sobota, 26 sierpnia 2023

CÓRKA DOSKONAŁA (Recenzja)

Autor: Amanda Prowse
data wydania: 17 marca 2017
liczba stron: 408
wydawnictwo: Kobiece 











Człowiek idealny istnieje? Odpowiedź brzmi, nie. Przecież każdy z nas posiada jakieś wady i raczej ciężko jest być perfekcyjnym we wszystkich dziedzinach. Dlatego tak bardzo zainteresowała mnie "Córka doskonała", książka spod pióra Amandy Prowse.

Zanim los zadrwił z Jackie, nie bała się marzyć i snuć wraz ze swoim chłopakiem planów na przyszłość. To, co potem się stało zmieniło wszystko, a przede wszystkim ją samą. 
Była w ciąży gdy wychodziła za mąż za Pete. Z czasem obdarzyła go uczuciem, a on pokochał Jackie, wiedząc, że ojcem dziecka jest ktoś inny. Po kilku latach urodził się ich syn. Będąc już małżeństwem mieli wspólne cele i marzenia. Jednak los postanowił szybko je zweryfikować. 
Matka Jackie zachorowała, więc zrezygnowała z pracy, żeby móc się nią zająć. Nastoletnie dzieci też potrafią dać w kość, nie mówiąc już o tych troszkę młodszych. Problemy oraz domowe obowiązki zaczęły ją mocno przytłaczać. Zmęczenie dało o sobie znać i coraz bardziej pogłębiająca się frustracja.
Jacks poddaje analizie swoje dotychczasowe życie, zastanawiając się przy tym, co by było gdyby. Czasu oczywiście nie cofnie, ale za to może uchronić córkę przed popełnieniem błędów, które mogą zaważyć na jej przyszłości. Jej matce się nie powiodło, ale za to Martha wyrośnie na szczęśliwą i spełnioną kobietę. 

Tej książki nie da się jej na spokojnie czytać. Chwilami miałam ochotę rzucić nią w kąt, bo nie mogłam już znieść zachowania głównej bohaterki. Szczególnie tego ciągłego narzekania i użalania się nad sobą. Skoro ona ma tak źle, to co mają powiedzieć na ten temat ci, co mają znacznie gorzej. Jacks jest zdrowa, ma gdzie mieszkać, kochający mąż u boku, no i dwójka cudownych dzieciaków. Wiadomo, że w życiu pojawiają się problemy, które burzą spokój i potrafią wiele zmienić. Czasami rzeczywistość może rozczarować, bo nie tak miało to wszystko wyglądać, ale z drugiej strony warto dać jej szansę i cieszyć się z tego co się ma.
Jacks miała swoje marzenia, których nie udało jej się spełnić z różnych względów, i właśnie to uwiera ją najbardziej. Chciała podróżować, odnosić sukcesy. Kochała i była kochana. Nie było to zwykłe szkolne zauroczenie, a prawdziwa miłość. Minęło już tyle lat, ale Jackie w dalszym ciągu ma w pamięci wszystkie te piękne chwile i momenty. Zdawałoby się, że jest to zamknięta sprawa, skoro ma męża, rodzinę. Jednak nie do końca wszystko zostało wyjaśnione. Przeszłość postanawia dać o sobie znać, i co niektórzy nie są z tego faktu zadowoleni. 
W książce autorka postanowiła zastosować czasowe retrospekcje. W dużej mierze dotyczą one Jacks, gdy była nastolatką. Poznajemy bliżej nie tylko ją, ale także jej rodziców, którzy tworzyli dość specyficzne małżeństwo. Matka Jackie ciągle miała do jej ojca pretensje. Czasami dziewczyna zastanawiała się dlaczego odnosi się w taki sposób do swojego męża. Szybko można było zauważyć, że Jacks miała lepszy kontakt z ojcem, niż ze swoją rodzicielką. Tak naprawdę nigdy nie zaznała prawdziwej, matczynej miłości, a teraz z powodu choroby została jej opiekunką. 
Zajmowanie się osobą z demencją to ciężka praca. Kogoś takiego trzeba cały czas pilnować, bo nigdy nie wiadomo co się może wydarzyć. Dlaczego więc Jacks zdecydowała się na tak duże poświęcenie? Bo została o to poproszona przez umierającego ojca i nie mogła go zawieść. Jacks nie okazywała tego, ale na swój sposób kochała matkę. Nie miała też pojęcia, że kobieta skrywa jakieś tajemnice. 
Jacks pragnie z całego serca, żeby jej córka stała się kimś ważnym. Nie zważa jednak na to, czy Martha chce tego samego. Decyduje za córkę kim ma zostać i co będzie robić w przyszłości. Swoje ambicje przelewa na nastolatkę, nie biorąc pod uwagę jej planów. Przecież może mieć zupełnie inny pomysł na swoje życie. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że postępując w taki sposób odtrąca córkę od siebie. 
Nieoczekiwanie Jacks usłyszała z ust Marthy coś, czego usłyszeć jak na razie nie chciała. Myślałam, że wyjdę z siebie po tym jak zareagowała. Mogę sobie tylko wyobrazić jak bardzo nastolatkę zraniły słowa własnej matki. 

