poniedziałek, 22 kwietnia 2024

DOPÓKI BĘDZIEMY KOCHAĆ (Recenzja)

Autor: Katarzyna Janus
data wydania: 26 stycznia 2022
liczba stron: 432
wydawnictwo: Filia











Moje pierwsze spotkanie z prozą Katarzyny Janus otrzymało ode mnie pozytywną ocenę, więc idąc za ciosem sięgnęłam po kolejną książkę autorki. Tym razem wybór padł na "Dopóki będziemy kochać". 

Anna nie tego chciała, ale z zołzowatą szefową nikt nie ma prawa dyskutować. Z zawodu jest dziennikarką i do każdej sprawy podchodzi w sposób profesjonalny, tylko nikt nie potrafi tego docenić. Lubi Włochy, więc ta nagła podróż służbowa może być całkiem przyjemna. Tym bardziej, że miejscem docelowym jest zabytkowy zamek Miramare wywiad z tajemniczym hrabią. 
Wsiadając do samolotu nie miała pojęcia jak bardzo ten wyjazd wpłynie na jej dotychczasowe życie. 
Anna jest czterdziestoletnią singielką. Była w kilku związkach, ale nic poważnego z tego nie wyszło. Nie ma szczęścia w miłości? Być może, ale jest jeszcze druga przyczyna takiego stanu. Dla kariery poświęciła całą siebie odkładając na później marzenia o własnej rodzinie, dzieciach. Miała na to jeszcze czas, aż do momentu w którym uświadamia sobie, że zegar biologiczny nie stoi w miejscu, tylko cały czas tyka. 
Niespodziewanie na jej drodze pojawia się Antoni. Zaraz po nim Feliks i Mikołaj. Takiego powodzenia u płci męskiej nigdy nie miała, i jest to dla niej coś zupełnie nowego...

Na rynku jest ogrom książek z działu literatury obyczajowej, więc o jakiekolwiek zaskoczenie jest bardzo trudno. "Dopóki będziemy kochać" Katarzyny Janus to świetny przykład, że coś takiego jest jednak możliwe. Zapowiadało się na lekką historię idealną na wiosenne popołudnie. Nic nie wskazywało na to, że będę miała do czynienia z czymś tak szalenie emocjonalnym.
W tej opowieści nie brakuje tematów ważnych i zarazem delikatnych. A co najważniejsze bardzo życiowych. Nie jedna z nas może szybko utożsamić się z główną bohaterką. Wydawać by się mogło, że Anna wiedzie szczęśliwe życie. Ma dobrą pracę, od czasu do czasu wyskoczy na miasto z przyjaciółką. Jak jest naprawdę najlepiej wie ona sama. Los czasami potrafi mocno nas doświadczyć, i dlatego w trudnych momentach bardzo ważna jest obecność kogoś bliskiego. Tylko co wtedy gdy takiej osoby obok nas nie ma? W sumie Anna sama zdecydowała, że będzie przeżywać swój osobisty dramat w samotności. Z czasem przekonała się, że nie była to najlepsza decyzja. 
To co spotkało naszą zdolną panią dziennikarz, cała ta sytuacja w jakiej się znalazła niesie ze sobą wiele przemyśleń i zmusza do refleksji. 
Osobiście lubię gdy dana książka posiada w sobie coś znacznie głębszego, niż tylko kolejną historyjkę o wszystkim i o niczym. Coś co warto wziąć sobie głęboko do serca. 
Polubiłam Annę mimo tego, że chwilami nie potrafiłam zrozumieć jej postępowania. Mocno trzymałam za nią kciuki, żeby w  końcu poczuła się stuprocentową szczęśliwą kobietą. By w końcu zaznała smaku prawdziwej miłości u boku tego jedynego mężczyzny. 

"Dopóki będziemy kochać" to książka, która zasługuje na uwagę, i to dużą. Nie sposób przejść obok niej obojętnie. Została napisana prostym, przejrzystym językiem, i dlatego czyta się ją błyskawicznie. Nie chcę za dużo zdradzać z fabuły, żeby nie psuć wam przyjemności z poznawania tej historii. Powiem tylko, że akcja chwilami potrafi nieźle zaskoczyć, do tego trzeba dorzucić świetnie wykreowanych bohaterów, interesujący pomysł na fabułę i mamy coś naprawdę fajnego. Trochę nie odpowiadały mi naciągane i mało realne zbiegi okoliczności. Chyba miało to na celu pokazać, że świat jest naprawdę mały, ale nie najlepiej to wyszło. To taki mały minusik, który jestem w stanie wybaczyć.
Bez dwóch zdań polecam wam serdecznie tę powieść. Szczególnie tym kobietom, które walczą z presją otoczenia i mają dość pytań dlaczego jeszcze nie wyszły za mąż. Późna zmiana stanu cywilnego jest podobno bardzo modna, więc nie warto się przejmować docinkami na temat staropanieństwa. Miłość przecież nie zwraca uwagi na metrykę, i tego się trzymajmy. 

POLECAM 
MOJA OCENA 7/10

środa, 3 kwietnia 2024

LASY W PŁOMIENIACH (Recenzja)

Autor: Nora Roberts 
data wydania: 24 października 2012
liczba stron: 400
wydawnictwo: Świat Książki 









Książki Nory Roberts to fenomen na skalę światową. Trudno się z tym nie zgodzić, prawda? Zostały sprzedane w milionowych nakładach, a kilka z nich doczekało się ekranizacji. Ja też lubię po nie sięgać. "Lasy w płomieniach" to kolejna powieść tej pisarki, z którą miałam okazję się zapoznać. 

Rowan i straż pożarna to jedność. Od kilku już lat jest członkinią elitarnej jednostki specjalizującej się w gaszeniu leśnych pożarów skacząc ze spadochronu prosto w paszczę ognia. W trakcie jednej z takich akcji ginie jej partner. Coś takiego musiało w jakimś stopniu na nią wpłynąć, ale z czynnej służby nie miała zamiaru zrezygnować. 
Z czasem okazuje się, że ten wypadek niesie za sobą lawinę dramatycznych wydarzeń. Zwęglone ciało kobiety to dopiero początek...
Rowan uważa się za szczęśliwą kobietę. Z pracy czerpie ogrom satysfakcji, więc niczego więcej nie potrzebuje. Coś jednak zaczyna się zmieniać gdy na jej drodze pojawia się Gull, nowy rekrut. 

Na strażaków można liczyć w każdej sytuacji. Na tych zawodowych, jak i ochotników. Zawsze są pierwsi na miejscu zdarzenia służąc fachową pomocą. Dlatego ta formacja cieszy się nieustannie tak dużym uznaniem w oczach całego społeczeństwa. Dla mnie są bohaterami, i właśnie o takich ludziach jest ta książka.
Powieść wypełniona jest po brzegi opisami akcji gaśniczych. Przedstawione zostały przez autorkę w sposób szalenie profesjonalny i realistyczny. Mamy tutaj ogrom dramatyzmu, niebezpieczeństwa, strachu o drugiego człowieka. Praca w tak ekstremalnie ciężkich warunkach nie jest dla każdego. Testy sprawnościowe nie należą do lekkich i przyjemnych, dlatego kondycja fizyczna, która wiąże się z odpowiednim przygotowaniem musi być na jak najwyższym poziomie. Nie mniej ważna jest odporność psychiczna. Wszystko na ten temat zostało w tej powieści świetnie zobrazowane. 
Praca pracą, ale strażacy mają także swoje prywatne życie. Niejednokrotnie jest ono bardzo skomplikowane. Brak wsparcia i zrozumienia ze strony najbliższych, tęsknota za rodziną. Do tego dochodzą decyzje, które nie jest łatwo podjąć. Długo godzinne akcje gaśnicze też trzeba w jakiś sposób odreagować. 
To co mnie najbardziej urzekło, to klimat jaki panuje w jednostce opisanej na stronach powieści. Jest wyjątkowy. Wszyscy tworzą jedną wielką strażacką wspólnotę wspierając się nawzajem bez względu na pochodzenie, czy stan społeczny. Są w stanie poświęcić własne życie żeby móc uratować przyjaciela i partnera w chwili zagrożenia. 

"Lasy w płomieniach" to nie tylko obraz walki człowieka z żywiołem. Jak przystało na twórczość Nory Roberts, nie mogło zabraknąć w książce wątku kryminalnego. Ktoś zabija. Nikt nie wie kim jest morderca, i dlaczego pozbawia ludzi życia, czyniąc to w tak okrutny sposób. Rusza śledztwo, które nie przynosi oczekiwanego rezultatu, chociaż wytypowano podejrzanych. Sytuacja w jednostce robiła się coraz bardziej niebezpieczna ze względu na kilka nagłych defektów sprzętowych i gróźb kierowanych w stronę Rowan. 
Atmosfera strachu udzieliła się również i mnie. Nora Roberts świetnie poprowadziła ten wątek powoli odkrywając karty. Emocje rosną z każdą kolejną przeczytaną stroną. Pojawia się lęk, niepokój. Aktorka po mistrzowsku buduje napięcie, które czytelnik podskórnie odczuwa aż do rozwiązania zagadki. Ciekawa finału z trudem odkładałam książkę na półkę. Czyniłam to tylko wtedy, gdy musiałam. W trakcie lektury w pewnym momencie sama zaczęłam zadawać sobie pytania co będzie dalej. Czym mnie autorka jeszcze zaskoczy. Zdradzę wam, że ja nie wpadłam na to, kto może być potencjalnym mordercą. 
Kreacja bohaterów, szczególnie tych głównych zasługuje na uwagę. Rowan jest kobietą, w której buzuje męski testosteron. Najbardziej uwidacznia się to w trakcie akcji gaśniczych, którym dowodzi. Zawód jaki wykonuje nie jest przypadkowy. W sumie nie mogło być inaczej gdy jest się córką samego Lucasa Tripa (słynnego Iron Mena). Bardzo kocha swojego ojca, ale momentami dało się odczuć w tym uczuciu sporą dawkę egoizmu. Ona oczywiście tego nie widzi. Charakterna z niej osoba, i dlatego jak na razie nikt nie zdołał jej okiełznać. Tego jakże trudnego zadania podjął się Gull, przystojny rekrut o buntowniczym usposobieniu. Ich słowne utarczki przypominały iskry zapalne. Początek ich znajomości był zwyczajny, ale z czasem przerodziło się to w coś znacznie poważniejszego. Rowan broniła się jak mogła przed tym uczuciem, w końcu ma swoje zasady. W książce pojawiło się kilka gorących fragmentów, ale był to erotyzm daleki od nachalnego i wulgarnego. Uważam to za duży plus. 

Jeśli chodzi o całość jestem zdecydowanie na tak. Lubię gdy dana historia zaciekawi mnie już od pierwszej strony. Tak też się stało. Nie wiem jak to wygląda w przypadku nowego wydania "Lasów w płomieniach", bo ja akurat czytałam starsze i trochę przeszkadzał mi zbyt mały rozmiar czcionki. Jest to jedyny mankament, bo reszta jak najbardziej zasługuje na pozytywną ocenę. Lektura była dla mnie przyjemnością i szczerze polecam wam tę książkę. "Lasy w płomieniach" to Nora Roberts w najlepszym wydaniu. 

