wtorek, 19 grudnia 2023

TRZY ŻYCZENIA (Recenzja)

Autor: Katarzyna Michalak
data wydania: 12 listopada 2018
liczba stron: 352
wydawnictwo: Znak Literanova








Któregoś dnia będąc w bibliotece znalazłam na półce książkę "Trzy życzenia" Katarzyny Michalak. Później doczytałam, że jest to czwarta część serii Mazurskiej, a ja przecież nie znam poprzednich. Co począć w takiej sytuacji? Dać sobie spokój, a może zaryzykować. Po dłuższym zastanowieniu wybrałam drugą opcję. 

Natalia zapragnęła uciec jak najdalej od swojego dotychczasowego życia. W tym celu wsiadła do pierwszego lepszego autobusu i wyruszyła w drogę. Przez przypadek trafia do dworu Marcinki na Mazurach, którego właścicielką jest Jadwiga. Starsza kobieta bez żadnego zawahania otwiera przed nieznajomą drzwi i swoje serce.  Ona już tak ma, nikogo nie zostawi bez pomocy.
Dużo na ten temat może powiedzieć Damian, który niespodziewanie pojawia się we dworze, w towarzystwie małej dziewczynki. 
Dla obojga cała ta sytuacja nie jest komfortowa. W końcu liczyli na ciszę i spokój. 

Dwie obce sobie osoby skrzywdzone przez los. Czy ta znajomość ma jakikolwiek sens? A może trudna przeszłość połączy ich ze sobą?

Twórczość Katarzyny Michalak budzi wśród czytelników wiele skrajnych emocji. Jedni zachwycają się książkami tej autorki, drudzy nie szczędzą gorzkich słów w swoich opiniach. Ja jakąś wielką fanką prozy Katarzyny Michalak nie jestem, ale mam na swoim koncie kilka przeczytanych powieści.
Biorąc do ręki "Trzy życzenia" miałam nadzieję, że spędzę miło czas czytając kolejną  w tym roku historię z Bożym Narodzeniem w tle. Niestety ta książka, to idealny przykład, jak bardzo szata graficzna i opis mogą zmylić czytelnika. Bożego Narodzenia jest tutaj ociupinkę. Jak dla mnie, dwa rozdziały to zdecydowanie za mało. W moim odczuciu wyszło to tak, jakby autorka zapomniała o świętach, i gdy miała już wszystko zakończyć nagle sobie o nich przypomniała. Na pocieszenie autorka podarowała nam w prezencie dwanaście przepisów na wigilijne potrawy. 
Literatura obyczajowa to mój ulubiony gatunek. Gdy czytam lubię się pośmiać, wzruszyć. Wiele powieści zawiera w sobie tematy oraz wątki ważne i zarazem bardzo trudne. "Trzy życzenia" to książka w której po raz pierwszy spotykam się z tak dużą ilością ludzkich dramatów. Młoda dziewczyna ze skoliozą, mężczyzna z krótszą ręką, ktoś inny ma problemy z chodzeniem. Dziecko z nerwicą, ślepota, walka o donoszenie ciąży i szczęśliwy poród. Jak na jedną książkę jest tego nieszczęścia zdecydowanie za dużo. 
Oczywiście wszystko w bardzo szybkim tempie zaczyna nabierać kolorowych barw. Wyszło to słabo i mało realistycznie. 
Akcja powieści została osadzona na Mazurach. Jest to piękny zakątek naszego kraju. Brakowało mi bardzo krajobrazowych opisów dzięki, którym chociaż trochę przyjemniej by mi się czytało tę książkę. 
Przeczytałam ją  do końca, ale tylko dlatego, że zawsze staram się to robić z szacunku do autora. Od samego początku między mną, a tą historią nie było chemii. Może nie trafiłam w odpowiedni moment, albo okładkowe rozczarowanie miało na to wpływ.
Mnie "Trzy życzenia" nie zachwyciły, ale może wam przypadną do gustu. 

MOJA OCENA 5/10













 

piątek, 8 grudnia 2023

UWIERZ W MIŁOŚĆ CALINECZKO (Recenzja)

Autor: Natalia Sońska 
data wydania: 31 października 2018
liczba stron: 384
wydawnictwo: Czwarta Strona 
 










Miałam lekkie obawy biorąc do ręki "Uwierz w miłość Calineczko", po tym, jak rozczarowała mnie inna świąteczno-zimowa książka autorstwa Natalii Sońskiej. Ja jednak jestem taką osobę, która zawsze daje drugą szansę, i ma nadzieję, że tym razem będzie po prostu lepiej. 

Maja przez całe swoje dzieciństwo mieszkała w domu dziecka. Gdy stała się już dorosła, przeprowadziła się do ukochanej cioci. Dzięki niej, wyrosła na mądrą i wykształconą kobietę. W trudnych momentach swojego życia zawsze może liczyć na Bartka, byłego narzeczonego. Ich relacja na daną chwilę jest czysto przyjacielska, ale co niektórzy widzą to trochę inaczej. 
Któregoś dnia w domu swojej sąsiadki spotyka Wojtka, tajemniczego mężczyznę. Jest wobec niej gburowaty i opryskliwy, a ona nie ma pojęcia dlaczego. 
Maja jest sama, i po cichu marzy o swojej kochającej rodzinie. Niestety po kilku sercowych niepowodzeniach utraciła całą wiarę w miłość. Na horyzoncie nie widać odpowiedniego kandydata, a ona na siłę szukać nie będzie. Próbowała, ale nic dobrego z tego nie wyszło.

Czyżby powiedzenie kto się czubi, ten się lubi stało się dla Mai przepowiednią? A może Wojtek po raz drugi zawalczy o jej serce? Chyba, że gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta? 

I co ja mam teraz biedna napisać? Tak bardzo chciałam, żeby ta książka przypadła mi do gustu i trafiła prosto do mojego serca. Niestety stało się inaczej. 
W trakcie lektury kilkakrotnie poczułam znużenie. Przez większość nic się praktycznie w tej książce nie działo. Nie ma w niej emocji, fabularnego zaskoczenia, nagłych zwrotów akcji. Jest za to sam cukier, duuuużooo cukru. Po przeczytaniu "Uwierz w miłość Calineczko" warto zmierzyć sobie jego poziom. Ja rozumiem, że większość książek świątecznych ocieka lukrem, ale bez przesady. Przewidywalność tej historii szybko psuje radość z jej poznawania. Zniechęca do dalszego czytania i to chyba jest w niej najgorsze. 
Kreacja głównej bohaterki też nie wywarła na mnie dobrego wrażenia. Maja nikomu nie odmówi pomocy. Gdyby mogła, zbawiła by cały świat. O jej dobroduszności, nieskazitelności, uczynności czytałam przez znaczną część książki. W pewnym momencie zaczełam zastanawiać się, czy takie osoby jak Maja istnieją naprawdę. Aż tak idealne i to pod każdym względem.
Miała trudne dzieciństwo, ale będąc już dorosłą kobietą może cieszyć się spokojem i miłością ze strony ukochanej cioci. To ona zapewniła jej dach nad głową, dzięki niej zdała maturę, poszła na studia. Ma pracę, którą lubi. Wolny czas spędza na czytaniu książek, od czasu do czasu spotyka się ze znajomymi. Kocha góry i wędrówki po szlakach. Jakby nie patrzeć wiedzie bezproblemowe życie. Do momentu, gdy spotyka na swojej drodze Wojtka. 
Jego postać w moim odczuciu miała chyba pełnić rolę czarnego charakteru. Nagle się pojawił i wszystko zaczęło się komplikować. To, w jaki sposób tłumaczył się przed Mają było jakieś takie nijakie, a ona w szybkim tempie zmieniła o nim zdanie. 
Denerwowało mnie chwilami zachowanie głównej bohaterki. Szczególnie, gdy rozmyślała o Wojtku, żeby po chwili stwierdzić, że co ją to obchodzi. Ten nagminny uśmiech pod nosem też mnie zaczynał irytować. 
Jeśli chodzi o wątki poruszone przez autorkę, według mnie jeden w ogóle nie był potrzebny, w drugim czułam, że tak to się skończy, a trzeci został potraktowany po macoszemu. Zanim się dobrze nie zaczął, jeszcze szybciej został zakończony. Może ktoś z was zdecyduje się na lekturę, więc nie będę zdradzać o co dokładnie chodzi.
Okładkowe zdjęcie sugeruje nam, że będziemy mieli do czynienia z książką świąteczną. Grudniowe dni lubię spędzać właśnie z takimi powieściami, ale tego wyjątkowego i magicznego klimatu jest tutaj jak na lekarstwo.
Czy jest coś w niej pozytywnego? Na szczęście tak. To, w jaki sposób autorka ukazała piękno Zakopanego, zasługuje na duży plus. Razem z Mają mogłam podziwiać piękno górskich krajobrazów i posmakować regionalnej kuchni.

Biorąc do ręki "Uwierz w miłość" Calineczko liczyłam na ciekawie skonstruowaną opowieść, w której nie zabraknie  interesujących bohaterów. Teraz gdy jestem po lekturze czuję zawód. Nie jest on jakiś wielkich rozmiarów, ale jednak. 

MOJA OCENA 6/10


poniedziałek, 27 listopada 2023

WSZYSTKO DLA EMILII (Recenzja)

Autor: Maria Paszyńska
data wydania: 9 listopada 2022
liczba stron: 320
wydawnictwo: Książnica
 





Książka "Wszystko dla Emilii" miała swoją premierę w ubiegłym roku. Nie wiem czy to tylko moje odczucie, ale na jej temat było zbyt cicho. Chyba niechcący zagubiła się w gąszczu innych powieści w klimacie świąteczno-zimowym i dlatego postanowiłam odkryć ją dla was na nowo.

Jakub Mędrzycki dopiął swego i został słynnym warszawskim zabawkarzem. Było to jego dziecięce marzenie, które udało mu się zrealizować. Praca sprawia mu ogromną radość, ale w pełni szczęśliwym poczuł się dopiero w dniu, w którym poślubił ukochaną Emilii. Udało im się stworzyć zgodną i kochającą się rodzinę z dwójką dzieci. 
Niestety z biegiem lat zaczęli oddalać się od siebie. Jakub coraz więcej czasu spędzał w warsztacie, a Emilii zwyczajnie poczuła się przez niego odrzucona na drugi plan. 
To, co dane było mu przez przypadek odkryć, mocno nim wstrząsnęło. Jednocześnie uświadomił sobie, jak wiele popełnił błędów. 
Czy zdoła to wszystko naprawić? A może wina leży po obu stronach? 