"Córka doskonała" to ogrom emocji. Niezaprzeczalnie największą ich ilość wzbudzają bohaterowie, a szczególnie postać Jacks. Autorka przedstawiła ją w szalenie prawdziwy sposób. Cała ta historia opiera się na ogromnej dawce realizmu. Ukazany został w niej obraz rodziny, która może mieszkać gdzieś obok nas. Nie ma tutaj ani grama lukru, ani bajkowej otoczki. Są za to problemy z życia wzięte. 
Autorce udało się stworzyć mądrą i skłaniającą do refleksji opowieść. Marzyć to ludzka rzecz, jednak trzeba to czynić umiejętnie i z głową. Nasza główna bohaterka trochę w tym aspekcie się pogubiła. Nigdy nie traktujmy tego jak porażki, gdy coś w naszym życiu nie wyjdzie tak jakbyśmy tego chcieli. Cieszmy się z tego co mamy i szanujmy to. 
W książce nie ma dynamicznej akcji, ani zaskakujących wydarzeń. Jest w niej spokój, który działa hipnotyzująco na czytelnika. 
"Córka doskonała" to świetnie napisana książka z działu literatury kobiecej, i w dużej mierze skierowana jest właśnie do kobiet. Każda mama, babcia, żona, wnuczka znajdzie w niej coś dla siebie. 

POLECAM
MOJA OCENA 8/10






 

poniedziałek, 14 sierpnia 2023

FRANCUSKIE LOVE STORY (Recenzja)

 

Autor: Natalia Sońska 
data wydania: 15 czerwca 2022
liczba stron: 384 ko
wydawnictwo: Czwarta Strona











Po włoskich wojażach przyszedł czas na podróż do miejsca nad którym unosi się zniewalający zapach lawendy. "Francuskie love story" to moje kolejne spotkanie z twórczością Natalii Sońskiej, mistrzyni romantycznych historii i nie tylko. 

Gdy Lenie udało się znaleźć lokal w którym będzie mogła otworzyć własną pracownię architektoniczną połączoną z kwiaciarnią i sklepem ogrodniczym jest pełna nadziei, że w końcu jej marzenie się spełni. Zanim stworzy w nim swój kolejny projekt, musi doprowadzić go do stanu używalność. Po przeliczeniu wszystkich wydatków budżet może tego nie wytrzymać. 
Dziewczyna nie chce brać pożyczki od rodziców. Odrzuca też ofertę pomocy od ciotki, która od lat mieszka we Francji i prowadzi tam własne lawendowe gospodarstwo. Lena co roku jeździła do nie żeby jej pomóc i przy okazji trochę dorobić. Teraz, gdy musi zająć się własnym interesem rezygnuje z wyjazdu. Po rozmowie z przyjacielem i negocjacjach z ciotką zmienia zdanie i wsiada do samolotu.
Któregoś dnia poznaje tajemniczego mężczyznę. Ich pierwsze spotkanie do udanych raczej nie należało. Z czasem, gdy bliżej poznaje Marcela,  bo tak ów nieznajomy ma na imię, zmienia o nim zdanie. Okazuje się, że będą razem pracować. 