POLECAM
MOJA OCENA 8/10



















 

wtorek, 26 marca 2024

NA MIŁOŚĆ BOSKĄ (Recenzja)

Autor: Malwina Ferenz
data wydania: 26 lutego 2020
liczba stron: 441
wydawnictwo: Filia











Będąc któregoś dnia w bibliotece moje oczy wypatrzyły książkę Malwiny Ferenz "Na miłość boską!". Ciekawy tytuł, opis fabuły mocno intrygując. Nic, tylko czytać. 

We Wrocławiu grasuje złodziej, lub cała szajka. W tajemniczych okolicznościach z miejscowych kościołów znikają stare figury świętych w towarzystwie kilku innych rzeczy. Świadków owych zdarzeń brak. 
Oczywiście o wszystkim została poinformowana policja oraz kuria.
Śledztwem postanowiła zająć się Aldona Dzik, pani komisarz z Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu. Do akcji wkracza również prywatny detektyw specjalizujący się w sprawach rozwodowych. Mężczyzna może liczyć na wsparcie ze strony swojego nastoletniego siostrzeńca. 
Nad wszystkimi czuwa Wiktor Oleander, osobisty sekretarz arcybiskupa.

Są takie książki, do których od razu poczujemy przysłowiową "chemię". Bywają też i takie, gdzie czytelnik potrzebuje więcej czasu, żeby odkryć to "coś". Ze mną właśnie tak było. Nie od razu polubiłam się z tą opowieścią. Powoli, strona po stronie zmieniałam do niej swoje nastawienie, aż w końcu z trudem odrywałam się od lektury. 
"Na miłość boską" to powieść obyczajowa, ale zawierająca w sobie kilka innych gatunków literacki co czyni ją jeszcze bardziej interesującą. Mamy tutaj wątek kryminalny,  aspekt historyczny, rodzące się uczucie. Autorka zaserwowała nam niezły miks. Co niektórzy mogą sądzić, że trochę Malwinę Ferenz poniosło, ale moim zdaniem wszystko jest tutaj wyważone i idealnie ze sobą współgra. 
Akcja z każdym kolejnym wydarzeniem nabiera rozpędu, i dlatego nie ma mowy o jakiejkolwiek nudzie. Z wielkim zaciekawieniem śledziłam poczynania wyjątkowej grupy poszukiwawczej, a przy okazji mogłam zapoznać się z historią Dolnego Śląska. Dawny Wałbrzych, Zamek Książ, zaginiony naszyjnik księżnej Daisy, złoty pociąg, podziemne tunele, stare listy. Entuzjaści przygód i zagadek będę w pełni usatysfakcjonowani. Nigdy fanką historii nie byłam, ale w tym przypadku mocno mnie to wszystko zaciekawiło. 
Kreacja bohaterów też miała duży wpływ na to, w jaki sposób odebrałam tę książkę. Zacznę może od naszej pani komisarz. Na zewnątrz jest ostra jak brzytwa, za to wewnętrznie krucha jak lód. W tajemnicy przed wszystkimi ucieka w świat literackich romansów marząc przy tym o prawdziwej miłości. 
O życiu w pojedynkę dużo mógłby powiedzieć Bożydar Kluzicki, prywatny detektyw zatrudniony przez przedstawicieli kurii. Jego życie to jeden wielki splot pechowych sytuacji i zdarzeń. Z tego też powodu trudno mu znaleźć tą "drugą połówkę". Tak naprawdę jest miłym, czułym i wrażliwym facetem, który zwyczajnie zasługuje na szczęście. Tragiczne wydarzenia sprawiły, że stał się prawnym opiekunem dla swojego siostrzeńca.
Młody chłopak, miłośnik historii "kupił mnie" od razu. Spędzał każdą wolną chwilę pośród bibliotecznych regałów wypełnionych po brzegi książkami. W dobie telefonów i internetu niestety z czytaniem wśród młodzieży jest kiepsko, a tutaj mamy zupełnie inny obraz.
Warto wspomnieć o pani Kowalskiej, uroczej i zarazem bardzo tajemniczej seniorce. Nie można pominąć księdza sekretarza, który w cichości serca marzy o przenosinach do Watykanu. 
Jest to liczna grupa bohaterów o różnych charakterach i osobowościach. Polubiłam wszystkich, bez wyjątku. Razem stworzyli wyjątkową ekipę, która błyskawicznie podbiła moje czytelnicze serce. 

"Na miłość boską" to przyjemna opowieść przy której można odpocząć i zapomnieć o problemach. Sprawdzi się idealnie gdy za oknem siąpi deszcz, a pogodne niebo zasnuły ciemne chmury. 
W książce rządzi ironia w parze z sarkazmem. Za sprawą dialogów między bohaterami co chwila na mojej twarzy pojawiał się uśmiech i dlatego jestem pewna, że ta historia poprawi humor niejednemu ponurakowi, lub osobie która ma za sobą ciężki dzień. 
Została napisana lekkim i prostym językiem z domieszką młodzieżowego slangu. Coś takiego dodało całej tej historii fajnego charakteru. Na uwagę zasługuje rozmiar czcionki, który z pewnością ucieszy osoby z problemami okulistycznymi. 
"Na miłość boską" to moje pierwsze spotkanie z prozą Malwiny Ferenz, i już teraz mogę napisać, że z pewnością nie ostatnie. Ja bawiłam się świetnie w trakcie lektury i tego samego wam życzę. 

POLECAM
MOJA OCENA 7/10







piątek, 1 marca 2024

Teatr pod Białym Latawcem (Recenzja)

Autor: Ilona Gołębiewska
data wydania: 17 października 2018
liczba stron: 471
wydawnictwo: Muza










"Teatr pod Białym Latawcem" to moje kolejne spotkanie z twórczością Ilony Gołębiewskiej. Książkę udało mi się znaleźć w bibliotece. Zaintrygowana tytułem bez dłuższego zastanowienia zdecydowałam się na jej lekturę. Czy było warto?