"Wszystko dla Emilii" to książka, której nie czytałam. Ja się nią delektowałam strona po stronie. Z każdy kolejnym rozdziałem moje zainteresowania tą historią rosło w zastraszającym tempie.
Maria Paszyńska podarowała swoim czytelnikom coś niebywale pięknego i urzekającego. Sposób w jaki została poprowadzona fabuła zachwyca, do tego intrygująca kreacja bohaterów, wątki nad którymi warto dłużej się zatrzymać. Klimat i nastrój w niej panujący jest wyjątkowy.  Akcja została osadzona w latach trzydziestych XX wieku, co dodało jej jeszcze większego uroku. W trakcie lektury odbyłam swoistą podróż w czasie do dziecięcych lat. Widziałam siebie siedząca na dywanie i bawiącą się lalkami. Wpleciony w główną treść temat dotyczący zabawkarstwa szalenie mnie zaciekawił. W  niezwykle piękny sposób autorka przedstawia czytelnikom, ten jakże fascynujący i niestety zapomniany już zawód. Sama wspomina ile czasu spędziła na przeglądaniu broszur, opracować, naukowych artykułów. Ja jestem pełna podziwu. 
Nie często zdarza się żeby mężczyzna był w książce wiodącą postacią. W przypadku tej historii mamy właśnie z czymś takim do czynienia. 
Głównym bohaterem jest Jakub Mędrzycki. W małym chłopcu niespodziewanie rodzi się pasja do tworzenia zabawek. Potem obserwujemy jak krok po kroku osiąga zawodowy sukces. Jesteśmy świadkami rodzącego się uczucia między nim i tytułową Emilii. Aż w końcu dochodzimy do momentu w którym ich małżeństwo przechodzi kryzys. To, w jaki sposób został przedstawiony przez autorkę znacznie ułatwia nam jego bliższe poznanie. Jest postacią nietuzinkową ze względu na swoją profesję. Posiada w sobie talent, który zaprowadził go na szczyt. Jego zabawki są jedyne w swoim rodzaju, i zachwycają wszystkich bez względu na wiek. Jest czarodziejem wywołującym uśmiech na dziecięcych buziach. Potrafił dostrzec w zwykł małym drewnianym koniku coś, czego inni nie widzieli. 
Jego związek z Emilii można porównać do najpiękniejszej bajki. Wzruszający ślub, z czasem na świecie pojawiły się ich dzieci. Był szczęśliwy jak nigdy dotąd. Niestety chęć stworzenia czegoś niepowtarzalnego i wyjątkowego pochłonęła go bez reszty. W tym celu mógł całymi godzinami przesiadywać w swoim warsztacie zapominając o całym otaczającym go świecie. O swojej rodzinie również. Coś takiego nie wróżyło niczego dobrego. Zresztą sam się o tym przekonał. 
O czym tak naprawdę jest ta książka? Na pewno o miłości, i różnych jej odcieniach. O tym jak szybko możemy wszystko stracić. Potem z wielkim trudem pragniemy to, co utracone odzyskać. O tym, co tak naprawdę powinno być dla nas ważne. Nie kariera, blichtr i sława. Maria Paszyńska chce nam to wszystko przekazać za pomocą tej historii. Jakub i jego relacja z Emilii to najlepszy przykład tego, jak ważna jest w związku zwykła rozmowa. Spędzony ze sobą czas, troska o tą drugą osobę. Bez tego nic nie ma sensu.
Prawdziwa miłość posiada w sobie niewyobrażalną siłę i moc. Dzięki niej jesteśmy w stanie wybaczyć największe krzywdy. 
Czy "Wszystko dla Emilii" to powieść świąteczna? Według mnie raczej okołoświąteczna. Takie określenie lepiej do niej pasuje bo wszystko dzieje się w niej kilka dni przed Adwentem, i w trakcie. Z tego też względu nie mogło zabraknąć wzmianki dotyczącej kalendarzy adwentowych. Tym bardziej, że Jakubowi udało się coś takiego stworzyć. Był to egzemplarz wyjątkowy, bo służył nie tylko do odliczania grudniowych dni, ale do czegoś jeszcze. 

"Wszystko dla Emilii" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Marii Paszyńskiej. Jest mi ogromnie wstyd z tego powodu i nie posiadam żadnego usprawiedliwienia. Polecam wam z całego serca tę książkę. Mamy końcówkę listopada, więc jest to idealny moment na to, żeby po nią sięgnąć. Ja jestem zachwycona i wiem, że was też zauroczy. Nie ma w niej ani grama lukru, jest za to prawdziwe życie. Czuć w niej ducha zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Pamiętam jak w tamtym roku do lektury "Wszystko dla Emilii" zachęcała Joanna Wolf, znana jako Nienaczytana. Asia wie co dobre i nie toleruje literackiej bylejakości. Po zapoznaniu się z jej opinią zakupiłam swój egzemplarz. Teraz okazało się, że była to bardzo opłacalne transakcja. 

POLECAM
MOJA OCENA 8/10



piątek, 17 listopada 2023

OTWÓRZ SIĘ NA MIŁOŚĆ (Recenzja)

Autor: Natalia Sońska 
data wydania: 28 października 2020
liczba stron: 352
wydawnictwo: Czwarta Strona
 




Natalia Sońska potrafi rozpieszczać swoich czytelników. Z wypiekami na twarzy czekamy na kolejne jej książki, a szczególnie na te świąteczno-zimowe.

Ania z pewnych względów stroni od ludzi i odczuwa lęk przed zawieraniem nowych znajomości. Jedyną osobą, której nie bała się zaufać jest Ula, sąsiadka, a zarazem  najlepsza przyjaciółka. Niebawem będzie obchodzić swoje urodziny, więc nie może jej zawieść. Mimo strachu, wybrała się do galerii handlowej.
Gdy wracała do swojego mieszkania z zakupionym prezentem coś się wydarzyło.

"Otwórz się na miłość" to książka z którą wiązałam duże nadzieje. Powieści świąteczne spod pióra Natali Sońskiej to pewniak, więc nie sądziłam, że coś może mi w tej historii nie odpowiadać. Niestety po przeczytaniu ostatniej strony zamiast zachwytu pojawiło się rozczarowanie. 
Przykro mi to pisać, ale nie obdarzyłam sympatią głównej bohaterki, mimo tego, że jest trochę do mnie podobna. Ja też należę do osób nieśmiałych. Nie gustuję w gromadnych spotkaniach, imprezach. Swój wolny czas najchętniej spędzam w domowym zaciszu. Taka poprostu jestem, i żadne inne czynniki nie są temu winne. 
W przypadku Ani wygląda to trochę inaczej. Gdy była dzieckiem, matka rozłożyła nad nią pokaźnych rozmiarów parasol ochronny i zabraniała wszystkiego. Coś takiego musiało w jakimś stopniu wpłynąć na jej dorosłe już życie. Próbowałam ją zrozumieć, ale im dalej zagłębiałam się w treść książki, coraz bardziej mnie irytowała. Ma swoje lęki, lecz nigdy nie skorzystała z pomocy specjalisty. Dlaczego?. Za to wolała zamknąć się w swoim malutkim mieszkanku (czyt. wieży), z dala od ludzi i całego świata. Jej zachowanie doprowadzało mnie do szewskiej pasji. To ciągłe użalanie się nad sobą, przygryzanie warg, spuszczanie wzroku i rumieńce bez względu na to z kim rozmawiała. Autorka wspominała o tym chyba na każdej stronie. Przesądnie uwydatniana nieśmiałość głównej bohaterki z czasem zaczęła działać na mnie jak przysłowiowa płachta na byka. Aż miałam ochotę krzyknąć: weź się w garść dziewczyno, i w końcu z kimś porozmawiaj o swoich problemach! Jedyną osobą, z którą odważyła się na jakikolwiek dialog była Ula, z matką z wiadomych względów nie mogła się dogadać, potem na jej drodze pojawił się Aleksander, tajemniczy mężczyzna poznany w galerii. Przy nim zaczęła powoli się zmieniać. Piorunującej metamorfozy raczej się nie spodziewałam, biorąc pod uwagę usposobienie głównej bohaterki. Jak się okazało, Ania należy do bardzo niezdecydowanych kobiet. Chciała, ale nie mogła. Robiła krok do przodu, żeby za chwilę zrobić dwa do tyłu. Do takich osób trzeba mieć anielską cierpliwość. Aleksander ją miał, i to dużo. Wykreowany został przez autorkę na mężczyznę idealnego, ale skrytego w sobie. Szybko można było zauważyć, że coś ukrywa. Tajemnicze telefony, rozbiegany wzrok, zdenerwowanie malujące się na twarzy mówiło wszystko. 

Wielka szkoda, że akcja w tej książce nabrała tempa dopiero pod koniec, bo przez większość praktycznie nic ciekawego się w niej nie działo. Dopiero kilka ostatnich stron przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Autorce nawet udało się w tym wszystkim znaleźć miejsce na małą intrygę. Tylko dlaczego tak późno? Lubię gdy bieg wydarzeń nie pozwala oderwać się od lektury. Bardzo mi tego tutaj brakowało.
Na plus oceniam sposób w jaki Natalia Sońska ukazała piękno Krakowa oraz Zakopanego. Szczególnie zachwycił mnie pensjonat, którego właścicielką jest cudowna pani Aniela. Już od progu można poczuć domową atmosferę jaka w nim panuje. W trakcie lektury moje kubki smakowe szalały i z chęcią spróbowałabym góralskich specjałów o których wspomniała autorka. No i ten wszechobecny śnieg. Trochę w tym wszystkim zabrakło mi  świątecznej otoczki. 

"Otwórz się na miłość" to książka, która przedstawia trudną relację na linii córka - matka. Nie brakuje w niej również innych tematów. Po raz kolejny spotykam się z problemem molestowania i mobbingu w pracy. 
Czy polecam wam tę książkę? Oczywiście, że tak. W recenzji zawarte zostały moje odczucia, wasze mogą być zupełnie inne. Jeśli jesteście ciekawi czy Annie udało się otworzyć serce na miłość śmiało po nią sięgnijcie. 

POLECAM
MOJA OCENA 6/10



poniedziałek, 6 listopada 2023

OKRUCHY DOBRA (Recenzja)

Autor: Justyna Bednarek, Jagna Kaczanowska
data wydania: 31 października 2018
liczba stron: 359
wydawnictwo: W.A.B
 





Mamy listopad, więc można już spokojnie zacząć czytać książki w klimacie świąteczno - zimowym. 
"Okruchy dobra" autorstwa Justyny Bednarek i Jagny Kaczanowskiej jest właśnie jedną z nich. Nie znam twórczości tego kobiecego duetu, więc tym bardziej byłam jej ciekawa. 

