Autor: Wanda Majer-Pietraszak
data wydania: 22 kwietnia 2015
liczba stron: 560
wydawnictwo: Muza
Kwitnący krzew tamaryszku autorstwa Wandy Majer-Pietraszak to moje pierwsze spotkanie z twórczością tej pisarki. Zauroczona okładką książki postanowiłam zapoznać się z jej wnętrzem. Tajemniczy opis fabuły również przyciągnął moją uwagę.
Przyjaźń między Barbarą, Iwoną, Jaśką i Marią zrodziła się gdy były pilnymi uczennicami. Mimo upływu lat nic w tej kwestii nie uległo zmianie. W dalszym ciągu utrzymują ze sobą kontakt i mogą na siebie liczyć w każdej sytuacji.
Kobiecego wsparcia z pewnością będzie potrzebowała Maria vel Myszka, którą los niemiło zaskoczył.
Biorąc do ręki książkę, tak naprawdę nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Tym bardziej, że blurb nie zdradzał zbyt dużo z fabuły. Byłam pewna jedynie tego, że kobiecych bohaterek raczej w niej nie zabraknie. Wanda Majer-Pietraszak na kartach swojej powieści przedstawiła losy czterech przyjaciółek.
Jako pierwszą poznajemy Barbarę, kobietę, która mało brakowało, a zrezygnowałaby z udziału w spotkaniu klasowym. W dzisiejszych czasach instytucja babci jest cenniejsza niż złoto. Zrobią wszystko dla swoich wnuków i zawsze służą pomocą. Jednak przychodzą takie momenty, że babcia poczuje zmęczenie. Może mieć też swoje plany. Oczywiście druga strona powinna to zrozumieć, jednak syn Barbary miał z tym dość duży problem.
Iwona z zawodu jest aktorką grającą w spotach reklamowych. Jeśli chodzi o sprawy sercowe ma no koncie jeden rozwód. Po cichu marzy o prawdziwej miłości do grobowej deski. Gdy po raz drugi zakochuje się i to z wzajemnością jest pewna, że to marzenie właśnie zostało spełnione.
Jaśka na stałe mieszka i pracuje w Szwecji. Kilometry nie są dla niej żadną przeszkodą i gdy tylko obowiązki zawodowe jej na to pozwalają przylatuje do Polski żeby móc spotkać się ze swoimi przyjaciółkami.
Maria pieszczotliwie zwana Myszką posiada artystyczną duszę. Jej ogromną pasją jest malowanie obrazów. Mogła zostać słynną malarką, ale dla ukochanego mężczyzny, musiała z tego zrezygnować. Stała się za to panią domu i strażniczką rodzinnego ogniska. Czy była szczęśliwa? Można powiedzieć, że tak. Do momentu w którym mąż postanowił ją o czymś poinformować.
Na początku przeżyła szok. Na szczęście wsparcie przyjaciółek pomogło jej szybko się z niego otrząsnąć. Przeprowadzka na wieś też bardzo dobrze jej zrobiła.
Cztery zupełnie inne kobiety, cztery charaktery i inne osobowości. Potrafią się dogadać i przyjaźnić mimo tych wszystkich różnic. Strasznie szkoda, że autorka skupiła najwięcej uwagi tylko na jednej z nich. Mowa tutaj oczywiście o Marii. To ona stała się główną bohaterką, a pozostała trójka została zepchnięta na drugi plan. Ich historii byłam również ciekawa, a otrzymałam bardzo skąpe informacje. Autorka w ten sposób wprowadziła w błąd swoich czytelników.
Lubię gdy książka wciągnie mnie już od samego początku. Niestety w przypadku tej powieści trudno mi było się w nią wczuć. Momentami gubiłam się w jej treści co spowodowało, że czytałam ją znacznie dłużej niż inne tego typu historie. Nie było między nami wyjątkowej chemii, która nie pozwala oderwać się od lektury.
Chyba po raz pierwszy tak bardzo drażniły mnie dialogi. Sposób w jaki zostały napisane był według mnie sztuczny i wymuszony.
Oprócz kobiecej przyjaźni, w książce pojawiło się kilka innych wątków o których postanowiłam wspomnieć.
Pierwszym z nich jest adopcja małoletniej dziewczynki, która nie do końca została sama. Ma ojca, ale los córki zupełnie go nie interesuje. Internet podpowiedział mi, że procedury adopcyjne mogą trwać latami, a tu wszystko zostało załatwione nieprawdopodobnie szybko.
Wyobraź sobie, że gościsz w swoim domu mężczyznę, którego praktycznie nie znasz. Nie zważając na nic spokojnie chowasz sobie kopertę z dość pokaźną kwotą pieniędzy w dostępnym dla wszystkich miejscu. Nie bądź jak Maria i używaj rozsądku. Całe szczęście, że ktoś inny za nią myśli.
Wątek miłosny z udziałem Marii też został przedstawiony w sposób mocno zaskakujący. Jednego adoratora odrzuciła. Zakochał się w niej błyskawicznie, i widać było, że między nimi zaczęło iskrzyć, ale podjęła taką a nie inną decyzję. Potem ni z gruszki, ni z pietruszki pojawił się inny kandydat do jej serca. Trochę to wszystko było pogmatwane i śmieszne zarazem.
Gdzie w tym wszystkim podziała się chociaż odrobina realizmu? Jego brak to najpoważniejszy mankament.
Szkoda też, że w książce nie znalazłam chociażby krótkiej wzmianki o tytułowym krzewie tamaryszku.
Za to na plus oceniam przedstawiony przez autorkę obraz kobiecej przyjaźni. Cała czwórka zawsze mogła na siebie liczyć i to było w tym wszystkim najpiękniejsze.
Uroku całej tej historii z pewnością dodaje klimat wsi.
Podsumowując, między mną, a "Kwitnącym krzewem tamaryszku" wielkiej miłości nie będzie. Lubię literaturę obyczajową i właśnie po nią sięgam najczęściej, ale w przypadku tej książki jestem trochę rozczarowana. Nie polubiłyśmy się, a przyjemność z lektury ulatniała się z każdą kolejną stroną. Zero emocji, zwrotów akcji też zaważyło na mojej ocenie.
Mam nadzieję, że was nie zraziłam i jednak zdecydujecie się na lekturę tej powieści. W końcu możecie ją odczuć inaczej niż ja, i otrzyma od was znacznie pozytywniejszą opinię.
MOJA OCENA 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz