Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sonia Draga. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sonia Draga. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 10 kwietnia 2016

CZEKOLADOWE PRAGNIENIE ( Recenzja )

Autor: Care Santos 
data wydania: 2 marca 2016
liczba stron: 351
wydawnictwo: Sonia Draga














Kto z nas nie lubi czekolady ręka do góry! Jak wiemy ten słodki przysmak ma swoje wady i zalety. Wchodzi w boczki, ale też poprawia humor, a do tego jest taka pyszna. Okazuje się, że czekolada jest również motywem literackim często wykorzystywanym przez pisarzy. Jak do tej pory miałam przyjemność czytać dwie tego typu książki. Teraz przyszedł czas na trzecią, a jest nią "Czekoladowe pragnienie".

Na okładce książki widzimy kobietę, która z rozkoszą konsumuje czekoladki. I właśnie na kobietach postanowiła skupić się Care Santos w swojej najnowszej książce. Czytelnik będzie miał okazję poznać Sarę, Aurorę i Mariannę. Każda z bohaterek może pochwalić się swoją osobistą historią i czasem, w którym miała miejsce. Ale jest też coś, co je łączy ze sobą. Jest nim porcelanowy dzbanek do czekolady.

Wszystko to, działo się w gorącej Barcelonie. Pierwsza z historii rozgrywa się w czasach współczesnych. Sara to żona Maxa oraz matka dwójki dzieci. Na co dzień prowadzi sklep z czekoladą. Informacja, że niebawem do ich domu zawita słynny cukiernik a zarazem przyjaciel z dawnych lat sprawia, że wpada w panikę. Ma ku temu powody. Za sprawą Aurory cofamy się w czasie, a mianowicie do XIX wieku. Będąc młodą dziewczyną zostaje zatrudniona przez rodzinę Turull. Ma zajmować się domem i Candidą, ich córką. Dorosła już Candida wychodzi za mąż za Antoniego Sampsonsa. Mężczyzna jest nowicjuszem jeśli chodzi o produkcję czekolady. Ostatnia historia toczy się w XVIII w. Marianna jest dumna ze swojego męża, który zrobił coś, co spowodowało, że czekolada zyska nową formę. Gdy mężczyzna umiera, boi się, że może utracić cały dorobek życia. Ale przecież kobieta taka jak ona, która wszystko wie na temat czekolady da sobie ze wszystkim radę. Tylko musi to w jakiś sposób udowodnić...

Trzy historie, trzy kobiety, jeden porcelanowy dzbanek do czekolady. To piękne naczynie było naocznym świadkiem wydarzeń z którymi mamy do czynienia w książce. "Czekoladowe pragnienie" można porównać do tabliczki czekolady. Gdy nasze kubki smakowe odkryją, że mają do czynienia z wyjątkowym smakiem trudno jest się potem oderwać od jedzenia.
Śmiem stwierdzić, że w pierwszej części nie działo się zbyt wiele. Spodziewałam się po niej czegoś więcej. Ale nie zaprzestałam lektury. W dużej mierze przyczynił się do tego dzbanuszek. Z sentymentem traktuje przedmioty z duszą. Druga część zdecydowanie przypadła mi do gustu. Wciągnęły mnie bardzo losy Aurory i Candidy. Można powiedzieć, że Candida jest czwartą kobiecą książkową bohaterką. Pragnie prawdziwej miłości i z tego też względu nie patrząc na nic decyduje się wykonać krok, który zaważy na jej dalszym życiu. Aurora martwi się o swoją podopieczną mimo tego, że jest już dorosła.
Oprócz głównego wątku jest jeszcze coś, co sprawiło, że czytałam tą część z wielką przyjemnością. Mam tutaj na myśli opisy, które dotyczyły opery. Jak do tej pory nie miałam okazji być w operze, ale dzięki autorce książki poczułam się tak, jakbym siedziała na jednym z aksamitnych krzeseł w otoczeniu dam w pięknych sukniach, którym towarzyszyli eleganccy panowie.
Początek troszkę mnie rozczarował, druga część zwiększyła moje zainteresowanie książką, więc ostatnia historia powinna być taką przysłowiową wisienką na torcie. Oczywiście czekoladowym :-) Czy tak rzeczywiście było? Trzecia część jest inna od dwóch pozostałych, ale spokojnie i tutaj znalazło się miejsce dla czekolady i miłości. Napotykamy w niej element kryminalny. Układy i układziki dają o sobie znać...

"Czekoladowe pragnienie" to książka nie tylko dla miłośników czekolady i historii. Zaznaczam, że historii jest w niej sporo, ale w jak najlepszym wydaniu. Care Santos zadbała o styl oraz język. Czyta się lekko i przyjemnie.
Jeśli zdecydujecie się na lekturę tej właśnie książki to tylko w towarzystwie filiżanki pysznej i aromatycznej czekolady z kleksem bitej śmietany. Może być też ta do gryzienia. Ja preferuję z orzechami z dodatkiem rodzynek. Przyjemność będzie podwójna.



POLECAM
MOJA OCENA 8/10

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: 



wtorek, 15 grudnia 2015

GRUDNIOWY SZTORM ( Recenzja )

Autor: Iny Lorentz
data wydania: 18 listopada 2015
liczba stron: 432
wydawnictwo: Sonia Draga













"Grudniowy sztorm" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Iny Lorentz. Nic mi to nazwisko nie mówiło, więc przed rozpoczęciem czytania postanowiłam zaczerpnąć informacji o autorze. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że pod tym nazwiskiem kryją się dwie osoby.

Lora Huppach to piętnastoletnia dziewczynka, która mimo tak młodego wieku z troską i poświęceniem opiekuje się swoim dziadkiem. Wolfhard von Trettin jest seniorem rodu. W przeszłości mógł liczyć na szacunek miejscowej społeczności. Wiódł dostatnie życie mieszkając w pięknym pałacu. Zarządzał również rodzinnym majątkiem. Do czasu, gdy jego prawnym właścicielem został Ottokar von Trettin, bratanek starszego mężczyzny. Nie zważając na wiek oraz stan zdrowia Wolfharda, postanowił eksmitować go z posiadłości. Gdyby było tego mało, został posądzony przez nowego właściciela o przywłaszczenie znacznej sumy pieniędzy.
I właśnie te podejrzenia sprawiły, że Lora stała się dla Ottokara przysłowiowym "wrogiem numer jeden". Za wszelką cenę chce zdobyć te pieniądze. Przeczuwa, że mogą one trafić w ręce dziewczynki.
Gdy pewnej nocy Lora wracała do swego domu ujrzała na horyzoncie ogromną łunę ognia. Cała jej rodzina zginęła w pożarze. Ocalała tylko ona.
Wolfhard zdawał sobie z tego sprawę, że jego wnuczce może stać się coś złego. Mimo biedy, mężczyźnie udało się odłożyć pewną kwotę pieniędzy. Dziewczynka lada dzień ma popłynąć statkiem do Ameryki. Tak daleka podróż wiąże się niestety z licznymi niebezpieczeństwami...

"Grudniowy sztorm" to pierwszy tom cyklu "Trettin". Nie powiem, ale podchodziłam dość sceptycznie do tej książki. Ale trzeba przyznać, że musi coś być w powieści przyciągającego, że skusiłam się na jej lekturę. Oprawa graficzna nie jest w moim guście, ale za to zaciekawił mnie opis. Po przeczytaniu całości mogę stwierdzić jedno. Moim zdaniem zdradza zbyt wiele, a nie powinno tak być. W sumie niepotrzebnie streszczałam fabułę. To taki mały minus. Plusów jest znacznie więcej.
Rzadko sięgam po powieści historyczne, ale w przypadku tej książki mamy do czynienia również z innymi gatunkami literackimi. Obok wątku historycznego pojawia się element obyczajowy. Nie zabrakło również tematyki o wydźwięku miłosnym. Jak się okazuje z takiej układanki, może wyjść coś fajnego. Co niektórzy mogą stwierdzić, że troszkę tego za dużo, może lepiej oprzeć się tylko na jednym elemencie. Według mnie wszystkie gatunki zostały ze sobą świetnie połączone tworząc jedną spójną całość. "Grudniowy sztorm" to książka na którą warto zwrócić uwagę. Czyta się ją lekko i przyjemnie. I niech nikogo nie przerazi liczba książkowych bohaterów. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Lora, to wokół niej toczy się cała akcja książki. Bardzo dojrzała jak na swój wiek dziewczynka o gołębim sercu. Los pokierował jej życiem w taki sposób, że musiała zawalczyć nie tylko o siebie. I nie mam tutaj na myśli jedynie jej dziadka, którym się z czułością opiekowała. Na pokładzie parowca poznała Nathalię von Retzmann, jak się później okazało, wnuczkę przyjaciela Wolfharda von Trettina. Dziewczynka nie odstępowała Lory na krok. Stały się sobie bardzo bliskie. Szczerze polubiłam małą Nathalię. Trzeba powiedzieć, że ma charakterek, który w tym przypadku dodawał jej jeszcze większego uroku. Warto wspomnieć o członkach rodziny Penn. Oni również stali się dla Lory bardzo ważnymi osobami. Niestety na swej drodze spotkała także ludzi pokroju Ottokara, ale o nich może nie będę pisać...Zdradzę wam pewien sekret. Na samym końcu książki jest taka mała ściąga z listą bohaterów. Troszkę mi pomogła w pisaniu tej recenzji. Spotkałam się z czymś takim po raz pierwszy i powiem wam, że jest to ciekawy pomysł, tym bardziej gdy mamy do czynienia ze sporą grupą bohaterów.
Jeśli chodzi o język i styl jaki został zaserwowany czytelnikowi przez autorkę/a mogę ocenić go pozytywnie. Akcja nie zwalnia ani przez moment, a wręcz przeciwnie bo nabiera rozpędu. Dialogi nie nużą, konwersacja jest płynna. Nie pozostaje nic innego jak tylko oczekiwać na kolejne tomy. Ja z pewnością zostałam zaciekawiona dalszą historią Lory Huppach.