Siedem osób, którym los nie poskąpił problemów i trosk. Wszyscy znajdują się, na dość ostrym życiowym zakręcie. Zbliżające się święta Bożego Narodzenia zamiast radosnych momentów i rodzinnego gwaru niosą ze sobą smutek i tęsknotę. 
Cała ta siódemka ludzi, spotyka się w jednej z krakowskich kamienic. Kilkoro z nich w niej mieszka, ale jakoś do tej pory nie mieli okazji zawrzeć bliższych sąsiedzkich relacji. 
Tego, że najpiękniejszy dzień w roku może stać się dla nich wszystkich, również tym przełomowym, raczej nikt nie brał pod uwagę. Ale jak wiemy, w Wigilię dzieją się przecież najprawdziwsze cuda.  Trzeba w nie tylko mocno uwierzyć. 

"Okruchy dobra" to jedna z piękniejszych powieści świątecznych z jakimi do tej pory miałam okazję się zapoznać. Jej lektura była dla mnie ogromną przyjemnością, a emocje jakie mi w tym czasie towarzyszyły będę odczuwać jeszcze długo. 
Całość została podzielana na rozdziały, i dzięki takiemu posunięciu czytelnik może lepiej poznać danego bohatera. Ich historie zostały przedstawione w sposób bardzo wiarygodny i chwytający za serce. Nie brakuje w nich wzruszających momentów, trudnych oraz ciężkich decyzji, które mogą zaważyć na ich dotychczasowym życiu. Jest to fikcja literacka, ale coś takiego może spotkać i nas. Realizm w tej książce wyczuwalny jest na każdej jej stronie i dlatego czyta się ją tak dobrze. Nie ma w niej ani grama sztuczności.
Poruszonych zostało w książce wiele trudnych i ważnych tematów nad którymi warto się zastanowić i poddać osobistej analizie. Los potrafi rzucać nam ogromne kłody pod nogi, z którymi nie jesteśmy w stanie samemu sobie poradzić. Honor niejednokrotnie nie pozwala nam prosić o pomoc. Przez zabieganie nie dostrzegamy tego, że ktoś obok nas potrzebuje wsparcia. Albo co najgorsze, udajemy że tego nie widzimy. Ta historia pokazuje nam wszystkim, co tak naprawdę powinno być dla nas ważne. Patrzmy na otaczający nas świat i czyńmy dobro. Taka mała "dobrostka", może przeobrazić się w coś o wiele większego i pięknego. Bądźmy dla siebie mili, empatyczni i zarażajmy miłością. 
Mimo tego, że początek tej historii raczej do optymistycznych nie należy, można odnaleźć w niej ukojenie i nadzieję na lepsze jutro. 

"Okruchy dobra" to książka w klimacie zimowo-świątecznym, więc nie mogło w niej zabraknąć magicznej i wyjątkowej otoczki. Nasze dwie utalentowane pisarki zadbały o wszystko. Mamy opady śniegu, migające w oknach kolorowe światełka, pięknie ubrane choinki. Czuć zapach korzennych przypraw. Mroźny i zaśnieżony Kraków, czyli miejsce akcji, jest tutaj przysłowiową wisienką na torcie. 
Zbliżające się Boże Narodzenie sprawia, że życie naszych bohaterów niespodziewanie nabiera kolorów. Nagły wybuch spontaniczności zbliża do siebie całą siódemkę. W jednej sekundzie wszystkie problemy schodzą na drugi plan, a najważniejsze stało się dla nich tu i teraz. 

Proszę was, czytajcie tę książkę. Ta historia poprostu na to zasługuje. Po brzegi wypełniona jest emocjami i życiowymi mądrościami. 

POLECAM
MOJA OCENA 7/10















piątek, 3 listopada 2023

OPOWIEŚĆ STAREGO LUSTRA (Recenzja)

Autor: Dorota Gąsiorowska 
data wydania: 9 listopada 2022
liczba stron: 492
wydawnictwo: Znak








Mimo upływ czasu doskonale pamiętam swój zachwyt nad lekturą debiutanckiej książki Doroty Gąsiorowskiej. Autorka potrafi przenieść czytelnika w zupełnie inny świat i dlatego każda jej kolejna książka błyskawicznie staje się bestsellerem. "Opowieść starego lustra" to właśnie jedna z takich perełek.

Alicja starała się o zatrudnienie w jednej z krakowskich galerii, ale nigdy tam nie trafiła. Wszystko uległo zmianie w chwili, gdy stanęła przed witryną małego sklepiku z antykami. Jego wlascielem okazał się starszy pan, który niespodziewanie zaproponował jej pracę.
Teodor, bo tak ma na imię mężczyzna, z biegiem czasu stał się dla Alicji, bardzo bliską osobą. Przed zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia otrzymała od niego prezent, w postaci starego lustra. Będąc już w swoim mieszkaniu postanawia się w nim przejrzeć. Niespodziewanie zaczyna się z nią dziać coś dziwnego. Owiewa ją ciemność.
Za pomocą szklanej tafli przenosi się do dziewiętnastowiecznego dworu rodziny Wilkanowskich. 
Od tej chwili życie Alicji toczyć się będzie na dwóch płaszczyznach czasowych, a bieg wydarzeń nie raz ją zaskoczy i wprawi w zdumienie. 

Dorota Gąsiorowska to bezapelacyjnie jedna z popularniejszych polskich pisarek. Jej twórczością zachwycają się tysiące czytelników. Jest to głównie literatura obyczajowa, ale ostatnio zauważyłam, że autorka polubiła się z fantastyką. W jej powieściach pojawia się coraz więcej wątków dotyczących zjawisk nadprzyrodzonych. W "Opowieści starego lustra" też mamy z czymś takim do czytania, ale tym razem cała ta nierealność została przedstawiona w wyważony sposób. Dotyczy ona jedynie lustra, za którym jak się okazuje, toczy się normalne życie dworskiej rodziny. 
"Opowieść starego lustra" to historia, w którą wsiąkłam już od pierwszej strony. Sam wstęp mocno mnie zaintrygował, a im dalej mój zachwyt rósł z kolejną przeczytaną stroną. 
Dorota Gąsiorowska niewątpliwie przywiązuje dużą uwagę do opisów. Potrafi oddać klimat danego miejsca i za pomocą słów maluje cudowne obrazy. Pisarka w cudowny sposób ukazała piękno i wyjątkowość małego sklepiku z antykami. Już od samego progu można poczuć w nim ducha przeszłości, a osoba Teodora dodaje mu niebywałego uroku. Nie sposób, nie wspomnieć o kocie, który wylegiwał się na witrynie. 
Nigdy nie byłam w Krakowie, ale dzięki tej książce mogłam odbyć literacką podróż. Akcja została osadzona w grudniu, więc miasto powoli przygotowuje się do nadchodzących świąt. W witrynach sklepowych pojawiają się pierwsze bożonarodzeniowe dekoracje, a z nieba delikatnie zaczyna prószyć śnieg. W powietrzu już czuć wyjątkową atmosferę, na którą z utęsknieniem czeka Alicja. Dziewczyna kocha wszystko co jest związane z Bożym Narodzeniem i nie wstydzi się tego okazywać. 
Kraków w tej książce oczarowuje czytelnika. Tym bardziej, że został przedstawiony w dwóch ramach czasowych. Współczesny zachwyca nowoczesnością, odrestaurowanymi kamienicami i ogromną liczbą zabytków. Natomiast ten dziewiętnastowieczny posiada w sobie magię i oszałamiającą nastrojowość. Z wielką przyjemnością przeniosłam się razem z Alicją do dworu w podkrakowskich Brzezianach. Dorota Gąsiorowska przeszła samą siebie ukazując jego piękno. Przykryty śnieżnymi czapami wyglądał cudownie, a teren wokół prezentował się wręcz baśniowo w promieniach zimowego słońca. Wspólnie z Alicją odkrywałam tajemnice posiadłości przechadzając się po długich korytarzach. Przy okazji mogłam zajrzeć cichaczem do kilku pokoi. Nasza główna bohaterka jeden z nich otrzymała do swojej dyspozycji. Wnętrze trochę ją zaskoczyło, a szczególnie garderoba, która różniła się znacznie od tej współczesnej. Z czasem cała ta "inność" zaczęła ją fascynować, i trudno jej było rozstawać się z życiem po drugiej stronie lustra. Polubiła mieszkańców posiadłości, zaprzyjaźniła się z panią domu. Wszyscy odnosili się do niej z szacunkiem i serdecznością. Gdyby tylko mogła z chęcią zostawała by tam na dłużej, ale to nie ona o tym decydowała. Całą jej podróż do przeszłości trzymała w ryzach pewna ekscentryczna staruszka. 
W Brzezianach też można było poczuć atmosferę zbliżających się świąt. Po całym domostwie unosiły się kuchenne aromaty. W centralnym miejscu stanęła przepiękna choinka przystrojona naturalnymi ozdobami. Każdy oczekiwał w napięciu na pierwszą gwiazdkę, żeby móc usiąść do wspólnego stołu. Dawniej przedświąteczne przygotowania wyglądały zupełnie inaczej. Przede wszystkim ludzie byli wtedy inni i Dorota Gąsiorowska w wzruszający sposób nam to pokazała. 

"Opowieść starego lustra" to książka wyjątkowa i na wskroś tajemnicza. Urzeka, uwodzi i hipnotyzuje. O niektórych wydarzeniach postanowiłam nie wspominać, żeby nie psuć wam przyjemności z odkrywania tej jakże fantastycznej powieści. Dorota Gąsiorowska stworzyła cudeńko od którego nie sposób się oderwać. Coś takiego powinno się czytać powoli, żeby móc delektować się słowem, smakować i zaspakajać wszystkie zmysły. 
To, co się w niej wydarzyło jest szalenie zaskakujące. Coś takiego trudno jest racjonalnie wytłumaczyć, a tym bardziej w to wszystko uwierzyć. Kilkakrotnie zadawałam sobie pytanie skąd autorka miała taki pomysł na fabułę. Jestem święcie przekonana, że Dorota Gąsiorowska jeszcze nie raz nas miło zaskoczy.  
Polecam wam z całego serca tę książkę. Mamy listopad, więc jest to idealny czas, żeby sięgnąć po "Opowieść starego lustra". 