Miałam szczęście co do lektury tej książki. Lato zrobiło sobie z nas żarty i na początku sierpnia zapanowała iście jesienna aura. Taka pogoda pomogła mi lepiej wczuć się w historię Leny. Za oknem padał deszcz, niebo zasnuły ciemne chmury, a ja z główną bohaterką przebywałam w tym czasie w słonecznej i gorącej Prowansji. 
Bez wątpienia Natalia Sońska potrafi w opisy. W cudowny sposób ukazała piękno tego jakże wyjątkowego francuskiego zakątka. Prowansja to przede wszystkim liczne lawendowe plantacje, z których słynie na całym świecie. Zapierające dech w piersiach fioletowe krajobrazy zachwycają wszystkich. Wcale się nie dziwię, że Lena aż tak bardzo pokochała to miejsce. Nie brakuje tam nie mniej pięknych winnic i gajów oliwnych. Lazurowe Wybrzeże oraz romantyczne i urokliwe miasteczka przyciągają ogromne rzesze turystów. 
Natalia Sońska uchwyciła to wszystko tak ciekawie, że aż chce się wyciągnąć z pawlacza walizkę, spakować najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyć w podróż śladami Leny. 
W książce nie mogło zabraknąć ciekawostek na temat wykorzystania lawendy. Sposobów jest wiele, ale chyba takim numerem jeden są olejki eteryczne, które posiadają w sobie uspokajającą moc.
Taka też jest ta książka. Jej główną zaletą jest to, że można się przy niej świetnie zrelaksować i odpocząć. Akcja płynie powoli, nie ma w niej gwałtownych zwrotów. Są za to emocje i wzruszające momenty. Fani sielskich klimatów z pewnością będą usatysfakcjonowani. Z każdej strony uwalnia się lawendowy aromat, który nie tylko koi nerwy, ale także działa hipnotyzująco na czytelnika. Ja nie mogłam się oderwać od lektury. Pochłonęła mnie bez reszty historia dziewczyny, która pragnie spełniać swoje marzenia. Kocha rośliny, zawsze myśli pozytywnie i dąży do wyznaczonego przez siebie celu. Na wszystko chce zapracować sama, a każdy najmniejszy sukces jeszcze bardziej motywuje ją do działania. Rodzice wychowali Lenę, na mądrą, kochająca, wrażliwą kobietę i mogą być z niej bardzo dumni. 
Zawsze może liczyć na Tomasza, swojego najlepszego przyjaciela. Jak się okazuje mężczyźni też potrafią doradzić. Przekonała się o tym Lena podczas niejednej wspólnej rozmowy. W końcu przyjaźnią się od lat, więc kto jak kto, ale on zna ją najlepiej. 
Jej znajomość z Marcelem rozwijała się stopniowo. Początek był nie najlepszy, ale sukcesywnie ich relacja ulegała ociepleniu. Skoro mieli ze sobą pracować, to musieli się jakoś dogadać. 
Wyjątkowy kolor tęczówek i zadziorny charakter nowo poznanej dziewczyny urzekł Marcela. Wiedziałam, że coś między nimi zaiskrzy. Jednak Lena czuła lęk i targały nią wątpliwości. W Polsce ma swój dom, niebawem opuści Prowansję i dlatego nie brała pod uwagę powazneg związku. Cóż mogła powiedzieć, gdy los postanowił spłatać jej małego figla. 
Zdradzę wam, że nasza główna bohaterka cieszyła się dość dużym zainteresowaniem u płci przeciwnej. Kandydatów do jej serca było kilku. 

"Francuskie love story" to idealna książka na letni czas. Sprawdzi się równie w trakcie pogodowej szarugi. Jeśli jesteście ciekawi jaką decyzję podjęła Lena musicie zapoznać się z tą historią. Jestem pewna, że zostaniecie nią zauroczeni tak samo jak ja. Dla mnie lektura była czystą przyjemnością i mogłam chociaż na chwilę przenieść się do tak pięknej krainy jaką jest Prowansja. 