Na koniec taka wisienka na torcie, a mianowicie Iny Lorentz to nikt inny jak Ingrid Klocke i Elmar Wohlrath. Ta para ma na swoim koncie wiele książek, które cieszą się niesłabnącą popularnością wśród czytelników.

POLECAM
MOJA OCENA 9/10

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:





piątek, 30 października 2015

CZWARTKOWE WDOWY ( Recenzja )

Autor: Claudia Pineiro
data wydania: 23 września 2015
liczba stron: 336
wydawnictwo: Sonia Draga














Mur, krótkie słowo wzbudzające sporo emocji. Jest to także element architektury wkomponowany w przestrzeń, która nas otacza. W wielu przypadkach stawiane są w takich miejscach, gdzie nie powinny w ogóle powstać. Za przykład może posłużyć osiedle pięknie zaprojektowanych i urządzonych domków jednorodzinnych. No tak, marzenia nie kosztują, ale taki dom z pewnością, i to nie mało. Nie każdego stać na takie luksusy. I dlatego, niby w ramach bezpieczeństwa stawia się w takich miejscach wspomniane mury...O takim osiedlu i jego mieszkańcach postanowiła opowiedzieć w swojej książce Claudia Pineiro.

Virginia i Ronie Guevara wraz ze swoim synem porzucili zgiełk miasta i podjęli dość odważną decyzję, biorąc pod uwagę skomplikowaną sytuację polityczną. Przeprowadzili się na obrzeża Buenos Aires, a dokładniej stali się pierwszymi mieszkańcami Altos de la Cascada Country Club ( w skrócie: La Cascada). Ekskluzywnego osiedla monitorowanego przez 24h na dobę. Aby wejść na jego teren trzeba posiadać specjalną osobistą kartę wstępu. Jeśli chodzi o ludzi postronnych, muszą przejść kontrolę stosowaną przez strażników. Teren osiedla jest dość spory, a całość otacza mur. Mieszkańcy w wolnych chwilach mogą spędzać czas na polu golfowym. Mają również do dyspozycji basen, korty tenisowe oraz dwa club house ( kluby osiedlowe).
Z czasem do domów zaczęli wprowadzać się nowi lokatorzy wraz z rodzinami. W dużej mierze przyczyniła się do tego Virginia, która w celu ratowania rodzinnego budżetu postanawia założyć własne biuro zajmującą się sprzedażą nieruchomości. W pracy odnalazła siebie. To ona jako pierwsza poznaje nowych mieszkańców, a wszystkie spostrzeżenia dokładnie notuje w swoim czerwonym notatniku.

Ludność, która mieszka w La Cascadzie nie znalazła się tam przez przypadek. Została skrupulatnie wyselekcjonowana. Kandydaci, którzy marzą o zamieszkaniu na tym eleganckim osiedlu muszą posiadać odpowiednią pozycję społeczną i finansową. Nikt nie może odstawać od szeregu.
La Cascada to specyficzne miejsce o dość ciekawym klimacie. Już od pierwszego rozdziału książki jest odczuwalny. Po zapoznaniu się z początkiem powieści można stwierdzić, że mamy do czynienia z kryminałem. Czwórka przyjaciół/sąsiadów, jak na czwartek przystało spotyka się w swoim gronie na karcianej partyjce przy szklaneczce dobrego alkoholu. Panie (tytułowe Czwartkowe Wdowy) mają w tym czasie wolne. Gdy, po którymś spotkaniu jeden z mężczyzn wraca wcześniej do domu i do tego w stanie świadczącym na zdenerwowanie, można dojść do wniosku, że coś musiało się stać.
No to teraz się zacznie, pomyślałam sobie. Policyjne koguty, śledztwo prowadzone przez najlepszych detektywów. A tu mały pstryczek w nos, który zachęcił mnie, ku memu zdziwieniu do lektury. Pisarka postanowiła potrzymać czytelnika w niepewności. Zamiast dochodzenia, proponuje nam wycieczkę po osiedlu. Przewodniczką jest Virginia Guavera, nic w tym dziwnego. Przecież ona wie najwięcej o osiedlowej społeczności. A jest o kim opowiadać. Jak się okazało, kobieta oprócz świetnego podejścia do klienta posiada w sobie również dryg obserwacyjny. Historie, które czytelnik będzie mógł poznać posiadają w sobie wiele emocji. Claudia Pineiro świetnie nimi żongluje, tworząc przy tym ciekawie skonstruowane obrazy ludzkiej psychiki. Uspokajam, że jeszcze pisarka powróci do kryminalnej zagadki...

Przysłowiowemu Kowalskiemu trudno jest sobie wyobrazić, że bogaci mogą mieć problemy. A jednak! Tylko zamożni potrafią dobrze się kamuflować, tym bardziej gdy jesteś obserwowany przez sąsiadów. Nie można sobie pozwolić na chociaż krótką chwilę zwątpienia czy załamania. Jeszcze ktoś sobie o mnie pomyśli, że jestem jednym wielkim nieudacznikiem. .
"Czwartkowe wdowy" to książka, która daje dużo do myślenia. Przyczyniła się do tego problematyka jaką poruszyła w niej Claudia Pineiro. Zrobiła to w sposób mocny i wyrazisty. Podziały na ludzi lepszych i gorszych, bogatych i biednych to temat wielu dyskusji. Warto się zastanowić dlaczego tak się dzieje  i co jest tego powodem. Do tego dochodzi wątek związany z pogonią za dobrami materialnymi, obok której również nie można przejść obojętnie.
Pieniądze szczęścia nie dają, ale bez nich, tak naprawdę trudno jest normalnie funkcjonować. Przekonują się o tym co niektórzy bohaterowie z książki. Boją się poniesienia klęski. Tylko jak długo można żyć w zakłamaniu przed innymi, a raczej przed samym sobą. Przecież i tak kiedyś prawda wyjdzie na jaw. Ci bardziej odważni dla pieniędzy są w stanie poświęcić nawet własne życie. Dla jednych jest to czyn bohaterski, tylko czy takie samo zdanie na ten temat będą mieli najbliżsi...



POLECAM
MOJA OCENA 9/10

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: 







piątek, 23 października 2015

I JESZCZE PAULETTE ( Recenzja )

Autor: Barbara Constantine 
data wydania: 30 września 2015
liczba stron: 356
wydawnictwo: Sonia Draga














Są takie książki, które wciągną czytelnika od pierwszej linijki. Są też takie, które po pierwszym przeczytanym przez nas rozdziale chciałoby się rzucić w kąt. Do jakiej grupy przypisałam najnowszą powieść autorstwa francuskiej pisarki Barbary Constantine "I jeszcze Paulette"? Zapraszam do zapoznania się z recenzją :-) 

Ferdinand to siedemdziesięcioletni mężczyzna. Jest posiadaczem dużego domu. Tak się składa, że dla jednej osoby jest zdecydowanie za duży. Po śmierci swojej żony oraz od czasu gdy Roland,  jeden z jego synów wraz ze swoją rodziną, opuścił jego mury, mieszka w nim sam. Lionel, brat Rolanda zrobił to wcześniej i na chwilę obecną mieszka w Australii. Nie trudno się domyśleć, że nie jest częstym gościem w rodzinnych stronach. W przypadku Rolanda jest na szczęście troszkę inaczej. Odległość między nim, a ojcem liczy sobie tylko kilka kilometrów. Ale to tylko małe pocieszenie, dziadek tęskni za swoimi wnukami. Pomimo tych kilku kilometrów spędzają ze sobą zdecydowanie za mało czasu. W chwilach smutku może liczyć na pocieszające mruczenie kota. Czyżby na starość przyszło mu rozmawiać tylko z tą puszystą kuleczką? Nic bardziej mylnego...

Jak dobrze mieć sąsiada. To polskie przysłowie powinno być mottem dla francuskiej powieści "I jeszcze Paulette". Chociaż jak wiemy z sąsiadami bywa różnie. Ale w tym przypadku można tylko pozazdrościć takiego sąsiedztwa w osobie Ferdinanda. Przesympatyczny starszy pan, który zmaga się z samotnością. Dla ludzi starszych samotność jest pustką. Wiąże się z brakiem bliskości drugiego człowieka, której tak bardzo potrzebują. Mężczyzna ani przez moment nie zdawał sobie sprawy z tego, że w trakcie powrotu do domu będzie brał udział w pewnym zdarzeniu, które odmieni na zawsze jego życie i nie tylko jego...
Nie chcę za dużo zdradzać jeśli chodzi o fabułę książki, aby nie psuć wam przyjemności z lektury. Mogę napisać tylko tyle, że opustoszały dom zacznie na nowo tętnić życiem. Zrobi się w nim tłoczno.
Pierwszym nowym lokatorem będzie Marceline, sąsiadka Ferdinanda. Ona również zna smak samotności. Niby mieszkają blisko siebie, ale nadal uciekają przed zwykłą sąsiedzką rozmową lub wizytą. W dużej mierze przyczyniła się do tego żona Ferdinanda gdy jeszcze żyła. Po jej śmierci ich sąsiedzkie stosunki nie uległy niestety żadnej zmianie. Gdyby tego dnia nie zauważył psa kobiety. No właśnie, gdyby tamtędy nie przejeżdżał doszłoby do wielkiego nieszczęścia.
Pojawienie się kobiety w domu Ferdinanda dało początek innym ciekawym sytuacjom. Czytelnik będzie mógł poznać Muriel (studentkę szkoły pielęgniarskiej), Simone i jej bratową Hortense, Kima (ucznia technikum rolniczego). Pisarka przedstawiła szerzej Rolanda, jego żonę Mireille oraz ich dwójkę dzieci Ludovica i Luciena, pieszczotliwie zwanych Lulkami. Nie można pominąć Gyu'a i Gaby, przybranych rodziców Mireille.
Niech nikogo nie przerazi liczba bohaterów. Bo w tym przypadku im więcej tym lepiej. Każdy z osobna i wszyscy razem zasługują na to żeby brać z nich przykład. Posiadają w sobie olbrzymie pokłady dobroci i wrażliwości. Starają się za wszelką cenę pomóc osobie, która tej pomocy potrzebuje. W trudnych momentach wzajemnie się wspierają. Wspaniała grupa ludzi, a raczej przyjaciół. Bo jak wiemy, tych prawdziwych poznaje się w biedzie...
No, ale kim jest tytułowa Paulette??

Pisarka stworzyła piękną książkę pod wieloma względami. Jedynie do czego można się przyczepić, to do tytułów poszczególnych rozdziałów. Jak dla mnie zdradzały za dużo. Zanim zapoznałam się z kolejnym rozdziałem wiedziałam już z czym będę miała do czynienia. Wydaje mi się, że ciekawiej by było gdyby jako wprowadzenie pojawił się ciekawy cytat lub sentencja. Książka nabrałaby większej tajemniczości. Chociaż tę tajemniczość można wyczuć między kartami powieści. Przyczyniła się do tego postać sąsiadki. Kobieta skrywa w sobie pewne sekrety, które z czasem postanawia wyjawić.
"I jeszcze Paulette" wciąga od pierwszej strony. Zatracasz się w historii opisanej przez Barbarę Constantine. Nawet przez chwilę nie odczujesz jakiegokolwiek znużenia. Akcja nabiera rozpędu wraz z pojawieniem się kolejnego bohatera.
Każde wykorzystane słowo powoduje, że odpływasz, każde zdanie jest dopracowane. Język jakim posłużyła się autorka sprawia, że książkę czyta się płynnie i lekko. Dodatkowym plusem jest rozmiar czcionki.
Na koniec nie wypada nie wspomnieć o szczególnych bohaterach. Są nimi nasi bracia mniejsi. Oni również znaleźli swoje miejsce w powieści. Na szczególną uwagę zasługuje pies Marceline, oraz kot Ferdinanda. Uroczy osiołek również zasłużył na uznanie i porcję dorodnej marchewki.

"I jeszcze Paulette" to książka pełna ciepła i miłości do drugiego człowieka. Otuli każdego olbrzymią dawką optymizmu i wiarą, że gdzieś istnieją jeszcze tacy ludzie jak Ferdinand.


POLECAM
MOJA OCENA 9/10

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: 





wtorek, 15 września 2015

MAM TWÓJ TELEFON ( Recenzja )

Autor: Sophie Kinsella
data wydania: 8 lipca 2015
liczba stron: 416
wydawnictwo: Sonia Draga













W naszym życiu następuje nagle taki dzień, gdy wszystko zwyczajnie wali się na głowę, nic nam nie wychodzi, nie układa tak jakbyśmy chcieli. Czasami możemy zwalić to na datę w kalendarzu, która wskazuje, że mamy do czynienia z dniem o numerze "13" i nie jest powiedziane, że musi to być akurat piątek. Trzynastka ma to do siebie, że czujemy przed nią wewnętrzny strach. Tylko co wtedy, gdy pechowy dzień nastąpi niespodziewanie?? Bez względu na datę...

Z takim dniem przyszło się zmierzyć dwudziestodziewięcioletniej Poppy Wyatt (urocze imię!). Jakie znaczenie dla kobiety ma pierścionek zaręczynowy? Bardzo duże i cenne. I to nie tylko z powodu wielkości brylantu (w przypadku naszej bohaterki był to szmaragd z brylantami!) Przecież podarował mi go mężczyzna który mnie kocha i jestem dla niego tą jedyną, którą chce poślubić. Takim pierścionkiem może szczycić się Poppy, a raczej...mogła... 

| Zgubiłam go. Tę jedną, jedyną rzecz na świecie, której nie wolno mi było zgubić. Pierścionek zaręczynowy." (cyt. s. 7)

Gdyby jeszcze było tego mało, kobieta zostaje okradziona. Strata telefonu komórkowego, jedynego przyrządu za pomocą którego była w kontakcie z osobami poszukującymi pierścionka, pogłębia tylko rozpacz w której się obecnie znajduje.
Nagle pojawia się słabo widoczne światełko w tunelu. Poppy, która wyznaje pewną zasadę "znalezione, nie kradzione", postanawia zaopiekować się znalezionym przez czysty przypadek telefonem. Chociaż miejsce, w którym się znajdował do czystych nie należało. Mianowicie leżał sobie porzucony w...koszu na śmieci.

"Pierwszy raz używam z kimś do spółki jednej skrzynki odbiorczej, nie przypuszczałam, że to takie, hm, intymne odczucie. Zupełnie jakbyśmy trzymali bieliznę w jednej szufladzie". (cyt. s. 47)

Nowy telefon staje się ostatnią deską ratunku, jeśli chodzi o odnalezienie pierścionka. Kobieta, nie zdaje sobie jednak sprawy, że przywłaszczając cudzą własność (telefon należy do White Globe Consulting Group) jej życie obróci się o 360 stopni. Jedna rozmowa telefoniczna rozpęta...SMSową burzę, która niesie ze sobą lawinę nietypowych zdarzeń...

Na chwilę obecną trudno jest sobie wyobrazić normalne funkcjonowanie bez telefonu komórkowego. Rozładowana bateria powoduje utratę kontaktu ze światem. Technika ewoluuje w zastraszonym tempie, więc możemy go używać (prawie!) do wszystkiego. No właśnie, i tu pojawia się problem. Czy czasami nie zostaliśmy uzależnieni od tego dzwoniącego gadżetu. Zamiast rozmowy w cztery oczy, wolimy wysyłać smsy, nie mówiąc już o życzeniach świątecznych czy urodzinowych. Ostatnio młodzi ludzie szaleją na punkcie selfi, tzw. zdjęcia z ręki. Warto się nad tym zastanowić...
Ziarenka uzależnienia od telefonu komórkowego zaczynają kiełkować w osobie Poppy. Traktuje "komórkę" jak "najważniejszy organ".
Poppy Wyatt, z zawodu fizjoterapeutka. Z grupą swoich wiernych przyjaciółek pracuje w jednym z gabinetów. Za dziesięć dni ma poślubić przystojnego i inteligentnego Magnusa. Niestety z tą inteligencją w przypadku kobiety jest troszkę, lekko mówiąc kiepsko. Jej braki, jeszcze bardziej uwydatniają się w towarzystwie rodziców mężczyzny. Tylko, czy tak naprawdę jest z nią aż tak źle, może po prostu kobieta w siebie nie wieży. Wgłębiając się w treść książki, można się przekonać, że posiada w sobie olbrzymie pokłady błyskotliwości. Z olbrzymim zaciekawieniem śledziłam losy szalonej fizjoterapeutki. Szalona, ten przymiotnik idealnie pasuje do jej osobowości. Idealnie ją charakteryzuje. Jak się okazuje, w tym szaleństwie jest metoda, którą mogła zastosować w celu jak najszybszego wydostania się z dołka do którego wpadła. Ubawiłam się niemiłosiernie czytając w jaki sposób stara się zapanować nad przedślubnym szaleństwem. Ślub ślubem, ale jak tu teraz wytłumaczyć narzeczonemu zgubienie pierścionka zaręczynowego. Jeszcze ta historia ze znalezieniem cudzego telefony komórkowego. Istny sytuacyjny armagedon. Jak dla mnie hitem był występ wokalny Poppy. Kto by pomyślał, że posiada takie zdolności.
Wracając na moment do wątku z "telefonem z kosza". Troszkę został ubarwiony przez pisarkę. W prawdziwym życiu raczej nie miało by miejsca coś takiego. Ale czego nie robi się dla wyostrzenia historii, więc zostaje to przeze mnie wybaczone.
Jak przystało na powieść z działu literatury obyczajowej, musi pojawić się również pierwiastek miłości. No tak, przecież wspomniałam kilka zdań wcześniej o narzeczonym kobiety. Ale to nie koniec jeśli chodzi o płeć męską...

"Mam twój telefon" to mój debiut jeśli chodzi o twórczość Sophie Kinsella. Jestem z niego bardzo, ale to bardzo zadowolona. Gdy tylko nadarzy się okazja sięgnę po inne powieści autorstwa tej Pani. Uwiodła mnie sposobem pisania, fantastycznym poczuciem humoru, którego nie brakuje w książce. Czytanie sprawia radość, poprawa humoru będzie gwarantowana. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zachęcić Was do sięgnięcia po "Mam twój telefon". Na zbliżającą się jesienną chandrę historia Poppy Wyatt będzie jak znalazł.
Czytając ostatnią stronę nasunęła mi się pewna myśl. Z chęcią zakończenie książki zobaczyłabym na szklanym ekranie i nie tylko zakończenie...



POLECAM
MOJA OCENA 9/10 

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:










poniedziałek, 24 sierpnia 2015

DO USŁUG SZANOWNEJ PANI ( Recenzja )

Autor: Gilles Legardinier
data wydania: 3 czerwca 2015
liczba stron: 324
wydawnictwo: Sonia Draga













| " (...)
 - Czyli to prawda?
 - Co jest prawdą, Yanisie?
 - Że ludzie robią coś dla innych, nie spodziewając się niczego w zamian?
 - Istotnie, to się zdarza." ( cyt. s. 238 )

Andrew Blake to 63-letni właściciel dobrze prosperującej firmy produkującej metalowe pudełka. Stał się jej posiadaczem, dziedzicząc ją po śmierci ojca. Interesem zajmuje się wspólnie z Richardem, swoim długoletnim przyjacielem. Jeśli chodzi o życie rodzinne, ma dorosłą już córkę, a od 7 lat jest wdowcem po śmierci Diane. Mężczyzna pogrążony jest w rozpaczy po stracie ukochanej kobiety. Stan w jakim obecnie się znajduje sprawia, że jego relacje na linii ojciec-córka zostają nadszarpnięte.
W najmniej oczekiwanym momencie dopada człowieka zmęczenie. Fizyczne jak i psychiczne. Te dolegliwości dopadły również Andrew. Swoje samopoczucie może w pewnej części zrzucić na swój wiek, pozostała część ma związek z przeszłością.
Pewnego dnia decyduje się powierzyć firmę pod opiekę sekretarki i Richarda. A on wyrusza w samotną podróż do Francji. Obrany kierunek nie jest przypadkowy.

| "- Zabawne - stwierdził kierowca taksówki. - Od dziesięciu lat jeżdżę po okolicy, ale w tym miejscu jestem po raz pierwszy. Nie wiedziałem nawet, że ta droga dokądś prowadzi. Mimo, że miasto jest położone niedaleko, czuję się zagubiony w lesie." ( cyt. s. 26 )

Posiadłość Domaine de Beauviller, to tajemnicze miejsce z jeszcze bardziej tajemniczą i intrygującą właścicielką. Właśnie tu postanowił zakotwiczyć Andrew na czas swojego pobytu na francuskiej ziemi. Ale nie jako turysta. Będzie pełnił rolę...majordoma.

"- Czego wymaga się ode mnie?
   - Zajmie się pan obowiązkami sekretarza pani, czyli jej korespondencją i tego typu sprawami. Będzie pan ponadto usługiwał zaproszonym gościom i prasował pani gazetę." ( cyt. s 34 )

Czym tak naprawdę zajmuje się osoba pełniąca rolę majordoma? Zacznę może od wyjaśnienia samego pojęcia "majordom". W tym celu wgłębię się w czeluść internetu. Majordom ( łac. maiordomus, staropol, domorad, czyli starszy domu ). W średniowiecznej Europie urzędnik zarządzający dworem możnowładcy, marszałek dworu. Do jego obowiązków należało ściąganie podatków, dowodzenie wojskiem królewskim i przewodnictwo sądowi pałacowemu*. W dzisiejszych czasach funkcja ta postrzegana jest troszkę inaczej. Pierwsze skojarzenie: otwieranie drzwi nowo przybyłym gościom i trzymanie pieczy nad resztą służby.

Wróćmy do książki...Ile razy w swoim życiu wypowiadamy te słowa: mam już dość; najchętniej to rzucił/a bym to wszystko. Gdyby to tylko było takie proste w wykonaniu. Dla Andrew było. Rzucił wszystko i wyruszył w podróż. Co niektórzy mogą pomyśleć, że była to zwykła ucieczka od problemów, albo początki depresji. Nic bardziej mylnego. Wyjazd do Francji okazał się czymś wyjątkowym. Tą wyjątkowość w dużej mierze zawdzięcza miejscu w którym się znalazł. Budynek zrobił na mężczyźnie ogromne wrażenie. Przypominał zamek otulony z każdej strony lasem i murem. Stojąc przy drzwiach, nagle na ciele pojawia się "gęsia skórka", zachwyca monumentalnością. Posiadłość może poszczycić się specyficznym klimatem, który da się odczuć, już od momentu przekroczenia jej progu. I nie przyczynił się do tego tylko aspekt architektoniczny. Ma w tym swój udział także czynnik ludzki, a dokładniej osoby, które ją zamieszkują.
Cała gromadka stworzyła coś pięknego. Coś co spowodowało, że nie mogłam oderwać się od książki. Właścicielka ogromnej posiadłości, a zarazem skryta, starsza Pani pełna wdzięku i specyficznego uroku, która zmagała się w zaciszu swojego pokoju z dość poważnymi problemami. Odile, kucharka dla której kuchnia była miejscem gdzie czuła się jak królowa. Manon, młoda pokojówka, przeżywająca swoją pierwszą nastoletnią miłość, Phillippe Magnier, zarządca o ciekawym usposobieniu. Nie mogę nie wspomnieć o jeszcze jednym książkowym bohaterze. Pięknym i bardzo inteligentnym kocie Mefisto.
Nie wiem dlaczego, ale książki w których pojawia się koci lub psi bohater traktuję jakoś inaczej. Może dlatego, że jestem miłośniczką zwierząt, a szczególnie psów.
Nagłe pojawienie się nowego lokatora powoduje lekkie zamieszanie wśród pozostałych mieszkańców. No właśnie co można powiedzieć, o głównym bohaterze. Na pewno to, że ma w sobie olbrzymie pokłady serdeczności, a swoją wrodzoną ciekawość wykorzystuje do spełniania dobrych uczynków. Swoimi radami potrafi pocieszyć najbardziej strapionego tylko jakoś sam sobie nie potrafi pomóc. Czy nowe otoczenie, nowi ludzie pomogą mu odnaleźć sens życia? Czy zdobędzie się na odwagę stanąć twarzą w twarz z przeszłością.

Gilles Legardinier to pisarz o wielu twarzach. Jego twórczość nie ogranicza się tylko do jednego gatunku literackiego. Ma na swoim koncie książki z wątkiem komediowo-obyczajowym, z dreszczykiem, a także książeczki skierowane do młodego czytelnika. "Do usług szanownej Pani" można sklasyfikować do pierwszej grupy. Książka została napisana w sposób, który skłania do refleksji, jednocześnie w trakcie jej czytania na naszej twarzy pojawia się uśmiech. Poważna tematyka przeplata się z wątkiem humorystycznym, który dawkowany jest w odpowiednich ilościach.