POLECAM
MOJA OCENA 8/10

 

piątek, 27 października 2023

ZAPROŚ MNIE NA PUPKIN LATTE (Recenzja)

Autor: Anna Chaber 
data wydania: 16 września 2021
liczba stron: 320
wydawnictwo:Czwarta Strona










Wstyd się przyznać, ale "Zaproś mnie na pupkin latte" to kolejna książka z mojego stosu hańby. Dość długo czekała na swoją kolej. Jest to debiut literacki Anny Chaber. 

Paula nie lubi jesieni, wręcz jej nienawidzi. Zawodowo jest panią z korporacji. Ma nadzieję, że szef widzi jej starania, zaangażowanie i niebawem w odpowiedni sposób ją wynagrodzi. Niestety z awansu cieszyć się będzie ktoś inny, za to ona otrzymała od "starego" polecenie zorganizowania firmowego przyjęcia, jak na złość w klimacie jesiennym. 
Greg jest baristą i pracuje w pobliskiej sieciowej kawiarni. Chciałby otworzyć coś własnego, ale ze względu na braki finansowe nie może sobie na to pozwolić. Bardzo kusząca okazała się informacja na temat konkursu, w którym do wygrania jest spora kwota pieniędzy. Wystarczy, że trochę się podszkoli i powinien dać sobie radę. 
Kawa łączy ludzi. W przypadku Pauli i Grega właśnie coś takiego miało miejsce. Oboje poczuli do siebie przysłowiową "miętę". 
Czy ta początkowo luźna znajomość ma szansę przemienić się coś w znacznie głębszego? Czy zdołają ostatecznie zamknąć drzwi do bolesnej przeszłości, żeby móc wyruszyć w wspólną drogę ku szczęściu? W końcu życie to nie tylko złe momenty. 

"Zaproś mnie na pupkin latte" to książka, dzięki, której Anna Chaber mogła cieszyć się z wygranej w konkursie Jesienny Wieczór. Historia Pauli i Grega zachwyciła jury, a potem także mnie. Autorka ma na swoim koncie kilka innych powieści, ale te z jesienią w tle stały się jej znakiem rozpoznawczym. Przez swoich czytelników została okrzyknięta mistrzynią takich historii. 
Jesień posiada w sobie różne oblicza. Urzeka swoim pięknem w słoneczne dni, ale tych mniej pogodnych też niestety nie brakuje. Pochmurne, wietrzne i deszczowe wydanie jesieni działa na Paulę depresyjnie. W sumie tylko z takimi dniami jej się kojarzy. Inni potrafią dostrzegać w niej piękno, za to ona nie widzi w tej porze roku niczego zachwycającego. Dla niej to czas, który niesie ze sobą wiele przykrych wspomnień i zdarzeń. Ma swoje tajemnice i nigdy z nikim o tym nie rozmawiała. Nawet ze swoją najlepszą przyjaciółką. Mimo upływu lat w dalszym ciągu uważa siebie za winną i nie wie czy kiedykolwiek zmieni o sobie zdanie. 
Paula jest zdolną i inteligentną dziewczyną. Ma pracę, która zapewnia jej finansową stabilizację. Jest dobra w tym co robi, tylko jakoś nikt nie potrafi tego docenić. I to, głównie zaprząta jej myśli. Ma zamiar zrobić wszystko, żeby w końcu otrzymać awans. Zorganizuje najlepsze przyjęcie i wszystkim udowodni, że jest silną kobietą, która nie boi się nowych wyzwań. 
Gdy spotyka na swojej drodze Grega zauważa, że coś zaczyna się w niej zmieniać. Uśmiech coraz częściej gości na jej twarzy, a cała ta jesienna szarość w końcu nabiera odpowiednich barw. Paula przed zawarciem znajomości z przystojnym baristą była w kilku innych związkach, ale nic poważnego z nich nie wyszło. Zresztą jedno zerwanie Greg widział na własne oczy. Dziewczyna dostrzegła brak obrączki na palcu mężczyzny, i ten fakt szczerze ją ucieszył. Chyba, że na horyzoncie jest inna dziewczyna, jeszcze nie żona. 
Jeśli chodzi o sferę uczuciową Grega, jest ona trochę bardziej skomplikowana, niż w przypadku Pauli. Mężczyzna na kilka lat zamknął drogę do swojego serca. Z nikim się nie spotykał, a miał ku temu wiele okazji. Jednak po tym co go spotkało, nie był na to ostatecznie gotowy. 
Wszystko uległo zmianie w chwili, gdy do kawiarni w której pracuje, weszła urocza blondynka razem ze swoją koleżanką. Dla niego zawarcie znajomości z Paulą było ogromnym krokiem na przód. 
Greg należy do grupy mężczyzn idealnych, i to pod każdym względem. Jest przystojny, uroczy, szarmancki, czuły, wrażliwy. Można by tak długo wymieniać. Kocha swoją pracę i chce się rozwijać w zawodzie jaki wykonuje. Ma swoje marzenia, które chciałby w przyszłości spełnić. Jeśli któraś z was wie, gdzie takiego Grega można spotkać, to ja chętnie poproszę o namiary :-). 
Nasz przystojny barista i pani od zasobów ludzkich to dwoje ludzi po przejściach, ale z przyszłością. Dziewczyna jest troszkę pogubiona i momentami zachowywała się niezbyt mądrze. Z tego też powodu Greg zaczynał zastanawiać się nad sensem tej znajomości. Jak nie ona, to inna. Wystarczy otworzyć szufladę z tajemniczą zawartością. Mam nadzieję, że jesteście ciekawi jaką decyzję podjął Greg, ale na ten temat musicie doczytać już sami. 

"Zaproś mnie na pupkin latte" to książka na wskroś jesienna. Patrząc na jej tytuł i okładkę inna być nie mogła. Zawiera w sobie wszystko co jest związane z tą porą roku. Mamy pluchę, mgły i pierwsze przymrozki. Spadek temperatury został też zauważony przez myszy, które postanowiły wprowadzić się do mieszkania Pauli. Wielka szkoda, że autorka zapomniała o polskiej złotej jesieni. Niesprzyjająca aura, która rządzi w książce raczej nie nastraja optymistycznie. W takiej sytuacji w ruch idą wszelkiego rodzaju umilacze. Jak przystało na jesieniarę nie wyobrażam sobie długich jesiennych wieczorów bez gorącej i aromatycznej herbaty. Jeśli chodzi o kawę, nie jestem fanką tego napoju. "Zaproś mnie na pupkin latte" to historia, która pachnie zmielonymi czarnymi ziarenkami. Kawowy aromat unosi z każdej jej strony. W trakcie lektury niespodziewanie nabrałam ochoty na kubek pumpkin latte, ale tylko z rąk Grega. A propo dyń, ich też nie mogło zabraknąć. Szkoda, że w pobliżu mojej miejscowości nie ma plantacji tych pomarańczowych cudeniek. 
"Zaproś mnie na pupkin latte" to książka w której została poruszona trudna i ważna tematyka. Z pewnością jednym z takich wątków jest profilaktyka raka piersi. Mobbing i molestowanie w miejscu pracy to też niestety dość powszechny problem. Walka z samym sobą po stracie najbliższej osoby, obwinianie się. W takiej sytuacji musimy skorzystać z pomocy specjalisty. Bez odpowiedniej terapii nie damy rady wyzbyć się leków i złych myśli. Autorka pokazuje nam jak wielką siłę i moc ma zwykła rozmowa. 

Widziałam, że ta książka zbiera różne opinie. Ja spędziłam w jej towarzystwie bardzo miło czas. Jest lekka i przyjemna w odbiorze. Napisana została w prosty i przejrzysty sposób. Jej treść potrafi rozbawić, wzruszyć, a przy okazji zmusić do refleksji. Można się przy niej świetnie relaksować i odprężyć. Z pewnością idealnie sprawdzi jako odstresowywacz po ciężkim dniu. Nie jest to wybitne dzieło, ale czasami nachodzi nas ochota na takie otulające i niewymagające uwagi historie. Szczególnie o tej porze roku jaką mamy obecnie. Jestem pewna, że "Zaproś mnie na pupkin latte" spod pióra Anny Chaber przypadnie również i wam do gustu. 

POLECAM
MOJA OCENA 7/10








poniedziałek, 23 października 2023

Święta w miasteczku Anielin (Recenzja)

Autor: Monika Mejza 
data wydania: 11 października 2023
liczba stron: 320
wydawnictwo: Dragon









Za oknem jesień w pełni, ale ja już powoli zaczynam wkraczać w zimowo-świąteczny czas za sprawą najnowszej książki Moniki Mejzy "Święta w miasteczku Anielin".

Dla Krzysztofa vel Makówy samotne spędzanie świąt stało się już tradycją. Czyżby telefon od tajemniczego notariusza miałby coś w tej kwestii zmienić? 
Malwina pracuje w korporacji. Czuje się zmęczona i wypalona. Ma przeczucie, że niebawem stanie się osobą bezrobotną. Bezludna wyspa, drinki z palemką. W taki sposób najchętniej spędziłaby zbliżające się Boże Narodzenie  Nieoczekiwanie do niej też dzwoni wspomniany notariusz. 
O co w tym wszystkim chodzi, i co ma z tym wspólnego jakieś małe miasteczko? Nikt z ich rodzin jak do tej pory nie wspominał o Anielinie, a teraz oboje, nie wiadomo po co, mają się tam pojawić.

"Święta w miasteczku Anielin" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Moniki Mejzy. Nie wiedziałam, że książka stanowi ostatni tom cyklu "Miasteczko Anielin".  Niestety wcześniejszych nie znam i dlatego miałam przed lekturą lekkie obawy, ale szybko przekonałam się, że nie potrzebnie. Śmiało można czytać książkę bez ich znajomości, ale warto zapoznać się z całością.
Osobiście nie wyobrażam sobie okresu przedświątecznego bez przeczytania chociażby jednej książki, w której akcja rozgrywa się przed Bożym Narodzeniem lub w trakcie. Większość tego typu historii jest lekkich i słodkich niczym cukrowe laski, ale można wśród nich znaleźć i takie, w których święta przedstawione zostały w mniej radosny sposób. Ich różnorodność jest bardzo duża i dlatego cieszą się takim zainteresowaniem.
W książce Moniki Mejzy nie usłyszymy Last Christmas, kultowej piosenki zespołu Wham, nie ma tutaj kiczowatych dekoracji, ani zabieganych ludzi, którzy na ostatnią chwilę kupują prezenty. Są za to dźwięki polskich tradycyjnych kolęd, na choince wiszą bombki, które zostały znalezione na strychu. Nikt się nie śpieszy. Spokój i towarzysząca mu nostalgia oddają wyjątkowy klimat tej historii.
Wszystko rozpoczyna się w pierwszą niedzielę Adwentu, a dokładnie od pechowego upadku Marianny Stawskiej. Kobieta leżąc na szpitalnym łóżku uświadamia sobie, że mogło się to dla niej skończyć o wiele gorzej. Jak nie teraz, to kiedy? W końcu nadszedł odpowiedni moment żeby rozliczyć się z przeszłością. Ma swoje lata, więc jej ziemska podróż w każdej chwili może się zakończyć. Czytając książkę byłam bardzo ciekawa o jakie tajemnice i sekrety chodzi. Autorka potrafi budować napięcie i troche musiałam poczekać na  moment, w którym wszystko w końcu wychodzi na jaw. Wybaczam jej to, bo w międzyczasie mogłam bliżej poznać pozostałych książkowych bohaterów. Zachwycił mnie sposób w jaki zostali wykreowani. Są prawdziwi i mocno wyraziści. Krzysztofa polubiłam od razu. Jest miłym, przesympatycznym mężczyzną posiadającym w sobie wrażliwą duszę i dobre serce. Jeśli chodzi o życie osobiste, nie było ono zbyt kolorowe. Na zainteresowanie kobiet raczej nie narzeka, jednak nadal jest sam. O rodzinnych świętach może tylko pomarzyć. Wzruszające było jego zachowanie wobec Franciszka Skrzetuskiego, starszego zawiadowcy stacji i Karoliny Kowalskiej, jednej z mieszkanek Anielina. Gdy dotarł na miejsce od razu dostrzegł piękno tego jakże urokliwego małego miasteczka.
Nie mniej ciekawą postacią jest Malwina. Dziewczyna nie miała ochoty przyjeżdżać do Anielina, ale informacja o dziedziczeniu spadku okazała się dla niej bardzo kusząca. Tym bardziej, że niebawem może stracić pracę, więc pieniądze mogą jej się przydać. Osobowościowo różni się od Krzysztofa. Od niego bije ciepło, a ona raczej przypomina Królową Lodu. Zawsze wiernie u jej boku stoi Robert Podlaski, kolega z pracy, który po cichu podkochuje się w niej. Razem pojawiają się w Anielinie. Małe miasteczko zrobiło na chłopaku duże wrażenie, a szczególnie miejscowa księgarnia. Żeby było jeszcze bardziej interesująco Malwinie wpadł w oko tajemniczy i bardzo przystojny Włoch, właściciel pizzerii. 
Księgarnia i pizzeria to nie jedyne miejsce w Anielinie, które jest warte odwiedzenia. Kolejnym z nich jest cukiernia, w której rządzi Stefania. Kobieta tworzy prawdziwe cukiernicze cuda, które cieszą się ogromnym zainteresowaniem. Przed świętami całe pomieszczenie pachnie korzennymi przyprawami, a po jej serniki, pierniki ustawiają się długie kolejki chętnych. Boże Narodzenie już niedługo i dlatego wszystkim udziela się wyjątkowa atmosfera. Natomiast ona, gdyby tylko mogła wymazałaby  te dni z kalendarza.

Jak przypuszczam w każdej rodzinie są jakieś tajemnice, sekrety lub niedomówienia. Mniejsze lub większe. Czasami lepiej gdy zostają nie odkryte. Jednak są też i takie, których wyjawienie pomoże odnaleźć brakujące odpowiedzi na wiele pytań. Krzysztof i Malwina potrzebowali czasu. W końcu oboje doszli do wniosku, że podróż w nieznane pozwoli im poznać losy swoich rodzin. Tym bardziej, że o niektórych osobach w ogóle nie rozmawiano, i właśnie to ich najbardziej zaciekawiło. 

”Święta w miasteczku Anielin" to piękna, pełna uroku historia. Ciepła, otulająca jak mięciutki kocyk, magiczna i szalenie klimatyczna. Jestem pewna, że rozgrzeje każde zlodowaciałe serce. Nie mogło w niej zabraknąć przedswiątecznej magii i całej tej niesamowitej, cudownej otoczki.  Rodzina. Jedno słowo, ale za to jak bardzo ważne. Dzięki tej książce Monika Mejza uświadamia nas, jak cennym darem jest jej posiadanie. Zwraca też uwagę na to, że jej członkami mogą być osoby, z którymi nie jesteśmy w żaden sposób spokrewnieni. Wystarczy, że czujemy się dobrze w swoim towarzystwie. Możemy zawsze na sobie liczyć. Nikt nas nie wytyka palcami. Wiek też nie jest żadną przeszkodą. Relacja Krzysztofa ze starszymi mieszkańcami Anielina to idealny przykład. To samo tyczy się Roberta i jego znajomości z właścicielami księgarni. 
Całość czyta się lekko i przyjemnie. Nie ma tutaj długich i nudnych opisów. Akcja toczy się w swoim tempie. 
Jeśli jesteście w trakcie tworzenia list powieści w klimacie zimowo-świątecznym, z którymi w tym roku macie zamiar się zapoznać, to warto wpisać na nią najnowszą książkę Moniki Mejzy "Święta w miasteczku Anielin". Mnie oczarowała i będę ją polecać każdemu.  

POLECAM
MOJA OCENA 7/10

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:














 

wtorek, 17 października 2023

PRZERWANA PODRÓŻ (Recenzja)

Autor: Irena Matuszkiewicz
data wydania : 7 października 2014
liczba stron: 384
wydawnictwo: Prószyński i S-ka








Mam w swojej domowej bibliotece kilka takich książek, które dość długo czekają na swoją kolej. Jedną z nich była "Przerwana podróż" Ireny Matuszkiewicz. 

To miał być zwykły wtorkowy poranek. Antonina, Zofia, Szczepan i Michał, obcy sobie ludzie spotykają się na tym samym przystanku. W oddali już było widać zbliżający się autobus linii nr 9. Za chwilę wszyscy do niego wsiądą, żeby po kilku minutach dotrzeć do swoich miejsc docelowych. 
Jedna chwila, jeden przeraźliwy krzyk zmienia wszystko. Podróż jeszcze się nie zaczęła, a już została przerwana przez dwie nieodpowiedzialne osoby. Z ich winy dochodzi do tragicznego w skutkach wypadku.

Jak ja ogromnie żałuję, że dopiero teraz sięgnęłam po "Przerwaną podróż". Mimo trudnej tematyki jaka została w książce poruszona, fantastycznie mi się ją czytało.
Całość została przez autorkę podzielona na dwie części. W pierwszej akcja toczy się przed wypadkiem. Czytelnik zaznajamia się z planami, zamierzeniami całej szóstki bohaterów. Jak żyją, z jakimi problemami przyszło im się mierzyć.
Wychodząc z domu raczej nie myślimy o tym, że coś złego może nam się przytrafić. Idziemy w ustalonym wcześniej przez siebie kierunku. Do pracy, do sklepu, na spacer. Bohaterowie książki "Przerwana podróż" też się nad tym nie zastanawiali. 
Los ma dla każdego z nas odrębny plan. Trudno jest się z tym nie zgodzić. Nie wiemy co się stanie za godzinę, za tydzień, czy miesiąc. Zresztą już jedna sekunda potrafi zmienić wszystko. W każdej chwili nasza wędrówka po ziemskim padole może dobiec końca. Irena Matuszkiewicz uświadamia nas wszystkich jak bardzo kruche i delikatne jest nasze życie. Ktoś kiedyś mądrze powiedział, żeby śpieszyć się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą. Warto te słowa wziąć sobie głęboko do serca.
W drugiej, autorka przedstawia swoim czytelnikom to, co działo się  już po zdarzeniu. Ta część w dużej mierze poświęcona została Antoninie, zdolnej pani architekt. Zachowała się niezbyt mądrze okłamując swoje kuzynostwo. Z drugiej strony zrobiła to w dobrej wierze. Nie chciała ich przed podróżą denerwować. 
Antonina jest postacią fikcyjną, ale nam w prawdziwym życiu też zdarza się podejmować złe decyzje. Gdybym postąpił/a inaczej z pewnością do tego by nie doszło. Teraz muszę mierzyć się z konsekwencjami swoich czynów. Niejednokrotnie towarzyszą im wyrzuty sumienia. 

"Przerwana podróż" to jedna z ciekawszych książek z jakimi do tej pory miałam do czynienia. Z pewnością na długo pozostanie w mojej pamięci. Każda jej strona to prawdziwe życie. Nie ma w niej sztuczności, Nic nie jest podkoloryzowane. Wstrząsną mną dogłębnie realizm tej historii. Przecież taki wypadek może wydarzyć się wszędzie. To ja mogę być jego ofiarą lub ktoś z moich najbliższych lub znajomych. Kreacja bohaterów też zasługuje na uznanie. Piękny język, do tego styl, który  jest na najwyższym poziomie.
Irena Matuszkiewicz udowadnia nam, że literatura obyczajowa to gatunek, który posiada w sobie wiele odcieni. Wśród słodkich i naiwnych historyjek można odnaleźć prawdziwe perełki. Mądre i inteligentne powieści do których mogę śmiało zaliczyć "Przerwaną podróż". Czytając tę książkę nie sposób się od niej oderwać. Jej treść jest urzekająca, ale najważniejsze jest w niej to, że za jej sprawą zaczynamy poddawać analizie swoje życie. Zmusza nas do refleksji i zadumy. W końcu zaczynamy dostrzegać, co tak naprawdę powinno być dla nas ważne. 
"Przerwana podróż" to książka, którą polecam wam z całego serca. 

POLECAM
MOJA OCENA 7/10

środa, 11 października 2023

JAK TO SIĘ STAŁO (Recenzja)

Autor: Anna Karpińska 
data wydania: 23 lutego 2023
liczba stron: 504
wydawnictwo: Prószyński i S-ka











Dzięki książce "Jak to się stało" mogłam po raz trzeci spotkać się z piórem Anny Karpińskiej. Widziałam z jaką pasją w jej treść zagłębiała się moja mama, więc gdy tylko trafiła w moje ręce, od razu ruszyłam z lekturą.

Natalia i Urszula. Dwie kobiety o różnych charakterach i osobowościach. Wydawać by się mogło, że nic ich ze sobą nie łączy. 
Z czasem same przekonują się, jak bardzo przewrotny bywa los. Na jaw wychodzi coś tak szykującego i nieprawdopodobnego, że trudno wszystkim w to uwierzyć. W dniu ich przyjścia na świat, w szpitalu doszło do skandalicznej zamiany noworodków i trafiły do zupełnie innych rodzin. 

Anna Karpińska rozpoczęła swoją książkę od mocnego uderzenia. Skoro już sama pierwsza strona dogłębnie mną wstrząsnęła, więc co będzie dalej? Sama sobie zadałam takie pytanie.
Patrzysz na kartkę papieru na której widnieje wynik badania tak ważnego dla bliskiej ci osoby.  Liczysz na to, że dzięki tobie wróci do zdrowia. Niestety ty nie możesz pomóc, bo okazuje się, że nie jesteś biologicznym dzieckiem swoich rodziców. Masz prawie czterdzieści lat i dowiadujesz się o tym dopiero teraz. Jakich słów pocieszenia użyć w takiej sytuacji, jak się zachować. Było mi żal Natalii, i tak po ludzku miałam ochotę ją przytulić najmocniej jak tylko się da. Jej rodziców również, bo zwyczajnie nie zasłużyli na coś takiego.
W momencie, w którym do głosu została dopuszczona Urszula, druga z kobiet, czułam, że to właśnie z nią Natalia została zamieniona. Poznajemy ją w chwili, w której jeszcze o niczym nie wiedziała.
Autorka poprzez naprzemienną narrację przedstawia czytelnikom obraz ich życia. 
Rodzinny dom Natalii był przepełniony miłością. Zawsze mogła liczyć na dobre słowo i zrozumienie ze strony swoich rodziców. Nigdy nie krytykowali jej decyzji, mając pewność, że postępuje słusznie i z rozwagą. Była dla nich ukochanym i wymarzonym dzieckiem. 
Urszula nigdy tak naprawdę nie zaznała prawdziwej rodzicielskiej miłości. W jej domu tylko ojciec miał rację. To on decydował o wszystkim, a matka nie miała prawa głosu. Zawsze była traktowana przez niego ozięble w przeciwieństwie do Zbyszka, rodzonego brata. W jego mniemaniu kobiety powinny zajmować się tylko rodziną i stać na straży domowego ogniska. Praca nie jest im do niczego potrzebna. 
Obie kobiety założyły swoje rodziny. Mają mężów, dzieci. Realizują się również zawodowo. Jednak z czasem dochodzą do wniosku, że ich niby szczęśliwe i ustabilizowane życie stało się nudne. Poczuły się tak, jakby znalazły się w nieodpowiednim miejscu, do którego zwyczajnie nie pasują. 
Łukasza, męża Natalii ciągle nie ma w domu ze względu na służbowe wyjazdy. Wojciech, druga połówka Urszuli najchętniej całe dnie spędzałby na roli. Zaczęły się w tym wszystkim dusić. Żaden z mężczyzn nie wziął pod uwagę, czego tak naprawdę pragnęły ich żony. One chcą w końcu spełniać swoje marzenia, realizować się i być poprostu szczęśliwe i kochane. 
Znajomość między Urszulą i Natalią rozwijała się powoli. Wspólny wyjazd do Chorwacji bardzo zbliżył je do siebie oraz pozostałych członków obu rodzin. Włącznie z dziećmi. Niespodziewanie w trakcie urlopu pojawiły się pierwsze zgrzyty i wzajemne zazdrosne spojrzenia. Atmosfera zrobiła się ciężka i nie była to tylko wina wysokich temperatur.

Z wypiekami na twarzy czekałam na moment, aż w końcu Urszula dowie się, że została z Natalią zamieniona. Nie wiem czy tylko ja miałam takie odczucie, ale sądząc po jej reakcji można stwierdzić, że ta informacja ją ucieszyła. Miała już dość tyranii i wojskowej dyscypliny, która panowała w jej domu. 
Natalia czuła ogromny strach przed rozmową z Urszulą, której towarzyszyły zupełnie nowe okoliczności. Przekazanie informacji o chorym ojcu i poszukiwaniu dawcy nie było dla niej łatwe. 
Jak na to wszystko zareagowała Natalia? Co postanowiła? Tego wam oczywiście nie zdradzę. 

W książce "Jak to się stało" rządzą kobiety. Wykreowane zostały przez autorkę w bardzo realistyczny sposób. Taką Natalię, albo Urszulę możemy spotkać w sklepie, na spacerze lub w kolejce do lekarza. Każda z nas może szybko się z nimi utożsamić. W końcu i w naszym życiu nie brakuje trosk i problemów rożnego kalibru. 
Kobieca siła ma wielką moc. Nasze główne bohaterki zawsze mogły liczyć na pomoc i wsparcie swoich przyjaciółek, chociaż im też los nie poskąpił zmartwień. 
Urszula i Natalia są cudownymi matkami. Dla swoich dzieci zrobiłyby wszystko. Pierwsza z kobiet tworzy z mężem tzw. rodzinę patchworkową. Wychowują wspólnie córkę z jego pierwszego małżeństwa. Nie jest ślepa i widzi w jaki sposób Wojciech traktuje ich wspólne dzieci, a jak odnosi się w stosunku do ukochanej Mai. Oczywiście starała się to w jakimś stopniu zrozumieć. Do czasu, gdy za jej plecami podjął bardzo ważną decyzję. Coś takiego przelało czarę goryczy. Poczuła się nie ważna, i nie potrzebna. W końcu to jego córka, więc nie ma tu nic do gadania. Wkurzał mnie ten Wojtuś i to bardzo. Zresztą w kierunku Łukasza, męża Natalii też miałam ochotę wypowiedzieć kilka niecenzuralnych słów. 

Czułam to w kościach, że ta historia może wywrzeć na mnie duże wrażenie. Tak też się stało. Mimo, że liczy sobie ponad 500 stron czyta się ją bardzo szybko. Z każdą kolejną kartką mój poziom ciekawości rósł w zatrważającym tempie, a w głowie pojawiały się kolejne pytania. Jak coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć? Obce sobie kobiety muszą stanąć w szranki z zupełnie nową rzeczywistością. Czy znajdą w sobie siłę, żeby móc to wszystko zaakceptować i pogodzić się z zaistniałą sytuacją? Jak do całej tej sprawy odnieśli się pozostali członkowie ich rodzin, a przede wszystkim rodzice? Czy uda dowieść się prawdy kto dopuścił się zamiany?
Tak mnie wciągnęła ta książka, że trudno mi było się od niej oderwać. Wątek dotyczący zamiany szalenie mnie zaintrygował. Troszkę poczytałam na ten temat, i wiem, że coś takiego miało miejsce naprawdę w jednym z polskich szpitali, ale również w kilku innych krajach. Film "Oszukane" przedstawia właśnie taką historię.
To, że w tej książce emocji z pewnością nie zabraknie wiedziałam od samego początku. Jest ich tutaj ogromna ilość. Nie tylko ze względu na główny temat, ale także z powodu tego, co działo się w życiu prywatnym Natalii i Urszuli.

Tylko dlaczego ta historia zakończyła się w taki sposób? Nie wiem czy kiedykolwiek zdołam to zrozumieć. 
Polecam serdecznie wszystkim tę książkę. Jestem pewna, że przypadnie wam do gustu jeśli lubicie wątki dotyczące rodzinnych relacji i nieoczekiwanych zwrotów akcji. 

POLECAM
MOJA OCENA 7/10







 

wtorek, 3 października 2023

BŁĘKITNY DOM NAD JEZIOREM (Recenzja)

Autor: Katarzyna Janus
data wydania: 23 września 2020
liczba stron: 413
wydawnictwo: Filia











"Błękitny dom nad jeziorem" to moje debiutanckie spotkanie z twórczością Katarzyny Janus.  Książka stanowi pierwszą część cyklu "Błękitny dom". Naklejka na okładce podpowiada czytelnikom, że jest to powieść pełna emocji. Tak się składa, że właśnie takie historie lubię najbardziej. 

Antonina z zawodu jest bibliotekarką. Wolny czas najchętniej lubi spędzać w towarzystwie ciekawej książki i swojego kociego przyjaciela. 
Niespodziewanie staje się właścicielką nieruchomości w Mrówkach, małej miejscowości na Mazurach. Dom jest stary, a teren wokół zaniedbany. Taki widok w żadnym stopniu jej nie zraża, widzi w nim olbrzymi potencjał. Składa w pracy wypowiedzenie i przeprowadza się na Mazury. W tak pięknym miejscu ma zamiar otworzyć pensjonat. W swojej podświadomości czuje, że podjęła najlepszą decyzję w swoim życiu. 
W trakcie bardzo burzowej nocy dostrzega dryfującą żaglówkę na jeziorze. Zauważa również ludzką postać i bez wahania rusza na pomoc. W tak dramatycznych okolicznościach rozpoznaje Jakuba, któremu jakiś czas temu proponowała pracę przy remoncie.
W trakcie ich krótkiej rozmowy, nic nie wskazywało na to, że przed jej domem będzie chciał popełnić samobójstwo. Niechęć do życia musi nieść ze sobą jakieś powody. On niestety takowe posiada. 
Dostrzegając troskę Antoniny decyduje się pomóc nowo poznanej dziewczynie ukrywając przy tym swoją prawdziwą tożsamość. Z czasem ich zwykła znajomość przeradza się w coś znacznie głębszego. Tylko czy związek budowany na niedomówieniach i kłamstwach ma jakikolwiek sens?

