data wydania: 11 czerwca 2013
liczba stron: 432
wydawnictwo: Amber
Chyba jeszcze nie miałam w swoich dłoniach książki, której okładka została udekorowana taką ilością pochlebnych rekomendacji. Pozwolę sobie zacytować fragment jednej z nich:
"[...]Ta książka zmienia czytelnika. Willig wnika w głąb duszy swoich bohaterów, żeby pokazać tragedię, triumf i głębię miłości. A także usiłuje znaleźć odpowiedź na ponadczasowe pytanie: jak szokujące sekrety rodzinne sprzed lat mogą wpłynąć na nasze życie i zmienić je na zawsze". ( Romantic Times Book Reviews ).
Czy poczyniła zmiany we mnie? Może tak, a może nie :-), ale za to bardzo zaciekawiły mnie, jakie to tajemnice czytelnik będzie mógł odkryć w trakcie czytania książki...A do tego jeszcze ten afrykański klimat.
Niespełna sześcioletnia Adeline, traci w jednej chwili oboje rodziców. Możemy sobie tylko wyobrazić co czuje w takim momencie małe dziecko. Już nigdy więcej dziewczynka nie będzie mogła usiąść na ojcowskich kolanach. Nigdy więcej nie dostanie matczynego całusa na dobranoc. Na szczęście ominie ją zakwaterowanie w sierocińcu. Pieczę nad Adeline przejmie lord oraz lady Ashford. Pierwsze chwile, pierwsze godziny w nowym miejscu bywają trudne, nawet dla dorosłego człowieka. Dziewczynka mogła liczyć, w tym nie łatwym dla siebie okresie na wsparcie udzielone przez siedmioletnia kuzynkę - Beatrice. Stały się sobie bardzo bliskie, niczym jak siostry...Ale czy tak naprawdę była szczęśliwa? To jej kuzynka była zawsze na pierwszym miejscu. Adeline natomiast zajmowała ostanie miejsce w szeregu, traktowana była jak przysłowiowe "piąte koło"...
Z czasem łączące je relacje zaczęły się urywać, aż do zupełnego przerwania...
Jeden dość nieprzyjemny incydent sprawił, że ich drogi rozeszły się w przeciwnych kierunkach. Adeline postanawia pozostać w Londynie i podjąć pracę w jednym z wydawnictw. Natomiast Beatrice wyrusza ze swoim mężem do Kenii, gdzie na afrykańskiej ziemi prowadzą farmę kawy. Staje się również matką dwóch dziewczynek.
Obie kobiety dzieli 6 lat gdy widziały się po raz ostani. Zapewne sądziły, że już nigdy więcej nie będą miały okazji żeby ze sobą porozmawiać. Do czasu gdy Adeline otrzymuje list z kenijską pieczątką na kopercie, który w swej treści zawiera śladowe informacje. Ale jedno zdanie spowodowało w głowie kobiety spory zamęt:
"Przyjedź. Bez ciebie zupełnie się pogubiłam. Bea" ( s. 12)
Chyba, żadna z nas nie zignorowałaby takich słów, które tworzą pełne dramaturgii zdanie. Adeline nie zastanawia się ani chwili i wyrusza w podróż. Jednocześnie pozostawi narzeczonego oraz swoją pracę...I teraz warto zadać sobie pytanie, czy nie zapłaci za to zbyt dużej ceny...
W tym miejscu zacytuję jeszcze jeden fragment okładkowej rekomendacji:
"To pięknie opowiedziana historia dwóch niezwykłych kobiet na tle całego XX wieku..." I z tym stwierdzeniem nie mogę się zgodzić. Bo w książce pojawia się jeszcze ktoś bardzo interesujący. Trzecia kobieta o imieniu Clementine (Clemmie ). Trzydziestoczteroletnia wnuczka Adeline, która pracuje w kancelarii adwokackicej. Obecnie przechodzi trudny okres w swoim życiu, który spowodowany jest problemami sercowymi. Gdy pojawia się na 99-tych urodzinach swojej babci nie przeczuwa, że ten dzień zostanie na długo w jej pamięci. Stosunki, które łączyły wnuczkę z babcią były wyjątkowe. Zawierały w sobie ogromne pokłady ciepła i miłości. Tym bardziej kobietą wstrząsnął stan zdrowia staruszki. Otumanienie w którym się znajduje, powoduje, że w pewnej chwili zwraca się do Clemmie wymawiając inne imię: Bea. Kobieta domyśla się, że nie było to spowodowane jedynie lakami, tylko z jakiegoś konkretnego powodu pomyliła ją z kimś innym. Postanawia to wyjaśnić. Rozpoczyna osobiste śledztwo w czasie którego na jaw wychodzą rodzinne tajemnice. Najgorsze jest to, że o wszystkim wiedziała jej matka oraz ciotka...