Zuzanna Widawska jest dziennikarką. Niestety w oparach skandalu została zwolniona z prestiżowego dziennika. Obciążona długiem finansowym musiała sprzedać swoje luksusowe mieszkanie. W jednej chwili stała się osobą bezrobotną i bezdomną. 
Znalezienie nowej pracy nie było łatwe, ale na szczęście zlitowała się nad nią redaktorka kobiecego pisma. Udało jej się również znaleźć nowe lokum. Sytuacja w jakiej się znalazła nie pozwala na wybrzydzanie.
W tej samej starej kamienicy mieszka Elena Nilsen, sławna aktorka z minionej epoki. Zuza była, i nadal jest jej wielką fanką. To właśnie dzięki niej trafia do wyjątkowego teatru, któremu grozi likwidacja. W budynku swoją siedzibę ma również Fundacja Złote Serce. Dziewczyna wpada na pewien pomysł...

Lokalny biznesmen, Jakub Bielewicz przeżywa swój osobisty dramat. Kilka lat temu w tragicznym wypadku zginęła jego żona, a syn z powodu odniesionych obrażeń stał się niepełnosprawny. Mimo prowadzonego na dużą skalę śledztwa, sprawcy do tej pory nie udało się ustalić. Mężczyzna ma jednak nadzieję, że kiedyś będzie mógł temu komuś spojrzeć prosto w oczy. Do dramatu doszło w pobliżu teatru i od tej pory to miejsce stało się dla Jakuba przeklęte. 
Niespodziewanie na swojej drodze spotyka Zuzannę...

Jak ja się ogromnie cieszę, że zauważyłam tę książkę na bibliotecznym regale. Z trudem ją odkładałam w trakcie lektury, żeby zająć się innymi obowiązkami.
"Teatr pod Białym Latawcem" to powieść z niepozorną okładką, ale za to, posiada w sobie wysmakowane wnętrze, któremu nie sposób się oprzeć. Wsiąknęłam w nią już od pierwszej strony. 
W dużej mierze przyczynił się do tego sposób kreacji bohaterów. Postacią grającą pierwsze skrzypce jest Zuzanna Widawska, młoda i zdolna dziennikarka. Kocha to co robi, a pisanie sprawia jej satysfakcję. Przyznam się wam, że na początku nie obdarzyłam jej sympatią. 
Wysoka samoocena i wyniosłość od razu rzuciła mi się w oczy. Jakiekolwiek skrupuły moralne zwyczajnie dla niej nie istniały. Była na samym szczycie kariery, ale jeden błąd wystarczył żeby z hukiem z niego spaść. 
Z czasem obserwujemy jej wewnętrzną metamorfozę. Staje się wrażliwą, czułą kobietą, która otwiera swoje oczy na innych ludzi. Momentami byłam na nią wkurzona, bo podejmowała tak głupie decyzje, że głowa mała. Znajomość z Eleną i wizyty w teatrze bardzo ją zmieniają.
Osoba Eleny jest wyjątkowa pod wieloma względami. Bije od niej niewyobrażalne ciepło i miłość. Kiedyś odnosiła sukcesy na teatralnych scenach, a teraz dzieli się aktorskim talentem z dziećmi tworząc podwórkowy teatr. Jest również wolontariuszką w fundacji. Jej zaangażowanie, bezinteresowność zasługuje na jak największe uznanie oraz szacunek. Po latach opowiedziała Zuzannie historię swojego dotychczasowego życia w którym nie brakowało radosnych, jak i bolesnych momentów. 
Jakub Bielewicz, cóż jeszcze można o nim powiedzieć? Z pewnością to, że bardzo cierpi po stracie żony. Zamknął się na cały otaczający go świat. Żyje tylko dla ukochanego syna i za wszelką cenę pragnie odnaleźć sprawcę wypadku. 
Zuzannę Widawską znał z widzenia, i co nieco słyszał o jej poczynaniach dziennikarskich. Gdy do niego przychodzi w pewnej sprawie, odwzajemnia się tajemniczą propozycją. 
Pragnę zaznaczyć, że Jakub to nie jedyna męska postać w tej książce. Autorka nie skupiła swojej uwagi tylko na kobiecych osobowościach.
Wszyscy bohaterowie zasługują na pochwałę. Są wyraziści i szalenie prawdziwi. Posiadają swoje wady i zalety. Tak jak my, zmagają się z trudnościami życia. Cała grupa tworzy jedną wspólną całość i wzajemnie się uzupełniają. 

"Teatr pod Białym Latawcem" to  bardzo dobrze napisana powieść obyczajowa w której nie brakuje ważnych, i zarazem wartościowych tematów. Jednym z nich jest niepełnosprawność, w tym przypadku dotykająca dzieci i młodzież. Ilona Gołębiowska przedstawiła ją w sposób delikatny, z ogromną dozą wrażliwości i wyczucia. Takie osoby mają prawo spełniać swoje marzenia, rozwijać pasje i zainteresowania, odnosić sukcesy na arenach sportowych. Po prostu cieszyć się życiem, a choroba nie stanowi tutaj żadnej przeszkody. I właśnie  to,  pragnie nam pokazać autorka. Podeszła do tego wątku niezwykle profesjonalnie i z pietyzmem. 
Kolejną kwestią o której warto wspomnieć jest teatr. Ten z dużą scena, jak i z tą trochę mniejszą. Na obu dzieje się magia w wykonaniu aktorów. Dzięki tej historii możemy zajrzeć za kulisy takich przedstawień. Ile pracy wymaga przygotowanie jednej sztuki. Uszycie kostiumów, zrobienie dekoracji. Do tego dochodzi nauka tekstu. 
Pomysł z podwórkowym teatrem dla najmłodszych podbił moje serce. Byłam nim zachwycona. Dzieciaki, które nie zawsze mogły cieszyć się szczęśliwym i rodzinnym domem znalazły swoje miejsce pod przewodnictwem cudownej Eleny. Miałam ogromną ochotę wziąć w tym przedsięwzięciu udział i posmakować przepysznych, pachnących drożdżówek. 
Żyjemy z dnia na dzień. Wstajemy rano i od razu wpadamy w wir codziennych spraw. Dzieci, praca, zakupy. Lubimy narzekać i marudzić. Po prostu nie potrafimy doceniać tego co mamy, pragniemy za to jeszcze więcej. Niestety gdzieś w tym wszystkim zagubiła się cała nasza spontaniczna radość.  Los czasami bywa przewrotny i w jednej krótkiej sekundzie wszystko może ulec diametralnej zmianie. Dlatego czerpmy z naszego życia garściami. Cieszmy się każdą chwilą, spędzajmy jak najwięcej czasu z najbliższymi. Właśnie to, powinno być dla nas najważniejsze. Warto wziąć głęboko do serca przesłanie jakie wysyła do nas autorka.