"Do usług szanownej Pani" to lektura ku pokrzepieniu serc. Jeśli zastanawiasz się czy bezinteresowne pomaganie ma w ogóle sens, po przeczytaniu książki twoje wątpliwości zostaną w jednej sekundzie rozwiane. Dobre słowo, czy zwykły gest może zdziałać cuda. Jest taka piękna myśl, którą warto sobie wziąć głęboko do serca:

"Kiedy pomagamy innym, pomagamy sobie, ponieważ wszelkie dobro, które dajemy, zatacza koło i wraca do nas." Flora Edwards 

POLECAM
MOJA OCENA 10/10

* źródło: Wikipedia

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: 




środa, 12 sierpnia 2015

W KRAINIE BIAŁYCH OBŁOKÓW ( Recenzja )

Autor: Sarah Lark
data wydania: 19 września 2012
liczba stron: 616
wydawnictwo: Sonia Draga














Co niektórzy mogą nie pamiętać, ale przy okazji recenzowania innej książki autorstwa Sarah Lark "Złoto Maorysów" napisałam, że dopiero niedawno odkryłam twórczość Pani Lark. Postanowiłam szybciutko nadrobić zaległości, czego dowodem jest ta oto recenzja.

Z czym kojarzy nam się słowo "kraina". Z czymś tajemniczym i jeszcze nie odkrytym. Taką tajemniczość skrywa w sobie Kraina Białych Obłoków oraz jej mieszkańcy. Ale tak naprawdę ten zakątek nosi zupełnie inną nazwę:

" Gerald pokręcił głową.
- Nie, to raczej niezwykłe, że pasażerom ukazał się taki widok. I z pewnością to dobry znak...- Uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony, że znowu widzi swój kraj. - Ponoć taki sam widok ukazał się podróżnikom w kanu, którym pierwsi ludzie przypłynęli z Polinezji na Nową Zelandię. Stąd też pochodzi maoryska nazwa Nowej Zelandii - Aotearoa, Kraina Białych Obłoków." ( cyt. s. 104)

Nowa Zelandia, to właśnie w tym kierunku zmierza "Dublin". Wśród innych pasażerów znajdujących się na statku, na szczególną uwagę zasłużyły dwie kobiety, które płyną w celu spełnienia swojej osobistej misji, którą jest zamążpójście. Obie piękne, ale łączy je jeszcze coś. Obie nic nie wiedzą o swoich przyszłych mężach. Więc, dlaczego zdecydowały się na taki krok. Helen pragnie szczęścia oraz miłości u boku kochającego mężczyzny, a przede wszystkim spokoju. Rodzina to dla niej priorytet. Jeśli chodzi o Gwyneirę, jest przeciwieństwem Helen. Po ślubie liczy na szalone i zwariowane życie, które ma nadzieję zapewni jej przyszły mąż.
Dłużąca się podróż sprawia, że kobiety zaprzyjaźniają się. Po dopłynięciu do celu postanawiają w dalszym ciągu utrzymywać ze sobą kontakt. Tylko jakie było ich zdziwienie, gdy w końcu mogły zobaczyć w jakich warunkach i z kim przyszło im żyć, a przecież wiązały z wyprawą olbrzymie nadzieje. Szczególnie Helen.
Listy, które otrzymywała od przyszłego męża zrobiły na niej olbrzymie wrażenie. Sposób w jaki zostały napisane sprawił, że jej serce biło mocniej gdy je czytała. Niestety Howard okazał się właścicielem podupadającej farmy, bez jakichkolwiek manier dżentelmena. I w tym momencie warto zadać sobie pytanie: kto był w takim razie prawdziwym autorem listów!! Natomiast ślubny Lady Gwyneiry mógł poszczycić się ogromnym majątkiem, ale o przygodach u jego boku  mogła zapomnieć.
Kobiety poczuły olbrzymi zawód, ale nie było już odwrotu z zaistniałej sytuacji. Mimo trudnych chwil wspierały się nawzajem. Z biegiem czasu na świat przyszły ich dzieci. Trzeba wspomnieć, że Helen z zawodu jest guwernantką i w trakcie podróży miała pod opieką szóstkę dziewczynek z sierocińca, więc ma już doświadczenie jeśli chodzi o wychowywanie najmłodszych.
Wgłębiając się w treść książki czytelnik ma możliwość zapoznać się z dalszym życiem dorosłych już kobiet jak i podopiecznych Helen, które musiały osiągnąć poziom dorosłości w znacznie szybszym tempie.

Coś mi się wydaje, że Sarah Lark stanie się jedną z moich ulubionych pisarek. A co tam, już ją jest. Aby się o tym przekonać wystarczyły przeczytane przez mnie jej dwie książki. Kolejna czeka w kolejce.
"W krainie białych obłoków" poleciła mi koleżanka mojej siostry. Jak to ona stwierdziła: nie można się od książki oderwać i strasznie wciąga. Nie sposób się z tym nie zgodzić, tym bardziej gdy mogłam odczuć to na własnej skórze.
Niech nikogo nie zrazi jej grubość, bo właśnie liczba stron jest jedną z zalet tej powieści. Dlaczego? Można dłużej rozkoszować się przyjemnością czytania.
Sarah Lark stworzyła coś pięknego, wypełnionego po brzegi emocjami. Wszystkie elementy składowe tworzą jedną wspólną całość, obok której żaden miłośnik dobrej literatury nie powinien przejść obojętnie.
Jednym z takich elementów są jej bohaterowie, a raczej bohaterki. Pisarka w dużej mierze skupiła swoją uwagę na przedstawieniu kobiet. Ale zrobiła to w takiej formie, aby czytelnik mógł zajrzeć w ich dusze. Co czują w danej chwili, jakie mają podejście do życia, w którym przyszło im funkcjonować. Helen i Gwyneira. Ich losy wzajemnie się uzupełniają. Każda z nich znajdzie swoich zwolenników jak i przeciwników. Dla jednych Helen może wydawać się troszkę naiwną. Gwyneira zaś rozkapryszoną młodą damą, której niczego nie brakowało. Podróż do Nowej Zelandii okazała się dla nich lekcją życia. Obie postanowiły zawalczyć o godność dla siebie i swoich dzieci.
Jeśli chodzi o męską część, to i w tej grupie bohaterów odnajdziemy ciekawe osobowości. Może nie zawsze o pozytywnym wydźwięku jak w przypadku naszych bohaterek, ale powoduje to, że książka staje się bardziej "charakterna" w swoim wydźwięku.
Akcja z rozdziału na rozdział nabiera tempa. Nawet na moment nie zwalnia. Główną tego zasługą jest język jaki został użyty do jej nakreślenia. Autorka pisze lekko, każde słowo zostało przemyślane. Bardziej spostrzegawczy czytelnik wychwyci kilka literówek, ale nie wińmy za to Pani Link. Przecież każda książka przed wydaniem przechodzi korektę.

"W Krainie Białych Obłoków" to obowiązkowa pozycja dla fanów sag rodzinnych, ale nie tylko...Ja zostałam oczarowana i jestem pewna, że każdy kto zdecyduje się na lekturę książki odpłynie w nicość, a raczej odbędzie cudowną podróż po zakątkach Nowej Zelandii w towarzystwie Helen i Lady Gwyneiry.

POLECAM
MOJA OCENA 10/10 





poniedziałek, 3 sierpnia 2015

RÓŻE ( Recenzja )

Autor: Leila Meacham
data wydania: 16 lipca 2015
liczba stron: 616
wydawnictwo: Sonia Draga














Jest taki gatunek kwiatów, który my kobiety chyba lubimy najbardziej. Tak naprawdę każdy kwiat sprawi nam przyjemność, ale ten został obdarzony przez nas wyjątkowym uwielbieniem. Róże, szczególnie te czerwone. To one symbolizują miłość. Nie ma nic bardziej romantycznego jak zostać obdarowaną bez okazji bukietem z tych pięknych kwiatów. Ale róże mają również inne odcienie i odzwierciedlają zupełnie coś innego. 
Tak się składa, że czerwień róż także. Z tematem różanych symboli mamy do czynienia w książce Leila Meachem "Róże" oraz z legendą, która dotyczy tych kwiatów, a przede wszystkim członków pewnej rodziny...

Co robi osoba, która zdaje sobie sprawę z tego, że niedługo opuści ziemski padół. Pragnie uporządkować wszystkie swoje sprawy, a szczególnie te związane z ostatnią wolą. Taką osobą jest Mary, którą poznajemy w trakcie wizyty u swojego adwokata. Jednocześnie długoletniego przyjaciela. Stosunki ich łączące nie ułatwiają im tego. Tym bardziej, gdy mężczyzna ma odmienne zdanie na temat oficjalnej treści testamentu. Kobieta postanawia wprowadzić pewne zmiany, które mogą spowodować spore zawirowania w życiu pewnej osoby. Pragnie poinformować tę osobę osobiście. Tylko czy zdąży uczynić to przed śmiercią.
Po powrocie do domu starsza pani odbywa podróż do przeszłości. Do przeszłości pełnej różnego rodzaju wydarzeń. Do chwil pięknych, o których będzie pamiętać do końca swojego życia, jak i do tych które powodowały żal i smutek.
I w tym momencie należy wspomnieć o różanej legendzie. Stając się jedyną spadkobierczynią po zmarłym ojcu Mary utraciła miłość własnej matki i starszego brata. Do dokumentu załączona była czerwona róża. Ale w tym przypadka nie symbolizowała miłości...