Książka składa się z dwóch części, które podzielone są na rozdziały. Każdemu rozdziałowi przypisana jest odrębna data oraz miejsce akcji. Podtytuły w bardzo fajny sposób ułatwiają czytelnikowi wgłębianie się w treść książki, bo dzięki temu nie pogubi się w wirze wydarzeń...
"Ashford Park" to powieść pełna tajemnic i rodzinnych sekretów, które z biegiem czasu wychodzą na jaw. A do tego kobiece bohaterki, które spełniają w książce bardzo znaczące role. To na nich swoją szczególną uwagę skupiła pisarka. Świetnie połączyła ze sobą dwa wątki: obyczajowy i historyczny. I właśnie ten specyficzny klimat dawniejszych epok spowodował, że czytanie książki było dla mnie czystą przyjemnością...Chociaż czasy współczesne również zostały nakreślone w sposób interesujący.
Tak się składa, że podróżniczka ze mnie kiepska. Niestety duży wpływ ma na to moja sytuacja finansowa, oraz choroba lokomocyjna. Ale od czego są książki, prawda. Odbyłam cudowną podróż do kraju, w którym raczej nie będę, chociaż nigdy nic nie wiadomo :-). Fragmenty, w których autorka poruszyła temat Afryki, zrobiły na mnie kolosalne wrażenia. Poczułam się tak, jakbym tam była. Słyszałam ryk lwa, stąpałam po suchych i spalonych promieniami słonecznymi trawach...Nawet się troszkę opaliłam :-). Uczestniczyłam w safari, w którym tak naprawdę za strachu nie wzięłabym udziału...
Jeśli chodzi o wątek miłosny, z którym mamy do czynienia w książce, może spowodować, że inaczej spojrzymy na uczucia którymi nawzajem się obdarzamy. Czy kochamy szczerze i prawdziwie, a może to tylko takie zwykłe zauroczenie...Gorzej gdy takie wątpliwości zaczną nas trapić już po zawarciu małżeństwa. Tak było w przypadku Frederica, który poślubił kobietę, której nie kocha...Miłość to odpowiedzialność za drugiego człowieka...Czasami może zranić w taki sposób, że na zawsze poczujemy do niej wstręt...
Czy ta książka mnie zmieniła? Chyba tak, ale jak bardzo tego nie wiem...Przekonam się o tym może za kilka dni, miesięcy albo lat....Ale jednego jestem pewna, że kłamstwa i sekrety i tak ujrzą światło dzienne, więc czy warto milczeć?...Bo potem takie milczenie może obrócić się przeciwko nam...
Miałam przyjemność czytać różne recenzje na jej temat, ale ja osobiście wolę przekonać się na własnej skórze czy książka jest warta uwagi, a może wręcz przeciwnie...I jaki wysunęłam wniosek po przeczytaniu "Ashford Park" ? Z czystym sumieniem mogę zapewnić, że czytając tę powieść nie będziecie się nudzić -).
POLECAM
MOJA OCENA 8/10
Jeden dość nieprzyjemny incydent sprawił, że ich drogi rozeszły się w przeciwnych kierunkach. Adeline postanawia pozostać w Londynie i podjąć pracę w jednym z wydawnictw. Natomiast Beatrice wyrusza ze swoim mężem do Kenii, gdzie na afrykańskiej ziemi prowadzą farmę kawy. Staje się również matką dwóch dziewczynek.
Obie kobiety dzieli 6 lat gdy widziały się po raz ostani. Zapewne sądziły, że już nigdy więcej nie będą miały okazji żeby ze sobą porozmawiać. Do czasu gdy Adeline otrzymuje list z kenijską pieczątką na kopercie, który w swej treści zawiera śladowe informacje. Ale jedno zdanie spowodowało w głowie kobiety spory zamęt:
"Przyjedź. Bez ciebie zupełnie się pogubiłam. Bea" ( s. 12)
Chyba, żadna z nas nie zignorowałaby takich słów, które tworzą pełne dramaturgii zdanie. Adeline nie zastanawia się ani chwili i wyrusza w podróż. Jednocześnie pozostawi narzeczonego oraz swoją pracę...I teraz warto zadać sobie pytanie, czy nie zapłaci za to zbyt dużej ceny...