"Teatr pod Białym Latawcem" to jedna z piękniejszych książek z jakimi do tej pory miałam do czynienia. Ja zostałam nią oczarowana. Klimat, nastrój jaki w niej panuje jest cudowny. Pani Ilonie udało się stworzyć coś nieprawdopodobnie zachwycającego, wręcz magicznego. Zawiera w sobie mnóstwo mądrych sentencji i cytatów, które warto zapamiętać. 
Jest to powieść obyczajowa, ale ze szczyptą kryminału i romansu. Uczucie rodzące się między dwójką bohaterów (nie zdradzę o kogo chodzi) zostało nam przedstawione w bardzo subtelnej formie, nie przytłoczyło głównego wątku. Za coś takiego należy się autorce duży plus. Co do sprawcy domyślałam się o kogo chodzi.
Mimo trudnych tematów jest to ciepła, wzruszająca i niebywale życiowa historia dająca nadzieję na lepsze jutro. Wszystko jest tutaj przemyślane i dopracowane w najmniejszym szczególe. 
Polecam wszystkim tę jakże wyjątkową, wypełnioną po brzegi emocjami książkę. 

POLECAM
MOJA OCENA 8/10

























 

poniedziałek, 19 lutego 2024

TYLKO JEDEN WIECZÓR (Recenzja)

Autor: Krystyna Mirek 
data wydania: 14 listopada 2018
liczba stron: 312
wydawnictwo: Edipresse
 








Dekoracje bożonarodzeniowe już dawno wyniesione na strych, ostatnie choinkowe igły wymiecione. Wszyscy czekamy już z niecierpliwością na wiosnę. 
Książką "Tylko jeden wieczór" postanowiłam zakończyć sezon na czytanie świątecznych opowieści. 

Sylwia wygrała los na loterii. Idąc na casting nie przypuszczała, że te kilka minut, aż tak bardzo wpłyną na jej dotychczasowe życie. Zdobyła główną rolę w serialu i stała się sławną i majętną Amelią Diamond. Kobieta ma wszystko o czym do tej pory marzyła. U boku wpierający na każdym kroku mąż, cudowne dzieci, luksusowa willa. 
Portale plotkarskie i kolorowe magazyny wypełnione są wywiadami i zdjęciami kochającej się rodziny. Nikt nie wie, że to tylko pozory. Gdy gasną światła reflektorów wygląda to zupełnie inaczej. 
Tuż przed Bożym Narodzeniem niespodziewanie umiera siostra Sylwii. Kobieta osierociła nastoletnią córkę, którą nie ma się kto zaopiekować. Ojciec nieznany, więc to ona musi ugościć ją u siebie.  
Cała ta sytuacja nie jest komfortowa dla nikogo. Obawy, że  prawda o "rodzinnej sielance" wyjdzie na jaw nie dają Sylwii spokoju. Z drugiej strony Wigilia to tylko jeden wieczór, więc dadzą sobie radę. Po świętach pozbędą się dziewczyny i wszystko wróci do normy. 

Zofia, starsza kobieta pracująca w wieżowcu, w którym mieści się biuro Amelii Diamont też z całą swoją rodziną przygotowuje się do świąt. Niestety troski i problemy również i tutaj dają o sobie znać. 

Książka "Tylko jeden wieczór" dość długo czekała na swoją kolej w mojej biblioteczce.  
Lubię gdy dana historia wciągnie mnie już od pierwszej strony. Przykro mi to pisać, ale w przypadku tej historii nie poczułam czegoś takiego. Towarzyszyło mi za to znużenie, aż w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy dalsza lektura ma sens. Chyba żadnej świątecznej książki nie czytałam tak długo.
Krystyna Mirek pomysł na fabułę miała dobry, ale efekt końcowy nie podbił mojego czytelniczego serca. 
Do granic możliwości wkurzała mnie i irytowała postać głównej bohaterki. Z każdą kolejną stroną moja niechęć do Sylwii vel Amelii rosła w zastraszającym tempie. Nie mogłam znieść tych jej ciągłych przemyśleń, dywagacji i tego, w jaki sposób zachowywała się wobec męża, dzieci. Bez dwóch zdań uderzyła jej do głowy "woda sodowa". Odniosła sukces, który sprawił, że po miłej, sympatycznej, czułej Sylwii nie ma już śladu. Jest za to zimna, wyniosła, zaślepiona Amelia Diamond. Po pracy wraca do  pustej willi, mimo tego, że w którymś z pokoi przebywają z opiekunką jej dzieci. Gdzieś z pewnością jest też mężczyzna, któremu ślubowała miłość. Przecież jeszcze nie tak dawno tworzyli naprawdę kochającą się i szczęśliwą rodzinę. 
Pieniądze szczęścia nie dają? To krótkie powiedzenie idealnie pasuje do treści tej książki. 
Krystyna Mirek pokazuje nam kulisy sławy i popularności. Nie zawsze jest tak pięknie jak widzimy to w kolorowych pisemkach, mediach społecznościowych. Często jest to ułuda i kłamstwo, a my w to wszystko wierzymy, i co najgorsze zazdrościmy. Doceniajmy to co mamy, bo miłości, szczęścia, bliskości drugiej osoby nie kupimy za żadne pieniądze. 
Przeciwieństwem Sylwii jest wspomniana już wcześniej Pani Zosia. Zawsze doradzi, wysłucha, pomoże. Ma swoje lata, więc zna się na życiu. Razem ze swoim mężem żyją sobie spokojnie w malutkim domku w którym nie brakuje miłości i rodzinnego ciepła. Mimo problemów zawsze mogą na siebie liczyć. Tak też było w przypadku jej syna, który wpadł w poważne finansowe kłopoty. 
Co do wątku świątecznego też mamy dwa zupełnie inne obrazy. U Sylwii wszystko przygotowała zewnętrzna firma cateringową, u Zosi pachnie w całym domu. Do tego wspólne ubieranie choinki, dzielenie się opłatkiem, pasterka. 
Sporym minusem jest dla mnie to, że tych świąt jest w tej książce tak mało. 
Jeśli chodzi o elementy techniczne, książka została poprawnie napisana. Nie ma w niej błędów językowych, stylistycznych. Język jest prosty i zrozumiały. Sposób poprowadzenia rozmów między bohaterami wydał mi się mało naturalny. Wyszło to trochę sztucznie. Z okładką też coś nie zagrało, bo według mnie w ogóle nie pasuje do wnętrza książki. Ktoś wspomniał w jednej z recenzji, że przypomina okładkę katalogu kosmetycznego i miał rację. 

Jeśli jesteście ciekawi czy Sylwia vel Amelia Diamond przejrzała na oczy i zrozumiała co tak naprawdę powinno być w naszym życiu ważne zapoznajcie się z tą książką. A może zaciekawiły was losy pani Zosi i jej rodziny?
Chyba dał o sobie znać przesyt książek świątecznych i możliwe, że z tego właśnie powodu  "Tylko jeden wieczór" mnie nie zachwycił. Książkę czytałam w styczniu, już po świętach, więc to też mogło wpłynąć na moje odczucia. 

MOJA OCENA 6/10





niedziela, 4 lutego 2024

MAGICZNY WIECZÓR (Recenzja)

Autor: Agnieszka Krawczyk 
data wydania: 10 listopada 2017
liczba stron: 370
wydawnictwo: Filia











Magia, to jedno ze słów, które najczęściej jest przez nas wypowiadane w trakcie świąt Bożego Narodzenia. W tym czasie dzieją się cuda i niezwykłe rzeczy trudne to racjonalnego wytłumaczenia.
Agnieszka Krawczyk w książce "Magiczny wieczór" pragnie nam to pokazać. 

W przykrytym przez śnieg Zmysłowie czuć już przedświąteczną atmosferę. Wielkimi krokami zbliża się również dzień ślubu Danieli, jednej z sióstr Niemirskich. Niestety na samym starcie przygotowań pojawiają się problemy.
Nieoczekiwanie w związku Agaty i Piotra coś zaczyna się psuć. Przyszła panna młoda wie, w jaki sposób można ten kryzys zażegnać. 
Tomasz Halicki, przybrany brat Tosi stał się prawowitym właścicielem Słonecznej Przystani. Mężczyzna ma w planach kolejną inwestycję. W biznesie odnosi sukcesy, ale za to życie prywatne dalekie jest od idealnego. 
W miasteczku pojawia się Blanka, nowa nauczycielka. Z powodu braku służbowego lokum zatrzymuje się w pensjonacie Tomasza. 
Oj dzieje się w tym Zmysłowie...

"Magiczny wieczór" to czwarta i zarazem ostatnia część cyklu Czary Codzienności. Miałam szczęście, że było mi dane przeczytać wszystkie tomy, i to po kolei. Cała trójka przypadła mi do gustu, więc z ogromną dozą zainteresowania wybrałam się ponownie w czytelniczą podróż do Zmysłowa. W książce nie mogło zabraknąć pięknych krajobrazowych opisów. Autorka zadbała o to, żeby w jak najpiękniejszy sposób ukazać swoim czytelnikom wyjątkowość tego uroczego małego miasteczka. Moje serce podbił także  świąteczny wystrój "Trzech sióstr i trzech kotów". Szczególnie spodobał mi się pomysł na lodowe lampiony. 
Tytuł oraz szata graficzna sugeruje nam, że będziemy mieli do czynienia z powieścią świąteczną. Nie wiem czy tylko ja miałam takie odczucie, ale według mnie, całej tej tematyki około świątecznej było za mało. Trochę szkoda. 
Agnieszka Krawczyk większość swojej uwagi poświęciła na przedstawieniu dalszych losów sióstr, po tym jak ich życie wywróciło się do góry nogami. Autorka nie zapomniała o bohaterach drugoplanowych, pojawiła się również nowa postać. 
Na plus oceniam krótkie streszczenia z których z pewnością będą zadowolone osoby, które nie czytały wcześniejszych części cyklu. 

O czym tak naprawdę jest ta książka? Święta są tylko tłem dla tej historii. Jak dla mnie jest to opowieść o rodzinie, relacjach z najbliższymi. Jak wiemy, czasami bywają one trudne i bardzo skomplikowane. Coś na ten temat z pewnością mógł powiedzieć Tomasz Halicki. Zaintrygowała mnie jego postać, a szczególnie to, jak bardzo się zmienił. Co ciekawe nie tylko on. Tą metamorfozą byli zaskoczeni wszyscy i nikt na początku nie brał jej na poważnie. Co niektórzy potrzebują więcej czasu, żeby zrozumieć co tak naprawdę powinno być w naszym życiu najważniejsze i stać na pierwszym miejscu. 
Blanka, nowa bohaterka też wydała mi się bardzo ciekawą osobą. Cicha, nieśmiała dziewczyna, która za wszystko przeprasza. Jej sposób bycia, to w jaki sposób się zachowuje ma wiele wspólnego z bolesną przeszłością. Ten wątek był ciekawie przez autorkę poprowadzony i niósł ze sobą sporą dawkę emocji. 

