czwartek, 11 września 2025

PENSJONAT SAMOTNYCH SERC (Recenzja)

Autor: Zofia Ossowska
data wydania: 15 lipca 2020
liczba stron: 384
wydawnictwo: Filia











"Pensjonat Samotnych Serc" to pierwszy tom cyklu "Pensjonat Samotnych Serc. Dzięki tej książce po raz pierwszy spotkałam się z twórczością Zofii Ossowskiej. 

W otoczeniu lasów i mazurskich jezior, w miejscowości Borówka znajduje się Pensjonat Samotnych Serc. Próżno szukać na jego temat informacji w internecie, ale i tak cieszy się dużym zainteresowaniem. Nazwa może sugerować, że jest to miejsce dla singli, jednak większość klientów stanowią osoby mocno pokiereszowane przez los. 
Jedną z takich osób jest Matylda Jaśmin. Dziewczyna dzięki swojej przyjaciółce podjęła najważniejszą decyzję w życiu. 
W towarzystwie właścicielki, pani Wiesi, w końcu zaznaje prawdziwego, rodzinnego ciepła. Poznaje również Artura, jej syna. Mężczyzna tak jak ona ma swoje tajemnice, i walczy z demonami przeszłości. 

W powietrzu czuć już jesień, i właśnie o tej porze roku lubię sięgać po książki, które pokrzepią, otulą swoim ciepłem jak mięciutki kocyk. W moim odczuciu taką powieścią jest "Pensjonat Samotnych Serc". 
Po przeczytaniu samego prologu, który jeszcze bardziej rozbudził moją ciekawość wiedziałam, że lektura będzie dla mnie przyjemnością. 
Co niektórym literatura obyczajowa kojarzy się głównie z lekkimi opowiastkami o wszystkim i o niczym, w tym przypadku jest inaczej.  Ta historia zawiera w sobie ważne dla nas wszystkich wątki. Przemoc domowa to jeden z nich. Matylda po cichu znosiła obelgi kierowane w jej stronę, a ślady po kolejnych ciosach ukrywała pod grubą warstwą makijażu. Nie trudno się domyślić, że oprawcą był mąż, ukochany mężczyzna przy którym powinna czuć się bezpiecznie. Takich kobiet jak nasza główna bohaterka jest niestety wiele. Boją się poprosić o jakikolwiek pomoc, czują przy tym strach i lęk o swoje dzieci, dach nad głową. 
Niby przeprosi, powie że pójdzie na terapię. Będzie trochę spokoju i normalności, niestety do następnego razu. Aż w końcu dojdzie do tragedii, i co wtedy? Przecież był tak miły, uprzejmy, nikt nic nie słyszał.
Matylda jest młodą, piękną dobrze wykształconą kobietą, ale nigdy tak naprawdę nie zaznała prawdziwego szczęścia. Trudne relacje rodzinne dość mocno wpłynęły na jej życie. Nie poraz pierwszy okazuje się jak ważna jest szczera rozmowa, i wyjaśnienie sobie wszystkiego. Presja, która została na nią rzucona przez najbliższych niszczyła ją od środka. Do tego dochodzi zawód miłosny. Los nie oszczędził tej biednej dziewczyny. 
Artur, syn pani Wiesi to bardzo intrygująca postać. Pomaga swojej mamie i razem z nią mieszka w pensjonacie. Kreuje się na introwertyka, unika kontaktu z ludźmi, zachowuje się wobec niech nieuprzejmie i gburowato. Powoli poznajemy jego historię, z czym walczy, przed czym ucieka. 
Kiedyś pracował za granicą, i to jest kolejny temat warty uwagi. W dzisiejszych czasach wiele osób emigruje za pieniądzem pozostawiając swoje rodziny. Tylko czy większy zarobek jest tego wart? 
Pani Wiesia, jest królową pensjonatu. Przy niej wszystkie troski,  problemy pękają jak bańki mydlane. Wszystko od razu nabiera kolorowych barw. Los i jej nie oszczędzał, ale nigdy nie utraciła wiary w lepsze jutro. W końcu po każdej burzy wychodzi słońce. Stąd też pomysł z otwarciem wyjątkowego  pensjonatu. 

Książkę czyta się błyskawicznie. Wciąga czytelnika już od pierwszej strony. Cała ta historia jest niesamowicie życiowa, i niesie ze sobą ogromną dawkę emocji. Nie brakuje tutaj miłych momentów, pojawia się wzruszenie, w pewnym momencie robi się także dramatycznie. Bohaterowie zostali wykreowani bardzo realnie. Na szczególną uwagę zasługuje postać Wojciecha, męża Matyldy. Autorka ze szczegółami przedstawiła portret osoby, która dopuszcza się tak karygodnych czynów. 
Bardzo dobrym posunięcie było wtrącenie w główną treść informacji dotyczących przeszłości Matyldy, jak i Artura. W ten sposób czytelnik ma możliwości lepszego ich poznania. 
Klimat, nastrój jaki panuje w tej książce z pewnością zachwyci każdego. Sama z chęcią odwiedziłam bym taki pensjonat, nie tylko ze względu na mistrzowską szarlotkę w wykonaniu pani Wiesi. Od samego progu czuć ciepło, troskę i miłość. 
Polecam wam tę książkę. Na zbliżające się długie jesienne wieczory będzie wręcz idealna. 