"Jeśli kiedykolwiek Cie obrażę, wyślę czerwoną różę, prosząc o przebaczenie. Kiedy zaś ja otrzymam czerwoną, w odpowiedzi prześlę białą by powiedzieć, że przebaczam. "( cyt. s. 30)

Niestety o przebaczeniu nie było mowy. Treść testamentu dla matki Mary była ogromnym ciosem. Nigdy nie dopuszczała do siebie myśli, że jej ukochany mąż postąpi w taki sposób. Przekazując cały swój majątek córce i że będzie zależna od własnego dziecka. Ze strony brata nie uzyskuje żadnego pocieszenia, wręcz przeciwnie. Zostaje wysłana do szkoły z internatem.

Wiadomość o chorobie matki, sprawia, że nie zważając na nic postanawia  wrócić do domu.
Swoje młodzieńcze lata Mary poświęciła w całości dla rodzinnej plantacji. Stała się dla niej obsesją. Wstawała o świcie, a kładła się spać wykończona. Zamiast brylować na salonach, spędzała każdą wolną chwilę przy kwiatach bawełny. W tych trudnych dla niej chwilach mogła liczyć na wsparcie przyjaciół. Ollie DuMont i Perci Warwick. Obaj przystojni, pochodzący z szanowanych rodzin, i obaj szaleńczo i skrycie zakochani w Mery. Tak się składa, że ona  w sekrecie podkochuje się w jednym z nich.
Choroba matki, problemy z plantacją, do tego dochodzi jeszcze informacja, że jej jedyny brat wraz z przyjaciółmi został powołany do wojska. Lada moment wyruszają na front.
Modlitwy Mary zostały wysłuchane i wojna dobiega końca, a co za tym idzie żołnierze, którzy przeżyli mogą wrócić do swoich domów. Serce kobiety się raduje, gdy otrzymuje informację, że brat oraz jego kompani należą do tej grupy. Radość jest tym większa, bo wreszcie będzie mogła wtulić się w ramiona ukochanego mężczyzny. Tylko, którego z mężczyzn dosięgnie ten zaszczyt. I czy pokocha ją tak mocno, jak ona pokochała Somerset...

Chyba najlepiej będzie, jeśli na tym etapie zakończę streszczanie fabuły. Pisząc dalej, mogłabym przez przypadek zdradzić za dużo, a nie chciałabym zabierać wam przyjemności z dalszego poznawania losów Mary.

Tak na prawdę nie zaczytuje się w tego typu książkach opowiadających o rodzinnych sagach. Ale "Róże" Leili Meacham uwiodły mnie od pierwszego rozdziału. Im dalej, moje uczucie do lektury pogłębiało się.

Nie wiem czy mi się uda, ale spróbuję tak w skrócie scharakteryzować postać głównej bohaterki. Mary, mając -naście lat staje się spadkobierczynią wielkiego rodzinnego majątku. Całe swoje życie poświęciła dla Somerset. Nie chcę jej w żaden sposób potępiać za decyzje, które podjęła. Czy dokonała słusznego wyboru. Miłość do plantacji kontra miłość do mężczyzny. Czym się różnią od siebie? Chyba jedynie tym, do kogo jest skierowana. Bo jedna i druga była wielka.
Na miłości opiera się cała historia opisana na kartach powieści. Tylko na drodze do szczęścia można natrafić na wiele przeszkód. I nie zawsze można je łatwo pokonać. Tym bardziej gdy rodzące się uczucie owiane jest klątwą...

W wielkiej beczce miodu musi pojawić się mała łyżka dziegciu. Tą łyżeczką, a raczej łyżeczkami są błędy, a raczej literówki. Czytając wpadło mi w oko kilka, ale to tylko taki mały minusik.

POLECAM
MOJA OCENA 10/10

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:



sobota, 25 lipca 2015

KIEDY ODSZEDŁEŚ ( Recenzja )

Autor: Maggie O'Farrell
data wydania: 8 lipca 2015
liczba stron: 408
wydawnictwo: Sonia Draga












Przychodzi w życiu taki moment, że chcemy w samotności zastanowić się nad swoim życiem. Poddać go osobistej analizie. Powinnam/ienem w nim coś zmienić, a może wręcz przeciwnie. Obrana przeze mnie droga jest idealna. Pragniemy również rozliczyć się z przeszłością. Tylko co w tedy, gdy zwyczajnie nie zdążymy. Powody takiego "nie zdążenia" mogą być różne...

Alice nie miała łatwego dzieciństwa. W dużej mierze przyczyniły się do tego jej dwie siostry. Obie piękne, ich kolor włosów przypominał łany zbóż. Do tego dochodziła doskonale ustabilizowana sytuacja życiowa. Jak bardzo różniła się Alice na tle swoich sióstr? Można by rzec, że pod każdym względem. Poczynając od wyglądu, po zachowanie. Dla rodziców była buntowniczką, ale tak na prawdę zagubiona z niej istota. Życiowych dróg jest wiele, dlatego w bardzo szybki sposób można zbłądzić. Alice od zawsze zastanawiała się dlaczego nie jest taka jak jej dwie siostry. Co jest tego powodem, a może to ze mną jest coś nie tak, że nie potrafię taka być. Dręczyło ją to, gdy była małą dziewczynką, potem nastolatką. Nawet będąc już dorosłą kobietą często się nad tym zastanawiała.

Któregoś dnia, Alice bez wcześniejszego pakowania walizek wybiega z domu w kierunku dworca. Wyrusza w podróż pociągiem do swojego rodzinnego miasta w celu odwiedzenia swoich sióstr. Będąc już na miejscu dostrzega coś lub kogoś. Powoduje to w niej emocjonalny wstrząs, który skutkuje jak najszybszym powrotem do Londynu.
W tym samym dniu kobieta ulega ciężkiemu wypadkowi  samochodowemu i zapada w sen, z którego nie wiadomo czy się wybudzi.
Co takiego widziała, że w tak szybkim tempie postanawia wrócić do Londynu? Jakie myśli pojawiły się w tym czasie w jej głowie? I dlaczego lekarz informując rodzinę o wypadku użył stwierdzenia, że mogła to być próba samobójcza?

Jak reagują rodzice na wieść o tym, że ich dziecko uległo wypadkowi i zostało przewiezione do szpitala. Nie zważając na nic, pragną jak najszybciej się przy nim znaleźć. Towarzyszy im strach i rozpacz. Tak było również w przypadku rodziców Alice. W takiej chwili na bok odchodzą rodzinne konflikty. Chociaż w książce Maggie O'Farrell wygląda to troszkę inaczej. Z czasem wychodzą na jaw skrywane przez lata rodzinne tajemnice. Nie ma takiej osoby, która stała by z dala od niedopowiedzeń i sekretów. Nikt nie posiada w sobie czystego sumienia. Prawda zawsze wyjdzie na światło dzienne i w tedy w łatwy sposób można się przekonać jaką ma moc.

Pogrążona we śnie Alice odbywa duchową podróż. Wspomina swoje dziecięce lata, oraz okres gdy mieszkała w Londynie. Kończąc na upragnionej miłości, której zasmakowała przy boku Johna. Kochała i była kochana bez względu na wszystko. Ale jak ja mam teraz żyć, gdy jego już nie ma, jest tylko pustka. Znajomi mi tłumaczą, że wszystko się ułoży. Przecież ja już miałam wszystko ułożone i nie mam siły robić tego drugi raz...

"Życie toczy się dalej", mówiono mi po wielokroć. Tak, tak, gówniane życie toczy się dalej, ale co, jeśli wcale ci na tym nie zależy? A jeśli wolałabyś je zahamować, zatrzymać albo nawet iść pod prąd w przeszłość, chcąc, by ona nie była przeszłością? "Przyzwyczaisz się", tak też mówili. Tymczasem ja wcale nie chciałam się przyzwyczajać." ( czyt. s. 368 )

Rodzinne tajemnice, miłość i śmierć to trzy elementy, które wzajemnie się w książce przeplatają. Tworzą razem powieść, która zachwyci najbardziej wymagającego krytyka literackiego. Patrząc na samą okładkę zauważymy, że mamy do czynienia z refleksyjną historią. Pełną dramaturgii i nostalgii. Samotna kobieta wpatrzona w dal. Nie wiemy o czym myśli oraz dlaczego stoi i moknie na deszczu. Czytając blurb na odwrocie otrzymujemy potwierdzenie tej krótkiej tezy.
"Kiedy odszedłeś" to książka, która chwyta za serce. Warto się nad nią dobrze skupić. Owszem, nie jest to lekka lektura, ale za to zawiera w sobie olbrzymie pokłady mądrości, które należałoby sobie przyswoić.
Alice to postać skonstruowana przez autorkę w taki sposób, aby przyszły czytelnik mógł szybko wgłębić się w jej psychikę. Od pierwszych stron książki wkraczamy w jej życie, w życie pełne zakrętów. Jednocześnie otrzymujemy dawkę wciągającej historii opisującej losy tej jak bardzo zagubionej kobiety. I właśnie to zagubienie mogło być przyczyną targnięcia się na własne życie, ale jest to tylko moja opinia na ten temat. Maggie O'Farrell sprytnie ukryła przed czytelnikiem główną pobudkę i skąd w ogóle takie przypuszczenia.
Autorka nie skupiła się tylko na jednej postaci. Oprócz Alice poznajemy jej rodziców oraz przyjaciół. Matka i ojciec Alice to bohaterowie o ciekawej osobowości. Niby tworzą szczęśliwe małżeństwo, ale chyba nie do końca tak jest. Ich wątek razem z  historią ich córki tworzy jedną wspólną całość.