"Magiczny wieczór" to lekka opowiastka, która ma na celu nas zrelaksować i oderwać od szarości dnia. Chociaż nie brakuje w niej problemów i trosk. Rozwiązywane są jednak w znacznie szybszy sposób niż w prawdziwym życiu. Ta nierealność znacznie wpłynęły na moją ocenę. Zdaję sobie sprawę, że tego typu historie żądzą się swoimi prawami, ale chwilami było dla mnie zbyt słodko, wręcz mdło. 
Myślałam, że coś zacznie się dziać gdy do głosu doszła matka Tomasza Halickiego, pomiesza trochę, ale niestety nic z tego. 
Książka została napisana lekkim, przystępnym językiem, który sprawia, że czyta się ją dosyć szybko mimo kilku niedociągnięć.
Żeby nie było, nie jest to zła powieść, ale mnie aż tak bardzo nie urzekła jak wcześniejsze części cyklu. Co do zakończenia, inne  być nie mogło. Fani historii kończących się happy endem będą z pewnością zadowoleni. 
Czy polecam wam tę książkę? Oczywiście, że tak. Każdy zapewne znajdzie w niej coś dla siebie o odbierze ją zupełnie inaczej.

POLECAM
MOJA OCENA 7/10







poniedziałek, 15 stycznia 2024

IT'S SNOWTIME (Recenzja)

Autor: Anita Chrząszcz 
data wydania: 9 listopada 2022
liczba stron: 399
wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece










Wraz z pierwszymi dźwiękami świątecznych piosenek, zaczynamy zastanawiać się, czy tym razem Boże Narodzenie będzie białe. Jak wiemy, bywa z tym różnie. Z pewnością na brak śniegu nie mogli narzekać bohaterowie książki "It's snowtime" autorstwa Anity Chrząszcz. 

Kornelia jest pisarką. Wszyscy z niecierpliwością przebierają nogami i czekają na kolejną część jej bestsellerowego cyklu. Niestety od kilku już dni nie napisała chociażby jednego zdania. Problemy w życiu prywatnym, z którymi niespodziewanie musi się zmierzyć, bardzo mocno wpłynęły na jej pracę. Zabrały całą radość z pisania, i przy okazji wenę. 
Ma nadzieję, że wyjazd do górskiej dziczy wszystko ustabilizuje. W babcinym domku odzyska spokój i pusta strona wreszcie zapełni się tekstem. 
Z tym spokojem może nie być tak łatwo, gdy ma się za sąsiada Kamila, najlepszego przyjaciela, który w najtrudniejszych momentach zawsze stoi u jej boku. 

"It's snowtime" to zgrabnie napisana debiutancka książka Anity Chrząszcz. W trakcie lektury nie było jakiś wielkich ochów i achów, ale przez kilka długich zimowych wieczorów zapewniła mi miłą rozrywkę. Śnieg za oknem sprawił, że czytanie tej historii zrobiło się jeszcze bardziej przyjemniejsze. 
Jak wskazuje krótka informacja na okładce, mamy do czynienia z komedią. Humor zaserwowany przez autorkę jest mocno specyficzny i  przypuszczam, że nie wszystkim czytelnikom przypadnie do gustu. Sarkazm, to on tutaj rządzi. Nie płakałam ze śmiechu gdy zagłębiałam się w treść książki. Było kilka takich momentów, które mnie rozbawiły, ale pojawiał się wtedy delikatny uśmiech na mojej twarzy. 
Czy jest to romans? Zdecydowanie nie. Kornelia po tym co zobaczyła i usłyszała z ust swojego chłopaka nie mogła postąpić inaczej, jak z nim zerwać. Posunęła się nawet do rzucenia klątwy na pewną męską część ciała. W takiej sytuacji nowy związek jak na razie nie wchodził w grę. Coś tam zaczęło się dziać po drodze z przystojnym hydraulikiem, ale szybko dobiegło końca. W sumie tego wątku mogłoby nie być. Za to ciekawie została przedstawiona relacja szalonej pisarki z nie mniej zwariowanym sąsiadem i jednocześnie najlepszym przyjacielem. Kornelia i Kamil to wyjątkowy duet pod wieloma względami. Oboje działali sobie na nerwy, ale trudno im było bez siebie żyć. Jedno za drugim tęskniło, a szczególnie za słownymi utarczkami. Dziewczyna nie raz chciała pozbawić Kamila życia, ale na szczęście tylko w myślach. 
"It's snowtime" to same "śmichy-chichy"? Nic bardziej mylnego. W tej opowieści autorka znalazła miejsce również na poważniejszą tematykę. Zdrada, nieudane małżeństwa, trudne relacje rodzinne. Wszystko zostało przedstawione w bardzo ciekawy sposób. Emocji jest tutaj ogrom. 
Szczerze polubiłam Kamila, i to, w jaki sposób był traktowany przez członków swojej rodziny było czymś okropnym i niesprawiedliwym. To, że komuś nie wyszło w życiu, tak jak inni  by tego chcieli, w żaden sposób nie upoważnia do szykanowania, krytykowania i wyśmiewania. Po kolejnej kłótni Kamila z ojcem mogło dojść do ogromnej tragedii. 
Kornelia w tej sferze też nie miała łatwo. Wigilia w towarzystwie ciotek była tego najlepszym przykładem. 
Byłam szalenie dumna z tej dziewczyny. Pech jej nie omijał, ale po każdym życiowym upadku podnosiła się i szła dalej.  Cały swój stres i nerwy wyładowywała na łopacie do odśnieżania. Zresztą Kamil brał z niej przykład. 