POLECAM 
MOJA OCENA 8/10








 

sobota, 6 września 2025

SAMULKA (Recenzja)

Autor: Kinga Facon
data wydania: 2 marca 2016
liczba stron: 304
wydawnictwo: Otwarte 







Na "Samulkę" natrafiłam któregoś dnia w bibliotece. Ze względu na intrygujący tytuł skusiłam się na jej lekturę. 
Książka jest debiutem literackim Kingi Falcon.

Samulki, to jedno z takich miejsc gdzie spokój przeplata się z ciszą. Trzy lata temu do tego jakże uroczego miasteczka przeprowadziła się Ewa, skryta i zamknięta w sobie trzydziestolatka. 
W wyniku pewnych dramatyczny wydarzeń z przeszłości, kobieta posiada na duszy ranę, którą z wielkim trudem próbuje zabliźnić.
Ku jej wielkiemu zdziwieniu w towarzystwie nowo poznanych osób, zaczyna coraz częściej się uśmiechać, i inaczej patrzeć na świat. Może liczyć w każdej chwili na ich pomoc. Szczególne wsparcie otrzymuje od Marcina, nie mniej tajemniczego mężczyzny jak ona sama. 

Byłam ciekawa tej książki ze względu na rozbieżność w opiniach innych recenzentów. Jedni się zachwycają, drudzy wręcz przeciwnie, i dlatego chciałam wyrobić sobie własne zdanie na jej temat. 
Osobiście mam sentyment do małych miasteczek, więc lubię sięgać po książki właśnie z takim motywem. 
Samulki, pięknie brzmi prawda? Jestem bardzo ciekawa, skąd autorka miała pomysł na taką nazwę, bo oryginalności jej nie brakuje. Bez wątpienia jest to wyjątkowe miejsce otulone aurą ciepła, troski i przytulności. W dużej mierze odpowiedzialni są za to jego mieszkańcy. Są to ludzie, którzy wspierają się nawzajem, mogą liczyć na siebie w każdej sytuacji. Tworzą kochające się rodziny.
Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych jest to mało realne. Gdzie podziały się jakieś problemy, troski? Wszyscy chodzą zadowoleni, cieszą się życiem. Po prostu bajka. Przykre jest to, że tracimy wiarę w szczęście i miłość.
Do swojego grona przyjęli również Ewę. Dziewczyna zmaga się z zespołem depresyjno-lękowym. Nasza główna bohaterka stara się odnaleźć psychiczną równowagę, ale chwilami jej zachowanie było mało odpowiedzialne. Mam tu na myśli odstawienie farmaceutyków. Zamiast tego szukała ukojenia w kawoterapii, ciastoterapii, floroterapii i w spacerach ze swoim adoptowanym przyjacielem na czterech łapach z merdającym ogonem. Coś takiego może w jakimś stopniu pomóc, jednak moim zdaniem fachowa porada powinna być tutaj na pierwszym miejscu. 
Ewa lubi rozmawiać, ale z kim skoro stroni od ludzi? Tego moi drodzy wam nie zdradzę.
W książce pojawił się pewien wątek, który nie wszystkim może przypaść do gustu. Mowa tutaj o wierze w Boga. Czy jest to temat kontrowersyjny? W dzisiejszych czasach chyba troszkę tak. Co niektórzy lubią się nią obnosić, bez wstydu chodzą do kościoła, mają bliski kontakt z kapłanami, należą do różnych grup formacyjnych. Inni wręcz przeciwnie. Czy to źle? Każdy z nas podejmuje decyzje samodzielnie, nikt nas do niczego nie zmusza. Kto wie, może z czasem zmienimy zdanie, prawda?
Modlitwa też jest formą terapii. Może pomóc, ukoić naszą duszę i uzdrowić zbłąkaną owieczkę. 
Jak dla mnie ten wątek nie był jakiś przesadzony i nie poczułam jego nadmiaru.
Ta powieść ma potencjał, ale chyba nie został przez autorkę do końca dobrze wykorzystany. Chwilami wiało nudą,  zwyczajnie nie działo się nic. Niestety próżno tu szukać jakichkolwiek zaskoczeń w fabule. W trakcie lektury kilka razy zdarzyło mi się zgubić wątek. Głównym winowajcą były wspomniane wcześniej tajemnicze rozmowy głównej bohaterki, których według mnie było za dużo, i to one wiodły tutaj prym. Plus należy się za poruszenie jakże ważnego tematu jakim jest depresja. 
Czy polecam wam tę książkę? Nie należy do tych bardzo dobrych,  ani tych bardzo złych, i dlatego decyzję odnośnie lektury pozostawiam wam.  
 
MOJA OCENA 6/10