W tym miejscu zacytuję jeszcze jeden fragment okładkowej rekomendacji:
"To pięknie opowiedziana historia dwóch niezwykłych kobiet na tle całego XX wieku..." I z tym stwierdzeniem nie mogę się zgodzić. Bo w książce pojawia się jeszcze ktoś bardzo interesujący. Trzecia kobieta o imieniu Clementine (Clemmie ). Trzydziestoczteroletnia wnuczka Adeline, która pracuje w kancelarii adwokackicej. Obecnie przechodzi trudny okres w swoim życiu, który spowodowany jest problemami sercowymi. Gdy pojawia się na 99-tych urodzinach swojej babci nie przeczuwa, że ten dzień zostanie na długo w jej pamięci. Stosunki, które łączyły wnuczkę z babcią były wyjątkowe. Zawierały w sobie ogromne pokłady ciepła i miłości. Tym bardziej kobietą wstrząsnął stan zdrowia staruszki. Otumanienie w którym się znajduje, powoduje, że w pewnej chwili zwraca się do Clemmie wymawiając inne imię: Bea. Kobieta domyśla się, że nie było to spowodowane jedynie lakami, tylko z jakiegoś konkretnego powodu pomyliła ją z kimś innym. Postanawia to wyjaśnić. Rozpoczyna osobiste śledztwo w czasie którego na jaw wychodzą rodzinne tajemnice. Najgorsze jest to, że o wszystkim wiedziała jej matka oraz ciotka...
Książka składa się z dwóch części, które podzielone są na rozdziały. Każdemu rozdziałowi przypisana jest odrębna data oraz miejsce akcji. Podtytuły w bardzo fajny sposób ułatwiają czytelnikowi wgłębianie się w treść książki, bo dzięki temu nie pogubi się w wirze wydarzeń...
"Ashford Park" to powieść pełna tajemnic i rodzinnych sekretów, które z biegiem czasu wychodzą na jaw. A do tego kobiece bohaterki, które spełniają w książce bardzo znaczące role. To na nich swoją szczególną uwagę skupiła pisarka. Świetnie połączyła ze sobą dwa wątki: obyczajowy i historyczny. I właśnie ten specyficzny klimat dawniejszych epok spowodował, że czytanie książki było dla mnie czystą przyjemnością...Chociaż czasy współczesne również zostały nakreślone w sposób interesujący.
Tak się składa, że podróżniczka ze mnie kiepska. Niestety duży wpływ ma na to moja sytuacja finansowa, oraz choroba lokomocyjna. Ale od czego są książki, prawda. Odbyłam cudowną podróż do kraju, w którym raczej nie będę, chociaż nigdy nic nie wiadomo :-). Fragmenty, w których autorka poruszyła temat Afryki, zrobiły na mnie kolosalne wrażenia. Poczułam się tak, jakbym tam była. Słyszałam ryk lwa, stąpałam po suchych i spalonych promieniami słonecznymi trawach...Nawet się troszkę opaliłam :-). Uczestniczyłam w safari, w którym tak naprawdę za strachu nie wzięłabym udziału...
Jeśli chodzi o wątek miłosny, z którym mamy do czynienia w książce, może spowodować, że inaczej spojrzymy na uczucia którymi nawzajem się obdarzamy. Czy kochamy szczerze i prawdziwie, a może to tylko takie zwykłe zauroczenie...Gorzej gdy takie wątpliwości zaczną nas trapić już po zawarciu małżeństwa. Tak było w przypadku Frederica, który poślubił kobietę, której nie kocha...Miłość to odpowiedzialność za drugiego człowieka...Czasami może zranić w taki sposób, że na zawsze poczujemy do niej wstręt...
Czy ta książka mnie zmieniła? Chyba tak, ale jak bardzo tego nie wiem...Przekonam się o tym może za kilka dni, miesięcy albo lat....Ale jednego jestem pewna, że kłamstwa i sekrety i tak ujrzą światło dzienne, więc czy warto milczeć?...Bo potem takie milczenie może obrócić się przeciwko nam...
Miałam przyjemność czytać różne recenzje na jej temat, ale ja osobiście wolę przekonać się na własnej skórze czy książka jest warta uwagi, a może wręcz przeciwnie...I jaki wysunęłam wniosek po przeczytaniu "Ashford Park" ? Z czystym sumieniem mogę zapewnić, że czytając tę powieść nie będziecie się nudzić -).
POLECAM
MOJA OCENA 8/10
Mam ochotę na nią :)
OdpowiedzUsuń:-) bardzo mnie to cieszy :-D
Usuń