POLECAM
MOJA OCENA 7/10










środa, 9 sierpnia 2023

Z JEDNEJ GLINY (Recenzja)

Autor: Liliana Fabisińska 
data wydania: 17 stycznia 2018
liczba stron: 360
wydawnictwo: Filia











Będąc któregoś dnia w bibliotece, natrafiłam na książkę Liliany Fabisińskiej "Z jednej gliny". Zaciekawił mnie opis oraz sam tytuł. Nie miałam wcześniej styczności z piórem tej pisarki, więc nie pozostało mi nic innego, jak tylko wgłębić się w jej treść.

Mąż Nory zaginął w tajemniczych okolicznościach. Nie wiadomo gdzie jest, i czy w ogóle żyje. W jednej sekundzie kobieta stała się samotną matką pięciorga dzieci bez jakichkolwiek środków do życia. Brak pieniędzy z każdym dniem coraz bardziej jej doskwierał. W podreperowania budżetu mają pomóc zajęcia z cerami, które Nara chce zorganizować. Ma warsztat, piec, glinę. Nie zna się na tym zbyt dobrze, ale obserwowała Jacka jak pracował, więc powinna dać sobie radę. 
Okazuje się, że nic tak nie łączy ludzi jak problemy. Przekonały się o tym Lena, Gośka i Marta, trzy kobiety, które zapisały się na zajęcia. Mimo tego, że pierwsze spotkanie odbyło się w nerwowej atmosferze żadna z nich nie zrezygnowała. Pojawiły się na kolejnych w tej samej liczbie. 

Przed lekturą "Z jednej gliny" zapoznałam się z kilkoma opiniami innych recenzentów. Większość pisała, że jest to historia przy której można się pośmiać. Nie wiem czy z moim poczuciem humoru jest coś nie tak, ale mnie ta książka jakoś nie rozbawiła. Miałam za to problemy żeby się w nią wgryźć. Autorka przeskakuje z jednego wątku na drugi i robi się spory chaos. Z tego też powodu lektura "Z jednej gliny" wymaga od czytelnika większego skupienia, bo można się  w tym wszystkim szybko pogubić. 
W książce zostało poruszonych kilka tematów, ale szczególnie jeden utkwił mi w pamięci. Niepłodność dotyka coraz większej liczby kobiet jak i mężczyzn. Kobieta marzy o tym, żeby móc poczuć ruchy dziecka, usłyszeć dźwięk bijącego małego serduszka. Marta, jedna z bohaterek wspólnie ze swoim mężem jest w stanie zrobić wszystko, żeby w ich życiu pojawił nowy członek rodziny. Z czasem stało się to dla niej obsesją. Zapisała się na zajęcia żeby móc się zrelaksować, ale w międzyczasie sprawdzała kolejne sposoby, które miały jej pomóc zajść w ciążę. Wydawała przy tym zawrotne sumy pieniędzy. Niepłodność jest tematem ważnym, trudnym, i... poważnym. Tutaj został przedstawiony jak dla mnie w sposób mocno kontrowersyjny. Miało być (chyba) zabawnie, ale ja jakoś nie turlałam się ze śmiechu.  Za to czułam niesmak i zażenowanie. Zdaje sobie sprawę z tego, że taki zamysł miała autorka, a kreacja bohaterki jest taka, a nie inna. Jednak moim zdaniem nie wyszło to dobrze. Jestem bardzo ciekawa opinii kobiet, które naprawdę starały się latami o dziecko po przeczytaniu czegoś takiego. 
W życiu pozostałych bohaterek również nie brakuje trosk i problemów na temat których nie zawsze chce się rozmawiać. Nora nagle została sama z pięciorgiem dzieci. Nie ma pieniędzy, na pomoc rodziny też nie ma co liczyć. Pomysł z zajęciami był jedynemu wyjściem z kryzysowe sytuacji w której się znalazła. Czy się bała? Oczywiście, że tak. Odwaga oraz matczyna troska pomogła jej przezwyciężyć cały ten strach. Oczywiście otrzymane wsparcie od uczestniczek zajęć też się do tego przyczyniło. Warto bezinteresownie pomagać, bo wtedy dobro wróci do nas ze zdwojoną siłą. Sprawa z zaginięciem jej męża jest bardzo zagmatwana. Czułam, że ktoś za tym stoi, i prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw. 
Norę polubiłam najbardziej z całej tej babskiej czwórki. Jest mądrą, dzielną kobietą. Po tym co przeszła zasługuje na szczęście, miłość, a przede wszystkim na szacunek. 
Każda z nas pragnie kochać i być kochaną. Gośka jest matką małej Cloe. Gdy tylko tata dziewczynki otrzyma rozwód obie przeprowadzą się na stałe do Francji. Wszystkie walizki spakowane, więc w każdej chwili mogą jechać na lotnisko. Czekają tylko na odpowiedni sygnał. Miałam przeczucie, że coś ten ukochany Gośki kręci, a ona nie zdaje sobie z tego sprawy. 
Lena też jest ciekawą postacią. Na zainteresowanie u płci męskiej raczej nie może narzekać. Jednak w dalszym ciągu poszukuje idealnego kandydata na męża i przyszłego ojca. Gdy przeczuwa, że może być w ciąży wpada w panikę bo nie wie z kim. Wobec Nory zachowywała się dość dziwnie, tak jakby coś przed nią ukrywała. Bardzo dobrze czuła się w towarzystwie nowo poznanych koleżanek i dlatego nie wiedziała jak ma się zachować wobec nich. Powiedzieć prawdę, czy w dalszym ciągu trzymać wszystko w sekrecie. Targały nią wyrzuty sumienia, a ja byłam ogromnie ciekawa dlaczego. 