"Kiedy odszedłeś" to pozycja godna zainteresowania. I to nie tylko ze względu na poruszone w niej tematy, chociaż to one są jej główną zaletą. Warto zwrócić uwagę na język i styl. Pisarka wie, w jaki sposób można te dwa elementy wyeksponować, żeby stworzyć świetną książkę.

POLECAM
MOJA OCENA 10/10

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:


piątek, 3 lipca 2015

ZŁOTO MAORYSÓW ( Recenzja )

Autor: Sarah Lark
data wydania: 15 kwietnia 2015
liczba stron: 664
wydawnictwo: Sonia Draga











Jest takie bardzo popularne przysłowie: Lepiej późno, niż wcale. W tym momencie bardzo dobrze pasuje do mojej osoby. Tak się składa, że nie znałam do tej pory twórczości Pani Sarah Lark. I jeśli wszystkie książki są napisane przez pisarkę w taki sposób jak "Złoto Maorysów", to mogę tylko żałować, że wcześniej nie poszperałam na jej temat w internecie i nie popytałam o jej książki w swojej bibliotece...

Kathleen i Michaela. Związek tych dwojga zakochanych w sobie ludzi niósł ze sobą wiele dramatycznych wydarzeń. Ona swoim wyglądem przypominała irlandzką księżniczkę, ale niestety nie posiadała pięknego pałacu i służby..Sama pracowała jako służąca. On natomiast był synem jednego z dzierżawców. Oboje młodzi i oboje w sobie szaleńczo zakochani...Niestety ku drodze do szczęścia napotykają przeszkodę w postaci ojca dziewczyny, który nie akceptuje ukochanego swojej córki...W związku z tym planują ucieczkę...Sprawy jeszcze bardziej się komplikują gdy Kathleen zauważa zmiany w budowie swojego ciała. Spodziewa się dziecka. Panujący głód oraz niewyobrażalna bieda sprawia, że Michael dokonuje kradzieży, która kończy się zesłaniem mężczyzny do dalekiej Australii...
Samotna kobieta z dzieckiem to coś nie do pomyślenia. Rodzice zmuszają dziewczynę do poślubienia mężczyzny, którego nie kocha...Zaraz po ślubie wyjeżdżają do Nowej Zelandii...

Michael tęskni za ukochaną, nie wyobraża sobie bez niej życia...Jego myśli krążą wokół pięknej i zielonookiej Kathleen oraz ich dziecka...W trakcie podróży do Australii poznaje Lizzie. Kobietę, która również nie może pochwalić się czystą kartoteką. Jej życie nie należało do tych, które usłane jest różami...Mężczyzna wywarł na Lizzie piorunujące wrażenie...Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, ale zdaje sobie sprawę, że jest inna kobieta...W trakcie jednej z rozmów, postanawia mu pomóc w ucieczce...Życie pisze różne scenariusze. Lizzie i Michael spotykają się ponownie w...Nowej Zelandii...

Wydarzenie goni wydarzenie...Wszystko rozgrywa się w zawrotnym tempie. "Złoto Maorysów" to przepiękne opowieść, której głównym wątkiem jest rodzące się uczucie po między Kathleen i Michaelem. Podobno pierwsza miłość to ta najpiękniejsza o której pamięta się do końca życia. Tylko co w tedy gdy ktoś jest przeciwny takiej miłości...
Sarah Link pisząc swoją najnowszą książkę ukazała życie kobiet. Kobiet twardych i mocno stąpających po ziemi zmagających się z problemami, których głównym powodem byli ich mężowie. Przemoc fizyczna i psychiczna nie była im obca. Ze wszystkich sił pragnęły szczęścia i prawdziwej miłość...Postanowiły o to szczęście zawalczyć, a odwaga i determinacja to ich główne cecha charakteru...
Kathleen została  zmuszona poślubić mężczyznę, którego nie obdarzyła uczuciem...Jednocześnie, chciała zapewnić swojemu synowi prawdziwe rodzinne życie...Lizzie, to kobieta, która poradzi sobie w każdej sytuacji...Nie jeden mężczyzna może się poczuć zawstydzony jej umiejętnościami...Natomiast Claire, to kobieta o bardzo oryginalnej osobowości...Troszkę szalona, ale to szaleństwo dodaje jej tylko uroku...

"Złoto Maorysów" to piękna i wzruszająca powieść od której nie sposób się oderwać. Wciąga  bez reszty, aż zapomnisz o otaczającym cię świecie. W jednej chwili zostaniesz otoczona pięknym i egzotycznym krajobrazem Nowej Zelandii...

POLECAM 
MOJA OCENA 10/10

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: 


sobota, 18 kwietnia 2015

SPOTKANIE W CHMURACH ( Recenzja )

Autor: Adele Parks
data wydania: 4 marca 2015
liczba stron: 464
wydawnictwo: Sonia Draga











Adele Parks to brytyjska pisarka, która może poszczycić się już sporą liczbą książek swojego autorstwa. Jej pierwsza powieść została opublikowana 15 lat temu. "Spotkanie w chmurach" to książka numer 13. Cała trzynastka królowała w rankingach, przetłumaczona została na 26 języków...Ale oprócz pisania, Adele angażuje się w różnego typu akcje społeczne, które mają na celu propagować czytanie książek. Jest ambasadorką programu Six Books Challange. 

Biorąc do ręki najnowszą książkę Adele Parks, można stwierdzić, że to kolejna obyczajówka przy której fajnie spędzę wolny czas. Niby tak, ale jest w niej coś więcej niż tylko opisane spotkanie kobiety i mężczyzny...

Jo to zdesperowana kobieta, która przechodzi pewien trudny moment w swoim kobiecym życiu, a nawet dwa momenty. Jednym jest brak mężczyzny u boku, a na dokładkę zbliża się do świętowania swoich czterdziestych urodzin...Przecież to skandal. Uważa, że w tym wieku powinna mieć męża oraz dzieci...Pragnie zrobić wszystko, żeby pozbyć się tego pierwszego "trudnego momentu". Zresztą była już blisko. Biała suknia wisiała w szafie. No, ale wyszło jak wyszło, w sumie sama tego chciała...A może podjęła zbyt pochopną decyzję? Pewnego dnia dostaje zaproszenie na ślub od mężczyzny którego miała poślubić. Nie wiem czy ja wybrałabym się na taką uroczystość, ale kobieta, która pragnie naprawić swój błąd zdolna jest do wszystkiego. Do takich kobiet należy Jo. Kupuje bilet na lot do Chicago mając nadzieję, że jej były narzeczony gdy ujrzy ją w kościele, ucieknie z pod ołtarza i wpadnie prosto w jej ramiona...

W samolocie poznaje Deana. Z czasem dochodzi do wniosku, że nowo poznany mężczyzna boi się komukolwiek zaufać. Tak naprawdę strach przed zaufaniem potęguje pewien fakt, który zaważył w dużej mierze na jego dorosłym już życiu. To w jaki sposób odnosi się do otaczającego go świata oraz ludzi przyczyniła się pewna osoba....
W trakcie wielogodzinnego lotu Jo oraz Dean odbywają kilka rozmów, jak się potem okazuje bardzo dla nich obojga ważnych. Żadne z nich nie może pochwalić się szczęśliwym dorosłym życiem. Niestety w przypadku mężczyzny, również lata dziecięce nie należały do tych, o których warto opowiadać. Po jakimś czasie przekonują się, że niespodziewanie zostali połączeni przez tajemniczą, niewidzialną nić. Tylko czy to połączenie ma w ogóle jakiś sens. Oboje przecież posiadają  niezbyt kolorową przeszłość, a może właśnie taka przeszłość jest ich główną zaletą.
Nie ma o czym rozmawiać, bo po wylądowaniu samolotu, i tak każdy pójdzie w swoją stronę...Czy oby na pewno?