Przeczytałam w swoim czytelniczym życiu wiele książek z działu literatury obyczajowej, ale po raz pierwszy spotkałam główną bohaterkę tak bardzo podobną do mnie. W pewnym momencie poczułam się tak, jakbym czytała o sobie. Sposób bycia Tosi, jej charakter, podejście do życia. Przecież to jestem ja. Nie mówiąc już o relacjach damsko-męskich, bo w tym aspekcie też mamy ze sobą dużo wspólnego. 
Antoniny nie da się nie lubić. Bije od niej ogromna dobroć i ciepło. Nie zależy jej na wyglądzie, dlatego co niektórzy widzą w niej przysłowiową szarą myszkę. Zawód bibliotekarki, jaki wykonuje, też rzutuje na jej atrakcyjności. Jest singielką, i raczej ten stan szybko nie ulegnie zmianie. To, że jeszcze "tego" nie robiła uważa za swój największy defekt. Ma już przecież ponad trzydzieści lat. Niespodziewanie zaczyna ją to wszystko martwić. Może powinna poddać się metamorfozie, lepsze ciuchy, ostrzejszy makijaż. No i te kokieteryjne gesty. Szybko dochodzi do wniosku, że i tak nic z tego by nie wyszło. Stała by się kimś zupełnie innym, a ona woli poprostu zostać sobą. Cichą i spokojną Antoniną, która lubi marzyć i bujać w obłokach. 
Katarzyna Janus zasługuje na uznanie, za to w jaki sposób wykreowała postać głównej bohaterki. Wygląda jak chce, żyje jak chce, robi co chce i na siłę nie będzie tego zmieniać. Jeśli pokocha ją jakiś mężczyzna to tylko taką jaką jest naprawdę.
Prawdą jest, że co niektórzy zwracają uwagę tylko na wygląd drugiego człowieka. Niestety piękno z inteligencją nie zawsze współgra. Bardzo dobrze, że autorka zdecydowała się poruszyć właśnie taki temat. Mądra, a mniej urodziwa kobieta zabłyszczy na salonach, piękna, a głupiutka tylko się ośmieszy. 
Antonina zasługiwała na ogrom szczęścia i prawdziwą, szczerą miłość. Jej pierwsze spotkanie z Jakubem odbyło się w dość nietypowych okolicznościach, nie mówiąc już o kolejnym. Remont domu bardzo zbliżył ich do siebie. Spadek jaki otrzymała stał się dla niej darem od losu. Dzięki niemu w końcu zdecydowała się zaryzykować i wyszła poza wcześniej ustalony przez siebie schemat. Byłam z niej szalenie dumna. Jak za machnięciem różdżki stała się kobietą mocno stąpającą po ziemi. I żadne zmiany w wyglądzie nie były do tego potrzebne. Męskie spojrzenia kierowane w jej stronę też się trochę do tego przyczyniły. W tym momencie wypadałoby napisać, że żyli długo i szczęśliwie... Niestety życie czasami potrafi nas niemiło zaskoczyć. Dzięki komplikacjom wprowadzonym przez autorkę akcja nabrała rozpędu, a cała ta historia stała się jeszcze bardziej interesująca.
Tak to już jest, gdy kłamstwo wymyka się spod kontroli, a na wyjawienie prawdy brak nam odwagi. 
"Błękitny dom nad jeziorem" to książka w której nie brakuje trudnych tematów. Jednym z nich jest nadużywanie alkoholu. Topienie problemów w napojach wysokoprocentowych chyba jeszcze nikomu na dobre nie wyszło. Przemoc domowa to kolejny wątek, który autorka postanowiła poruszyć. Ukrywanie czegoś przed drugim człowiekiem też nie jest najlepszym pomysłem. Tym bardziej, gdy dotyczy to najbliższej nam osoby i może mieć znaczny wpływ na naszą relację. Czy w takiej sytuacji znajdziemy w sobie siłę, żeby móc przebaczyć zależne jest tylko od nas.

Katarzyna Janus postanowiła wpleść w główną treść książki dwa bardzo ciekawe wątki poboczne. Razem z Antoniną odbywamy podróży w czasie i poznajemy losy Benedykty Zielińskiej, jej dalekiej krewnej. Drugi dotyczy czasów teraźniejszych, a dokładnie Piotra i Pawła, bliźniaczego rodzeństwa. 

"Błękitny dom nad jeziorem" to książka przy której można się świetnie zrelaksować i odpocząć, mimo tego, że jej fabuła jest dość mocno oklepana. Ja już tak mam, że jesienią nachodzi mnie większa ochota na lekkie powieści, które otulają jak mięciutki koc. To nic, że są banalne, naiwne. Dla mnie w tym czasie najważniejsza jest przyjemność z lektury. Czasami potrafią zaskoczyć, i to w pozytywny sposób, więc warto dać im szansę.
Jeśli jesteście ciekawi jakie decyzje podjęła Antonina, czy w końcu spełniła swoje marzenia musicie sięgnąć po tę książkę. 
Ja, gdy tylko będę miała okazję z pewnością zapoznam się z dalszym ciągiem tej historii.

POLECAM
MOJA OCENA 7/10


 


niedziela, 1 października 2023

NAD RZEKĄ WSPOMNIEŃ (Recenzja)

Autor: Monika A. Oleksa
data wydania: 2 września 2021
liczba stron: 360
wydawnictwo: Filia
 







"Nad rzeką wspomnień" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Moniki Oleksy. Okładkowe zdjęcie zachwyca, a zarys fabuły intryguje. Te dwa elementy w dużej mierze przyczyniły się do tego, że zdecydowałam się na lekturę tej książki.

Daria Markowska przyjmuje propozycję napisania biografii zamożnego biznesmena. Mężczyzna nie udziela się w mediach i strzeże swojej prywatności. Żeby zacząć pracę nad książką wyjeżdża na dwa miesiące do Nadbużańskich Świerż.
Zostaje powitana przez właścicieli posiadłości w serdeczny sposób, ale tej chwili towarzyszyła dość ciężka atmosfera. Aura tajemniczości i niedomówień daje o sobie znać. 

Okładka książki czasami potrafi zmylić czytelnika. Coś takiego przytrafiło mi się gdy wzięłam do ręki "Nad rzeką wspomnień". Las, jezioro, zarośla. W środku z pewnością czeka na mnie opowiastka w sielskim klimacie, ale ku mojemu zaskoczeniu otrzymałam coś zupełnie innego. Jest to literatura obyczajowa w mrocznym wydaniu. 
Książka zaczyna się niepozornie. Daria opuszcza Wrocław i kupuje dom w nadmorskiej miejscowości. W ten sposób zamyka drzwi do przeszłości, żeby móc zapisywać nową, czystą kartę swojego życia. 
Gdy dotarła do celu swojej podróży akcja od razu nabrała rumieńców. Zbigniew Puchacz wydał jej się miłym i kulturalnym mężczyzną, ale za to sposób zachowania jego żony i to, jak na nią patrzyła sprawił, że poczuła się niekomfortowo w jej towarzystwie. Zresztą już sam nastrój jaki panuje w ich posiadłości wzbudził w niej jakiś taki dziwny niepokój. 
Na co dzień nie czytam thrillerów czy horrorów, ale ta szczypta grozy, którą szybko da się wyczuć przypadła mi do gustu. Dodała takiego fajnego smaczku całej tej historii. Stara posiadłość, którą Puchaczowie odnowili, też się świetnie w to wszystko wkomponowała. Tego typu nieruchomości kojarzą nam się przede wszystkim z duchami. Monika Oleksa w bardzo ciekawy sposób przedstawiła wątek dotyczący zjawisk paranormalnych. Nie chciałabym być na miejscu Darii, gdy po razem pierwszy ujrzała postać nieznajomej dziewczynki. Przyjechała do Świerż, tylko po to żeby zebrać materiał do książki, wiec żadnych zjaw nie brała pod uwagę. 
"Nad rzeką wspomnień" to intrygująca historia nie tylko ze względu na jej mroczny wydźwięk. Swoją uwagę skupiłam również na problematyce jaka została w niej poruszona. W życiu Darii nie brakowało trudnych momentów. Zdradę męża jakoś udało jej się przetrawić, ale porzucenia przez własną matkę do tej pory nie potrafi zrozumieć. Miała w tedy dwanaście lat, teraz jest już dorosłą kobietą i w dalszym ciągu nie zna powodu dlaczego tak postąpiła. Nawet nie wie czy kobieta, dzięki której pojawiła się na świecie jeszcze żyje. Fakt, że Zbigniew Puchacz w przeszłość miał z nią kont bardzo mocno ją zaskoczył. Wiedząc, że jej nowy pracodawca nie dopuszcza do siebie ludzi z zewnątrz, zaczęła zastanawiać się dlaczego akurat dla nich obu zrobił wyjątek.

"Nad rzeką wspomnień" to idealna książkowa propozycja na długie jesienne wieczory. Klimat oraz nastrój jaki w niej panuje idealnie wpasowuje się w porę roku jaką obecnie mamy. Mnie zafascynowała ta historia już od pierwszej strony. 
Nudy z pewnością w niej nie ma. Są za to liczne niedomówienia, złowieszcze spojrzenia i groźby. Wszystko to, owiane jest mgłą z sekretów i rodzinnych tajemnic, które Daria postanowiła odkryć. Przeszłość uderza w nią ze zdwojoną siłą, a rany na sercu, które przez tyle lat były zabliźnione ulegają ponownemu otwarciu. To, że w takich okolicznościach zdoła się zakochać było dla niej wręcz nieprawdopodobne.
Im bliżej byłam zakończenia tej historii na moim ciele pojawiła się "gęsia skórka". Czułam, że będzie emocjonująco, ale nie wiedziałam, że aż tak. W pewnym momencie zrobiło się bardzo dramatycznie i zarazem wzruszająco. Takiego biegu wydarzeń w ogóle nie brałam pod uwagę. Monika Oleksa bardzo pozytywnie mnie tym zaskoczyła. 

Z czystym sumieniem polecam wam tę książkę. Jestem pewna, że będziecie usatysfakcjonowani jej lekturą tak samo jak ja. 

POLECAM
MOJA OCENA 7/10




piątek, 22 września 2023

ZIELONE OCZY DRIADY (Recenzja)

Autor: Dorota Gąsiorowska
data wydania: 27 kwietnia 2022
liczba stron: 624
wydawnictwo: Znak Literanova








Dorota Gąsiorowska już od dłuższego czasu jest jedną z moich ulubioną pisarek jeśli chodzi o literaturę obyczajową. Posiadam znaczną kolekcję jej powieści, i gdy tylko pojawia się wzmianka na temat nowej historii jestem pewna, że prędzej czy później trafi w moje ręce. 
"Zielone oczy driady" to moje kolejne spotkanie z twórczością tej pisarki. 

Dublin i życie w tym mieście to dla Livii zamknięty rozdział. W dniu w którym po raz pierwszy przekroczyła próg drewnianej chaty na klifie, wierzyła mocno w to, że po tym wszystkim co ją spotkało, irlandzkie  odludzie i szum oceanu pomogą jej odnaleźć spokój, którego tak długo szukała.  
Niestety bolesna przeszłość postanawia okrutnie o sobie przypomnieć. Na szczęście nie na długo, bo po lekkim zawahaniu przyjmuje niespodziewaną propozycję od koleżanki. Wyjazd na Podlasie i konserwacja kościelnych fresków na pewno dobrze jej zrobi.
Jednak już w pierwszym dniu pracy nad malowidłem tajemniczej Noelle coś dziwnego zaczyna się z nią dziać. Oprócz tego, mężczyzna, który od czasu do czasu pojawia się w kościele nie daje jej spokoju. Jego twarz wydaje się Livii nie do końca obca, i to ją jeszcze bardziej wytrąca z równowagi. 