"Z jednej gliny" nie jest złą książką. Po prostu dzieje się w niej dużo i gdyby to wszystko zostało uporządkowane lektura stałaby się znacznie przyjemniejsza. Miałam również wrażenie jakby ktoś autorkę poganiał gdy pisała tę książkę. Akcja pędzi z prędkością światła i nie ma zamiaru zwolnić. Jak dla mnie było to trochę za szybkie tempo. Drażniła mnie również sztuczność w dialogach i te wszystkie nieprawdopodobne zbiegi okoliczności. Wielka szkoda, że tak mało jest w tej książce realizmu. Zakończenie jest dość ciekawe i za to należy się duży plus. 
Cała ta historia posiada w sobie potencjał, który niestety nie został przez Lilianę Fabisińską dostatecznie wykorzystany. 
Jeśli jesteście ciekawi tej książki możecie śmiało po nią sięgnąć. Może wam przypadnie do gustu bo ja mam mieszane uczucia. 

MOJA OCENA
6/10


piątek, 4 sierpnia 2023

MIŁOŚĆ MA TWOJE IMIĘ (Recenzja)

Autor: Ilona Gołębiewska
data wydania: 6 czerwca 2018
liczba stron: 512
wydawnictwo: Muza










Literatura obyczajowa jest moim ulubionym gatunkiem i nie mam pojęcia jakim cudem nie przeczytałam do tej pory żadnej książki autorstwa Ilony Gołębiewskiej. "Miłość ma twoje imię" to moje pierwsze spotkanie z twórczością tej pisarki.

Anna w przeszłości przeżyła rodzinną tragedię. Dramat, którego doświadczyła będąc jeszcze nastolatką bardzo mocno wpłynął na jej relację z najbliższymi. Żeby o tym wszystkim szybko zapomnieć postanowiła żyć najintensywniej jak tylko się da. Ukończyła studia psychologiczne, jest wolontariuszką i śpiewa w zespole rockowym.
Michał też czerpie z życia garściami. Tylko w jego przypadku jest w tym więcej negatywów niż pozytywów. Imprezy, alkohol, narkotyki i nieodpowiednie towarzystwo. Mężczyzna jest co raz bliższy sięgnięcia przysłowiowego dna. Rodzice Michała zrobili wszystko żeby pomóc swojemu jedynemu dziecku i stracili już nadzieję, że ktoś jednak zdoła go z tego wyciągnąć. 

