widawską znał z widzenia, i co nieco słyszał o jej poczynaniach dziennikarskich. Gdy do niego przychodzi w pewnej sprawie, odwzajemnia się tajemniczą propozycją. 
Pragnę zaznaczyć, że Jakub to nie jedyna męska postać w tej książce. Autorka nie skupiła swojej uwagi tylko na kobiecych osobowościach.
Wszyscy bohaterowie zasługują na pochwałę. Są wyraziści i szalenie prawdziwi. Posiadają swoje wady i zalety. Tak jak my, zmagają się z trudnościami życia. Cała grupa tworzy jedną wspólną całość i wzajemnie się uzupełniają. 

"Teatr pod Białym Latawcem" to  bardzo dobrze napisana powieść obyczajowa w której nie brakuje ważnych, i zarazem wartościowych tematów. Jednym z nich jest niepełnosprawność, w tym przypadku dotykająca dzieci i młodzież. Ilona Gołębiowska przedstawiła ją w sposób delikatny, z ogromną dozą wrażliwości i wyczucia. Takie osoby mają prawo spełniać swoje marzenia, rozwijać pasje i zainteresowania, odnosić sukcesy na arenach sportowych. Po prostu cieszyć się życiem, a choroba nie stanowi tutaj żadnej przeszkody. I właśnie  to,  pragnie nam pokazać autorka. Podeszła do tego wątku niezwykle profesjonalnie i z pietyzmem. 
Kolejną kwestią o której warto wspomnieć jest teatr. Ten z dużą scena, jak i z tą trochę mniejszą. Na obu dzieje się magia w wykonaniu aktorów. Dzięki tej historii możemy zajrzeć za kulisy takich przedstawień. Ile pracy wymaga przygotowanie jednej sztuki. Uszycie kostiumów, zrobienie dekoracji. Do tego dochodzi nauka tekstu. 
Pomysł z podwórkowym teatrem dla najmłodszych podbił moje serce. Byłam nim zachwycona. Dzieciaki, które nie zawsze mogły cieszyć się szczęśliwym i rodzinnym domem znalazły swoje miejsce pod przewodnictwem cudownej Eleny. Miałam ogromną ochotę wziąć w tym przedsięwzięciu udział i posmakować przepysznych, pachnących drożdżówek. 
Żyjemy z dnia na dzień. Wstajemy rano i od razu wpadamy w wir codziennych spraw. Dzieci, praca, zakupy. Lubimy narzekać i marudzić. Po prostu nie potrafimy doceniać tego co mamy, pragniemy za to jeszcze więcej. Niestety gdzieś w tym wszystkim zagubiła się cała nasza spontaniczna radość.  Los czasami bywa przewrotny i w jednej krótkiej sekundzie wszystko może ulec diametralnej zmianie. Dlatego czerpmy z naszego życia garściami. Cieszmy się każdą chwilą, spędzajmy jak najwięcej czasu z najbliższymi. Właśnie to, powinno być dla nas najważniejsze. Warto wziąć głęboko do serca przesłanie jakie wysyła do nas autorka.

"Teatr pod Białym Latawcem" to jedna z piękniejszych książek z jakimi do tej pory miałam do czynienia. Ja zostałam nią oczarowana. Klimat, nastrój jaki w niej panuje jest cudowny. Pani Ilonie udało się stworzyć coś nieprawdopodobnie zachwycającego, wręcz magicznego. Zawiera w sobie mnóstwo mądrych sentencji i cytatów, które warto zapamiętać. 
Jest to powieść obyczajowa, ale ze szczyptą kryminału i romansu. Uczucie rodzące się między dwójką bohaterów (nie zdradzę o kogo chodzi) zostało nam przedstawione w bardzo subtelnej formie, nie przytłoczyło głównego wątku. Za coś takiego należy się autorce duży plus. Co do sprawcy domyślałam się o kogo chodzi.
Mimo trudnych tematów jest to ciepła, wzruszająca i niebywale życiowa historia dająca nadzieję na lepsze jutro. Wszystko jest tutaj przemyślane i dopracowane w najmniejszym szczególe. 
Polecam wszystkim tę jakże wyjątkową, wypełnioną po brzegi emocjami książkę. 

POLECAM
MOJA OCENA 8/10