Książki Doroty Gąsiorowskiej cieszą się ogromnym zainteresowaniem. Gdy sięgnęłam po jej debiutancką powieść "Obietnice Łucji" wiedziałam, że moja przygoda z piórem tej pisarki nie zakończy się tylko na tej książce. Ona trwa nadal i końca nie widać.
Z ogromną dozą zainteresowania sięgnęłam po "Zielone oczy driady". Ponad 600 stron udało mi się przeczytać w kilka dni, i teraz gdy jestem świeżo po lekturze piszę to z wielkim bólem serca, ale tym razem książka  nie do końca trafiła w mój gust.
Początek wydał mi się interesujący, ale im dalej w las robiło się ku mojemu rozczarowaniu zbyt baśniowo. Rzeczywiste problemy głównej bohaterki zostały zepchnięte przez autorkę na drugi plan. Całą swoją uwagę skupiła na przedstawieniu historii tajemniczego fresku, z którym wiąże się pewna legenda. Oczywiście nasza Livia zapragnęła zebrać jak najwięcej informacji na jej temat. Momentami drażniło mnie zachowanie głównej bohaterki. Kolokwialnie można stwierdzić, że wciskała swój nos w nie swoje sprawy. Podsłuchiwała, a potem tłumaczyła się, że był to przypadek. Nie fajnie to wyglądało, tym bardziej, że niektóre rozmowy były mocno intymne i dotyczyły wydarzeń, które miały miejsce kilka lat temu. Niosły ze sobą smutne i bolesne wspomnienia. Jakby nie patrzeć Livia weszła z buciorami w życie Ludwika. Starszy mężczyzna użyczył jej dachu nad głową w trakcie pobytu na Podlasiu, traktował ją jak wnuczkę, a ona tak go zawiodła. Livia znalazła coś, czego nie miała prawa otwierać, a tym bardziej czytać. Ciekawość jednak wzięła górę. 
Miałam deja vu gdy dotarłam do momentu w którym poznałam Nelę, starszą dystyngowaną kobietę. Na jej drodze niespodziewanie pojawia się Livia. Tych spotkań było kilka, aż w końcu dziewczyna trafia pod jej dach. No i mamy powtórkę z rozrywki, która ma związek z teczką i z jej zawartością. 
Znaczna ilość dziwnych jak dla mnie zbiegów okoliczności, przypadkowych zdarzeń, tajemnic i sekretów trochę mnie przytłoczyła. To samo tyczy się bohaterów, bo jest ich dość liczna grupa. Dobrze, że w trakcie lektury robiłam sobie notatki, bo można szybko w tym wszystkim się pogubić. Co chwila dochodzi do niespodziewanych odkryć i zwrotów akcji. 
Dorota Gąsiorowska przyzwyczaiła nas do lekkich i przyjemnych w odbiorze historii. Pisząc "Zielone oczy driady" postanowiła zaskoczyć swoich czytelników bardziej mroczną odsłoną. Stary cmentarz, samotny metalowy krzyż, grobowiec pewnej hrabiny, ruiny irlandzkiego zamczyska. Wszystko to otulały gęste jesienne mgły. W temacie opisów nic się nie zmieniło, bo Dorota w dalszym ciągu robi to świetnie. Bez względu na to, czy dotyczą one łąki pełnej kwiatów, czy ciemnego i ponurego lasu. 
"Zielone oczy driady" to książka, która posiada w sobie dużo elementów zaczerpniętych z fantastyki. Dziwne zachowanie Livii od razu rzuciło mi się w oczy. Potrafi dostrzec coś, czego inni nie widzą. Słyszy różne dźwięki i głosy. Według niej drzewa zamieszkiwane są przez wróżki. Z tego też względu pseudonim "Fairy" idealnie do niej pasuje.
Nie czytam takiej literatury i może dlatego miałam tak duży problem, żeby wczuć się w tę książkę. Za to jestem pewna, że każdemu miłośnikowi takich historii, zjawisk nadprzyrodzonych przypadnie do gustu. 

POLECAM
MOJA OCENA 7/10









 

piątek, 15 września 2023

MAGICZNE LATO (Recenzja)

Autor: Aleksandra Tyl
data wydania: 23 czerwca 2015
liczba stron: 496
wydawnictwo: Prozami









Czas pędzi jak szalony. Niedawno dzieciaki cieszyły się z upragnionych wakacji, a tu proszę, jesień puka już do drzwi. Na "Magiczne lato" Aleksandry Tyl natrafiłam w bibliotece. Wybór tej książki wydał mi się idealny aby móc pożegnać lato w czytelniczy sposób. Zaciekawiło mnie również słowo "magiczne", które widnieje w jej tytule. 

Alicja wychowuje swoją córkę sama. Dziewczynka często choruje z powodu obniżonej odporności. W trakcie jednej z wizyt w przychodni lekarka zamiast recepty proponuje jej wyjazd na wieś. Zmiana klimatu może bardzo dobrze wpłynąć na zdrowie dziecka. 
Niestety na daną chwilę nie stać jej na dłuższy wyjazd, rodziny na wsi też nie ma. Nieoczekiwanie dziewczyna przypomina sobie o Józefinie, dalekiej krewnej. Jedna krótka rozmowa telefoniczna rozwiewa wszystkie jej wcześniejsze wątpliwości. 
Po dotarciu na miejsce Alicję zaczyna intrygować postać Józefiny. Widzi, że coś przed nią ukrywa, a ona ma zamiar to odkryć. Gdy zostaje sama w domu wchodzi do piwnicy, którą staruszka zamyka przed nią na klucz. Zamiast słoików z przetworami jej oczom ukazało się prawdziwe laboratorium.  
W trakcie szczerej rozmowy dowiaduje się od Józefiny czym tak naprawdę się zajmuje. 
Zielarstwo to jej wielka pasja i  dzieli się nią z innymi tworząc...miłosne eliksiry. 
Alicja podeszła do tych wszystkich informacji z dużym dystansem. Przecież w dzisiejszych czasach nikt w coś takiego już nie wierzy. 
Jak się okazuje życie potrafi czasami zaskoczyć i wraz z biegiem wydarzeń nasz sceptycyzm do pewnych rzeczy jest szybko weryfikowany. 

Ja wiem, że każda matka troszczy się o swoje dziecko, tym bardziej gdy zmaga się z problemami zdrowotnymi, ale chwilami miałam ochotę potrząsnąć Alicją. Jej nadopiekuńczość przerodziła się w obsesję i najgorsze było w tym to, że ona nie zdawała sobie z tego sprawy. Czekałam na moment, aż ktoś w końcu z nią na ten temat porozmawia i uświadomi jak duże popełnia błędy. Jest mądrą i wykształconą kobietą, ale to co robiła na początku pobytu u Józefiny wołało o pomstę do nieba. Tak mi było żal Matyldy, która w końcu zaczęła się uśmiechać. Ja nie wiem skąd autorka miała pomysł, żeby w taki sposób wykreować główną bohaterkę. Chwilami nie wierzyłam w to co czytam. 
Takich bohaterów, których zachowanie może irytować czytelnika jest w tej książce niestety więcej. Dorota, siostra Alicji też pokazała się z tej mnie inteligentnej strony, nie mówiąc już o miejscowym komendancie policji marzącym o awansie.
Józefina jest tutaj najbardziej wyrazistą postacią. Alicja tak naprawdę nic o niej nie wie. Początkowo wydała jej się zgryźliwą staruszką, ale po bliższym poznaniu nawet ją polubiła.  To co usłyszała z jej ust w trakcie jednej z rozmów mocno nią wstrząsnęło. Widząc radość w oczach córki i dostrzegając jej przemianę w końcu zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo skrzywdziła własne dziecko. 
Alicja mimo młodego wieku przeszła w swoim życiu sporo. Została porzucona przez mężczyznę, którego kochała i głupio wierzyła w to, że jest to uczucie odwzajemnione. Ciąża zweryfikowała wszystko. Swoje marzenia musiała odłożyć na później, a o nowym związku nawet nie miała czasu pomyśleć. Zresztą kto chciałby wiązać się z kobietą, która ma dziecko. 
Okazuje się, że jest ktoś taki i to bardzo blisko. 

"Magiczne lato" to nie tylko Alicja i jej problemy. Aleksandra Tyl znalazła w swojej książce miejsce także dla innych tematów nad którymi warto dłużej się zatrzymać.
Jeden z nich dotyczy Marianny, młodej właścicielki cukierni. Każdy jej wypiek to raj dla podniebienia, a i tak nikt do niej nie przychodzi. Mieszkańcy Polanki zwyczajnie nie darzą jej sympatią. Ocenianie, krytykowanie, szydzenie z osób, których tak naprawdę nie znamy w dzisiejszych czasach stało się normą. Przede wszystkim dotyczy to tzw. celebrytów. Marianna jest zwykłą dziewczyną, która przeżyła rodzinną tragedię, opiekuje się chorą babcią i nie zasługuje na takie traktowanie. 
Jak się okazuje budowanie relacji międzyludzkich w małych społeczność bywa czasami bardzo trudne. 
Drugi wątek, który mnie zaciekawił tyczy się bardzo tajemniczej kobiety, do której wszyscy zwracają się Czarna Maria. Jej dziwne zachowanie z pewnością ma związek z problemami w sferze psychicznej, ale kto bym tam zwracał na coś takiego uwagę. Wariatka i tyle. Nikomu krzywdy nie robi, więc niech sobie chodzi i mieszka w zrujnowanym budynku. Brak jakiejkolwiek empatii od razu rzucił mi się w oczy. Czułam, że autorka w jakiś sposób rozwinie ten wątek i nie zawiodłam się. Według mnie był znacznie bardziej interesujący od tego wiodącego. 

Mam sentyment do książek, w których akcja toczy się na wsi. Sama mieszkam w małym miasteczku, więc szybciej mogłam się wczuć w całą tę historię. Życie na wsi rządzi się swoimi sprawami i nie łatwo komuś "nowemu" z miasta w tym wszystkim się odnaleźć. Przede wszystkim może dziwić bezpośredniość i spontaniczność. No i te wszystkie plotki. Kto, z kim i dlaczego. Autorka moim zdaniem ukazała w książce polską wieś w sposób mocno stereotypowy. Zdawać by się mogło, że w Polance nikt mądry i inteligentny nie mieszka. 
Magiczne lato" nie jest złą książką. W trakcie lektury odkładałam ją na bok z nerwów, jednak po chwili do niej wracałam. Posiada w sobie wady, ale nie brakuje w niej również zalet. Historia Alicji i pozostałych bohaterów wzbudza emocje, i bardzo dobrze.
Co do zakończenia, nic z niego nie wynika. Jest zaskakujące i pozostawia czytelnika w nie małym szoku. Tak to już jest, gdy książka należy do danego cyklu. 

Czy polecam wam tę książkę? Oczywiście, że tak. Szczególnie teraz, gdy lato powoli się z nami żegna. 

POLECAM
MOJA OCENA 7/10