Czytam książki gdy tylko pozwala mi na to czas, i gdy mam na to ochotę. Nigdy jakoś specjalnie nie zwracałam uwagi na to, ile czasu zajmuje mi lektura danej historii. Przeważnie trwa to kilka dni. Inni recenzenci chwalą się, że przeczytali książkę w ciągu jednego dnia. Zastanawiałam się wtedy czy coś takiego jest możliwe. Okazuje się, że tak. Przekonałam się o tym na własnej skórze kończąc "Miłość ma twoje imię". Kilka stron zostało mi na drugi dzień, ale i tak jest to mój mały czytelniczy rekord. Oczywiście ogromna w tym zasługa tej jakże wciągającej historii. Chociaż okładkowy blurb może co niektórych zniechęcić. W końcu tego typu opowieści ukazuje się bardzo dużo i raczej niczym nowym nas nie zaskoczą  Mnie pochłonęła już od pierwszej strony, dlatego nie sugerujcie się opisem fabuły tylko od razu zabierajcie się za czytanie bo naprawdę warto. 
Już sam początek zrobił na mnie ogromne wrażenie i chwycił mocno za serce. Im dalej, robiło się jeszcze bardziej urzekająco i co najważniejsze emocjonująco. Miłość, to ona gra tutaj pierwsze skrzypce. Autorka ukazuje nam jak wielką posiada siłę. Pokazuje również jej wielobarwność. Gdy czujemy motyle w brzuchu możemy przenosić góry i widzimy wszystko w kolorowych barwach. Z powodu miłości również cierpimy i czujemy ogromny ból, przeszywający całe nasze ciało. Świat wokół nas staje się szary albo czarny. Toczymy wewnętrzną walkę z samym sobą żeby móc posmakować szczęścia, którego tak bardzo pragniemy. Oczywiście to od nas zależy czy ta walka będzie wygrana. 
W życiu książkowych bohaterów nie brakowało trudnych momentów. Anna była szczęśliwa, do dnia w którym los postanowił rozbić jej serce na milion kawałków. Nie mogła w żaden sposób pogodzić się z tym co się stało. Całą winę zrzuciła na ojca i brata. Jeśli chodzi o sprawy uczuciowe nie ma o czym mówić. Po dwóch nieudanych związkach czuje maksymalną niechęć do zakochiwania się. Chociaż sama siebie nazywa panią poszukującą. Anna zasługuje na szczęście i wszystko co najlepsze. Jest kobietą, która wysłucha, doradzi i pomoże gdy tylko będzie w stanie to uczynić. Jest chodzącą dobrocią ubraną w pelerynę z wrażliwości, empatii i serdeczności. Ogromna w tym zasługa cioć, które zaopiekowały się nastoletnią Anną i wpoiły jej, co tak naprawdę ważne jest w dorosłym już życiu. Takiej osoby nie sposób jest nie lubić i dlatego tak bardzo inni garną się do Anny. Spełnia się zawodowo, wolontariat uczy ją pokory, a śpiew sprawia ogromną przyjemność. Ma wokół siebie oddanych przyjaciół na których zawsze może liczyć. I to właśnie oni wyciągają do niej pomocną dłoń gdy niespodziewanie traci dach nad głową. 
Anna na pewien czas wprowadza się do willi należącej do zamożnego małżeństwa. Pracuje tam jako gosposia jedna z jej przyjaciółek. Mieszka tam również Michał. Mężczyzna nigdy nie narzekał na brak pieniędzy. Studiował architekturę i miał pracować w firmie ojca, ale wybrał bardziej hulaszczy tryb życia. Anna widzi jak wraca pijany do domu. Jak to wszystko przeżywają jego rodzice. Nie ma zamiaru stać, przyglądać się i czekać aż dojdzie do tragedii. Prosto w twarz wygarnia Michałowi to, co o nim myśli. Był w szoku po tym, co usłyszał od obcej dziewczyny. Nie miała do tego prawa, a jednak odważyła się coś takiego zrobić. 
Niby mówi się, że alkohol jest dla wszystkich tylko trzeba pić go z umiarem. Jednak co niektórzy szybko tracą nad tym kontrolę. Dochodzą do tego jeszcze narkotyki. Michał wpadł w pułapkę, z której bardzo trudno jest mu się wydostać. Ma pieniądze, więc jest przez wszystkich wykorzystywany, a on zwyczajnie tego nie dostrzega. Sprawy rodzinne też niejednokrotnie stają się impulsem do takiego zachowania. Bardzo dobrze, że autorka poruszyła tak ważny, a zarazem trudny temat. Osobom uzależnionym trzeba pomagać. Nawet wtedy gdy nas odtrącają. Anna zaczyna wspierać Michała i być przy nim w najtrudniejszych momentach. W takich chwilach bliskość drugiej osoby jest bardzo ważna.