"Spotkanie w samolocie" to wspaniale opisana historia kobiety szukającej miłości oraz mężczyzny, który skrywa w sobie rodzinne bolączki. Jo oraz Dean mogą poszczycić się bardzo ciekawą osobowością, i właśnie to spowodowało, że czytałam książkę z zapartym tchem. Zawiera w sobie drugie dno, z którym warto się zapoznać...

Kto z nas nie pragnie być kochanym, tak prawdziwie, nie na niby, nie tylko przez chwilkę, ale do końca życia. Czegoś takiego pragnie Jo, ale czy warto starać się o miłość na siłę. Życie pisze różne scenariusze...Może nie zawsze chcemy żeby ten scenariusz był napisany w taki sposób, ale i tak musimy się z nim zapoznać...
Postać głównej bohaterki może na początku irytować. Pomysł z przerwaniem ślubu, bo nagle zmieniła zdanie to już prawdziwe wariactwo. No dobrze, było mi jej troszkę żal, nie powiem, ale chyba jak na swój wiek powinna myśleć bardziej dojrzale. Tak naprawdę Jo troszkę się w swoim życiu pogubiła, ale na szczęście spotkała kogoś, kto pomógł jej odnaleźć prawidłową ścieżkę, po której powinna stąpać...
Tylko, że ten ktoś również potrzebuje pomocy, i tak się składa, że dzięki kobiecie poznanej w samolocie przechodzi życiową turbulencję...I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie....

Jo i Dean to nie jedyni książkowi bohaterowie, ale więcej szczegółów nie będę zdradzać...Jeśli chodzi o zakończenie całej tej historii, na końcu lektury można znaleźć bardzo ciekawą notkę, a mianowicie poproszono czytelników o nie zdradzanie w jaki sposób się kończy...I ja właśnie to czynię...<milczy>

POLECAM
MOJA OCENA 8/10

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: 







środa, 19 marca 2014

PROPOZYCJA...

KOŁYSANKA POLSKICH DZIEWCZĄT
Autor: Dagmara Dominczyk
data wydania: 5 marca 2014
liczba stron: 344
wydawnictwo: Sonia Draga









Autorką książki jest Dagmara Domińczyk, aktorka która pochodzi z Kielc, robi obecnie karierę filmową w Hollywood. Najbardziej znana jest z roli Mercedes w hollywoodzkiej adaptacji "Hrabiego Monte Christo".  Kołysanka Polskich Dziewcząt to jej debiut literacki, jest to opowieść o "podwórkowej" przyjaźni trzech kobiet.
 
Mieszkająca na stałe w USA Anna, nieśmiała Kamila i piękna acz arogancka Justyna poznały się podczas wakacji w Kielcach. Dziewczęta przez wiele lat spędzały tam każde kolejne lato, dopóki los nie rozdzielił ich na dobre. Anna została aktorką i zamieszkała w Nowym Yorku razem z Benem, swoim chłopakiem hipsterem. Kamila ucieka do Michigan po tym, jak dowiedziała się, ze jej mąż jest gejem. Justyna pozostała w Kielcach. Wciąż pali jak smok, klnie jak szewc i właśnie owdowiała - jej mąż został zamordowany. To tragiczne wydarzenie sprawia, że dziewczęta, teraz już młode kobiety, znowu się spotykają. Okazuje się, że ich przyjaźń trwa, nadal jest cudna, nadal można na niej polegać...


źródło opisu: Wydawnictwo Sonia Draga, 2014

Książka zawiera elementy biograficzne, bo częściowo jest oparta na losach samej pisarki i jak sama zdradziła  w jednym z wywiadów książka powstała na podstawie jej pamiętników, które pisała przez lata.

Aktorka opowiada o swoim życiu w Kielcach i o emigracji do USA w wieku 7 lat wraz z rodzicami i dwiema siostrami..Akcja książki rozgrywa się na przełomie dziesięcioleci, a pierwowzorami bohaterek z jednego podwórka są: Augustyna Nowacka-Rowińska oraz Karina Bugajska, z którymi w dalszym ciągu utrzymuje przyjacielskie kontakty...


niedziela, 16 marca 2014

DOM SIÓSTR ( Recenzja )

Autor: Charlotte Link
data wydania: 27 sierpnia 2013
liczba stron: 640
wydawnictwo: Sonia Draga












Na książkę trafiłam w bibliotece przez przypadek i cieszyłabym się aby trafiło mi się więcej takich przypadków...Powieść jest REWELACYJNA !!!!

Barbara i Ralph to małżeństwo dwojga zapracowanych adwokatów i właśnie praca jest powodem ich problemów w sferze wspólnego życia. Próbują ratować to co jeszcze się tli w ich sercach, postanawiając wyjechać i wynajmują w angielskiej wsi dom. Dom należy do Laury, która na czas ich pobytu, wyjeżdża do młodszej siostry.
Już sam początek pobytu, niestety nie wygląda tak jak sobie to wyobrazili. Obfite opady śniegu doprowadzają do tego, że zostają uwięzieni w posiadłości. Muszą sobie radzić bez prądu, ogrzewania, zapasy żywności są coraz to uboższe. Rozpoczyna się walka o przetrwanie...
Po kilku dniach odczucie głodu staje się dla obojga nie do zniesienia, a do tego dochodzi jeszcze brak zajęcia. Barbara postanawia rozejrzeć się  i poznać zakamarki i  sekrety, jakie skrywa dom...Jej wędrówka po posiadłości daje upragniony skutek, odnajduje tajemnicze zapiski.Okazuje się, że są to notatki właścicielki nieruchomości - Frances Gray. Dzięki Barbarze możemy poznać Frances i jej rodzinę oraz zagłębić się w historię domu. Dzieje Frances bardzo wciągnęły Barbarę, każdą minute swojego czasu poświęca na  jej czytanie. Zapoznaje się z uczuciem niespełnionych miłości, zawiści..największym szokiem dla niej była informacja o popełnionej zbrodni.
Barbara nie domyśla się, że cała ta historia, która ją tak zafascynowała nie posiada jeszcze zakończenia....

Dom sióstr to powieść, która moim zdaniem nie posiada wad...czyta ją się świetnie, akcja wciąga czytelnika do ostatniej kartki, bohaterowie są przedstawieni w sposób barwny i dający się lubić, okładka również należy do tych na które zwraca się uwagę.

POLECAM

MOJA OCENA 10/10

poniedziałek, 3 marca 2014

OBSERWATOR ( Recenzja )

Autor: Charlotte Link
data wydania: 15 października 2012
liczba stron: 568
wydawnictwo: Sonia Draga













Nie jest to klasyczny kryminał, jest to rozbudowana powieść psychologiczna z elementami kryminału. Głównym tematem jest samotność, która dotyczy wszystkich bohaterów... Mamy tutaj do czynienia z ludźmi starszymi, którzy zostają sami na stare lata, a dzieci jak to zazwyczaj poświęceni są swoimi sprawami i nie mają czasu żeby nawet z nimi porozmawiać, a co dopiero żeby wpaść na odwiedziny. Są oni tak osamotnieni i zamknięci w swoim świecie, że nikt nie zwraca uwagi na nagłą ciszę w ich miejscu zamieszkania.

Jest również samotny i zagubiony młody człowiek -  Samson, który nie radzi sobie w życiu z powodu swojej nieśmiałości i kompleksów, jest niezauważany przez innych co sprawia mu ogromny ból i zmusza do życia w swoim świecie, a co najważniejsze zaczyna śledzić i obserwować ludzi, a szczególnie kobiety.
Ukazana jest również rodzina, która jak każda inna wygląda zwyczajnie: żona, śliczna córeczka, kochający mąż...Tylko czy tak na prawdę w tej rodzinie jest prawdziwa miłość? Chyba niestety takiej miłości tam nie ma...

Akcja powieści rozgrywa się w okresie świąt Bożego Narodzenia. Dla większości jest to czas radości, spędzanego w gronie rodzinnym...niestety dla bohaterów powieści jest to okres w którym uczucie samotności wzrasta, smutek staje się głębszy, a tęsknota za rodziną staje się nie do zniesienia..
Tymczasem Londynem wstrząsa seria brutalnych morderstw, których ofiarami padają starsze, samotne osoby...
Książka może na samym początku nie jest porywająca, ale z czasem akcja rozkręca się i wciąga czytelnika. Ciężko się domyśleć  kto jest mordercą i co jest motywem tych morderstw...
 Żeby poczuć atmosferę zagrożenia polecam przeczytać ta książkę...ale czego można się bać siedzą w domowym zaciszu z filiżanką czegoś do picia ??

PS. A tak na marginesie przyznam się po cichu, że czytając tą książkę ukradkiem zerkałam w stronę okna czy czasami nie jestem obserwowana :-) gęsia skórka na ciele się pojawiła :-)

POLECAM

MOJA OCENA 10/10