"It's snowtime" to idealna książka przy której można odpocząć i świetnie się zrelaksować. Jest to lekka i niezobowiązująca opowieść ze śnieżnymi zaspami w tle  Została napisana prostym i łatwo przyswajalnym językiem. Jak na debiut wyszło naprawdę fajnie i Anita Chrząszcz może być z siebie dumna. Jak tylko nadarzy się okazja z pewnością sięgnę po inne książki tej autorki. 

POLECAM
MOJA OCENA 7/10






 

niedziela, 7 stycznia 2024

ANIOŁ NA ŚNIEGU (Recenzja)

Autor: Joanna Szarańska
data wydania: 31 października 2018
liczba stron: 324
wydawnictwo: Czwarta Strona









Przyznam się wam do czegoś. Trochę jest mi wstyd z tego powodu, ale nigdy nie robiłam anioła na śniegu. Za to miałam okazję przeczytać książkę autorstwa Joanny Szarańskiej właśnie z takim aniołem w tytule. 

Lokatorzy bloku przy ulicy Weissa 5 w Kalwarii, podobnie jak w ubiegłym roku mają zamiar spotkać się przy jodełce, żeby móc złożyć sobie świąteczne życzenia i wręczyć prezenty.
Zuzanna, Marzena, Anna i Kalina bez zbędnego tracenia czasu ruszyły z przygotowaniami. Niestety wszystkim psuje humor kradzież zielonego drzewka. 
Na dodatek w całym tym przedświątecznym rozgardiaszu, daje o sobie znać proza życia, która niesie ze sobą dość pokaźnych rozmiarów bagaż różnorakich problemów, z którymi będą musiały zmierzyć się organizatorski sąsiedzkiego zgromadzenia. I nie tylko one. 

Książka "Anioł na śniegu" autorstwa Joanny Szarańskiej to druga część cyklu Cztery płatki śniegu. Niestety pierwszej nie czytałam, i strasznie nad tym ubolewam. Z tego też powodu musiałam paru rzeczy się domyślać, ale w żaden sposób nie zniechęciło mnie to, do jej poznawania. 
Po kilku czytelniczych niepowodzeniach wreszcie trafiłam na książkę przy której bardzo miło spędziłam czas. Jest to sympatyczna opowiastka z ciekawymi wątkami o których warto wspomnieć.
Sąsiedzkie relacje to jeden z nich. Podobnie jak książkowi bohaterowie ja też mieszkam w bloku, więc z własnej perspektywy mogę stwierdzić, że nie zawsze jest tak pięknie jak zostało to ukazane w książce. W prawdziwym życiu czujemy strach przed obcymi, nie jesteśmy skorzy do zaufania. W całym tym wszechobecnym pędzie nie zauważamy kto mieszka na przeciwko lub piętro niżej. Mijamy się w biegu na klatce z cichym "dzień dobry" na ustach, albo i nie. 
Z sąsiadami też niestety bywa różnie. Czasami, po prostu nie da rady się z nimi dogadać. 
Asia Szarańska pragnie nam uświadomić jak ważna w naszym życiu powinna być rozmowa. Brak jakiegokolwiek dialogu niesie ze sobą dość poważne konsekwencje. Przekonał się o tym Kajetan. Mężczyzna przez zbyt dużą łatwowierność wpadł w tarapaty i bał się o tym powiedzieć swojej żonie. To samo tyczy się Marzeny. Strach przed rozmową z własnym dzieckiem jest czymś nieprawdopodobnym i zarazem szokującym. Ogromnie mi było żal małej Stasi. Mogłam sobie jedynie wyobrazić co czuła, zamartwiając się o mamę. 
Wszystko w tej książce dzieje się przed Wigilią, najpiękniejszym i najbardziej magicznym dniu w roku. Oczywiście jak przystało na świąteczną opowieść nie mogło zabraknąć całej tej bożonarodzeniowej otoczki. Mamy śnieg, są choinki, pyszne potrawy, zakupy. Jest w niej coś jeszcze. Pewne bardzo ważne przesłanie, które warto sobie wziąć głęboko do serca. Otóż, Święta Bożego Narodzenia to nie wyścig, ani żaden konkurs w którym do wygrania jest super nagroda. Nie musimy mieć w domu zielonego drzewka aż po sufit z milionem lampek. Zupa grzybowa przygotowana przez mamę lub babcię będzie o wiele lepiej smakować niż najdroższy catering. Co z tego, że poraz kolejny dostajesz parę skarpet, albo patelnię do naleśników. Ważne jest to, że otrzymujesz podarek od bliskiej ci osoby. Jest z tobą i możecie spędzać wspólnie ten wyjątkowy czas. 
 
"Anioł na śniegu" to książka, która potrafi rozśmieszyć, wzruszyć i zmusić do refleksji. Ja uwielbiam takie historie. Nuda? Ta historia nie zna takiego słowa. Dzieje się w niej bardzo dużo. Napisana została prostym, lekkim językiem co sprawia, że czyta się ją błyskawicznie. 
Autorka zasługuje na szczególne słowa uznania, za to w jaki sposób wykreowała swoich bohaterów. Są szalenie prawdziwi, zmagają się z problemami, z którymi możemy  zderzyć się również i my. Realizm to główna zaleta tej książki. 

Jeśli jesteście ciekawi w jakim kierunku potoczyły się losy mieszkańców bloku przy ulicy Weissa 5, i kto przyczynił się do kradzieży drzewka zachęcam was do lektury "Anioła na śniegu". 

POLECAM
MOJA OCENA 7/10