Fantastycznie czytało mi się tę książkę. Bije od niej niewiarygodne ciepło, które odczuwałam od początku do samego końca. Jest w niej coś magicznego, otulającego i przyciągającego. Mimo trudnych tematów i wątków pojawia się nadzieja, która skryła się między stronami. W końcu po każdej burzy wychodzi słońce. Pisarce należą się ogromne brawa za to, w jaki sposób wykreowała bohaterów, a jest ich dość sporo. Rodzice Michała od razu podbili moje serce. Tworzą razem udane i szaleńczo kochające się małżeństwo. Otworzyli swój dom dla Anny i zaczęli traktować jak własną córkę. Kolejną postacią o której warto wspomnieć był Daniel, wieloletni przyjaciel Anny. Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości czy przyjaźń damsko-męska ma rację bytu, to ta książka powinna rozwiać wszystkie wątpliwości. Na temat Anny i Marcina mogę napisać jedno. Trzymałam za nich mocno kciuki i wierzyłam w to, że uda im się pokonać wszystkie kłody rzucone przez los. 
Co do stylu, jest on lekki i przyjemny w odbiorze. Język również zasługuje na pozytywną ocenę. Gdybym chciała się przyczepić, to nie mam do czego. Jedynie mogę żałować, że dopiero teraz sięgnęłam po książki spod pióra Ilony Gołębiewskiej. Obiecuję poprawę i postaram się jak najszybciej nadrobić swoje czytelnicze braki. "Miłość ma twoje imię" mnie zachwyciła i jednocześnie zachęciła do dalszego poznawania twórczości tej pisarki. 
Jeśli jesteście ciekawi czy Michałowi udało się wyjść na prostą, a relacja Anny z najbliższymi uległa poprawie, kto pierwszy wyciągnął rękę na zgodę musicie sięgnąć po tę książkę. Z pewnością czekacie na informację jak ma na imię szczęśliwiec, który zdobył serce naszej Aneczki? Wybór tego jedynego nie był łatwy, bo kandydatów było kilku. Zdziwieni? O to mi chodziło żeby jeszcze bardziej zachęcić was do lektury. 

POLECAM
MOJA OCENA
8/10
 




 

wtorek, 1 sierpnia 2023

SPOTKAJMY SIĘ PO WOJNIE (Recenzja)

Autor: Agnieszka Jeż 
data wydania: 16 września 2020
liczba stron: 384
wydawnictwo: Filia











Książka "Spotkajmy się po wojnie" autorstwa Agnieszki Jeż to druga część cyklu "Miłość warta wszystkiego". Pierwszej niestety nie udało mi się wcześniej przeczytać. Z tego też powodu miałam wątpliwości czy lektura dalszego ciągu będzie miała jakikolwiek sens. 

Anna i Marcin zdecydowali się na wspólne życie. Zanim wypowiedzą słowa przysięgi małżeńskiej zaprosili najbliższych na przyjęcie zaręczynowe. Przy okazji członkowie obu rodzin mogli lepiej się poznać. Tylko tak się składa, że dziadkowie jednej i drugiej strony już od dawna się znają. W trakcie spotkania na światło dzienne wychodzą głęboko skrywane rodzinne tajemnice. 

Przyznam się, że odczuwałam lęk przed lekturą tej historii. W końcu książki, które tworzą dany cykl lub serię mają to do siebie, że lepiej czytać je po kolei, a ja przecież nie znam pierwszej części. Odkładałam ją kilka razy na półkę, tylko po to żeby za chwilę do niej wrócić. Moc przyciągania w końcu wygrała, i teraz gdy jestem już po lekturze mogę stwierdzić, że jest to jedna z piękniejszych książek z jakimi w tym roku miałam okazję się zapoznać. 
Trudno jest mi ubrać w słowa myśli i odczucia, które we mnie buzują. Jest to fikcja, ale coś takiego mogło wydarzyć się naprawdę. 
Kobieta, która lada moment wychodzi za mąż dowiaduje się, że tak naprawdę jest zupełnie inną osoba. Z pewnych względów o których do tej pory nie miała pojęcia musi na nowo nauczyć się życia. Szok miesza się z niedowierzaniem. A może to tylko zły sen? Dla Anny niestety była to jawa. Nie mam pojęcia jak ja zachowałabym się będąc na jej miejscu. Z pewnością potrzebowałabym czasu żeby sobie to wszystko na spokojnie poukładać. Chciałaby, ale nie potrafi zrozumieć dlaczego jej dziadkowie oraz Marcina przez tyle lat coś takiego ukrywali. Działo się to w trakcie wojny, ale nie jest to żadne usprawiedliwienie. 
Cała ta sytuacja musiała w jakimś stopniu wpłynąć na jej relację z narzeczonym. Zresztą Marcin też to wszystko przeżywał na swój sposób. Sekret goni sekret. Po kilku dniach spokoju na jaw wychodził kolejny, jeszcze bardziej szokujący. Śledziłam z zapartym tchem poczynania Anny. Na szczęście mogła liczyć na pomoc Marcina wiedząc, że dla niego też nie jest to łatwe. Inaczej nie mogli postąpić żeby móc zacząć zapisywać czystą kartę swojego wspólnego życia. Musieli wgłębić się w historię swoich rodzin bo inaczej tkwili by w martwym punkcie budując swoje szczęście na fundamencie z kłamstw i niedomówień. 
"Spotkajmy się po wojnie" to książka wyjątkowa. Bieg wydarzeń sprawia, że nie sposób się od niej oderwać. Jednak jeśli o mnie chodzi, postanowiłam trochę przyhamować swoje czytelnicze tempo. Dzięki temu mogłam delektować się tą historią, bo na to poprostu zasługuje. Jest w niej ogrom emocji, które skutkują szybszym biciem serca. Nie sposób przy tej książce się nie wzruszyć i uronić chociażby jednej łzy. "Spotkajmy się po wojnie" to bolesna i smutna opowieść o ludziach z krwi i kości, którzy żyli i kochali w trakcie wojennej zawieruchy. Pragnęli szczęścia i miłości nie zważając na konsekwencje swoich decyzji i zachowań. Teraz muszą zmierzyć się z bolesną prawdą i reakcją najbliższych.
Agnieszka Jeż wykonała ogrom fantastycznej pracy pisząc tę książkę. Poruszyła trudny temat, który został przez nią przedstawiony w delikatny sposób z ogromną dawką wyczucia. Nie ocenia, nie krytykuje. Za to uświadamia swoim czytelnikom, że czas wojny zostawia po sobie ślady nie tylko na ciele, ale również na duszy. 
Historia Anny i Marcina oraz pozostałych bohaterów niesie ze sobą pewne przesłanie, które warto wziąć sobie głęboko do serca. Otóż nikt z nas nie jest idealny. Mamy na sumieniu mniejsze lub większe grzeszki. Agnieszka Jeż pisząc tę książkę udowadnia nam jak ważne jest odpuszczanie win. Bez tego nie da się patrzeć z nadzieją na lepsze jutro.

"Spotkajmy się po wojnie" to książka, która z pewnością na długo pozostanie w pamięci czytelnika. Jestem pewna, że zachwyci was tak samo jak mnie. 

POLECAM
MOJA OCENA
8/10