Autor: Hanna Kowalewska
data wydania: 31 października 2018
liczba stron: 608
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Zanim odfrunę to druga cześć cyklu Jantarnia. Pierwszą część czytałam już jakiś czas temu i bardzo mi się podobała. Dlatego też byłam ciekawa dalszych losów Inki oraz innych bohaterów wykreowanych przez pisarkę. Nie tracąc czasu zrobiłam sobie herbatkę i rozpoczęłam lekturę tej jakże wyjątkowej książki.
Inka mieszka i pracuje w Warszawie. Wydawałoby się, że wiedzie w miarę ustabilizowane życie. Jednak jeden krótki telegram wywraca życie kobiety do góry nogami. Tak naprawdę to chyba nigdy nie wyglądało tak jak powinno. Począwszy od lat dziecięcych, kończąc na dorosłości. Po dziesięciu latach wraca do Jantarni, małej nadmorskiej miejscowości. Wezwana została przez Bertę, umierającą ciotkę. To ona wychowywała małą Inkę, gdy jej matka przedwcześnie zmarła z powodu choroby.
Informacja, że stała się główną spadkobierczynią Berty mocno Inkę zaskoczyła. I nie tylko ją. Z dnia na dzień została właścicielką domu na Słonecznej. To tam tworzyła i malował swoje obrazy Monika, jej matka, której jak się okazuje tak naprawdę nie znała. Dlatego też podejmuje decyzję o ponownym wyjeździe do Jantarni. Stawia przed sobą jeden cel, ale za to bardzo ważny. Pragnie z całego serca poznać i zrozumieć swoją matkę.
Nie powiem, ale miałam małe problemy przy streszczaniu fabuły żeby czasem za dużo nie zdradzić. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy czytali "Tam, gdzie nie sięga już cień". Niby brak znajomości pierwszej części nie przeszkadza w tym aby sięgnąć po kontynuację. Jednak osobiście uważam, że warto ją znać. Ja nawet czytałam ją specjalnie drugi raz.
Powrót do przeszłości nigdy nie jest łatwy, tym bardziej gdy lata które już minęły niosły ze sobą więcej smutku niż radości. Z czymś takim przyszło się zmierzyć Ince. Została sierotą będąc jeszcze dzieckiem. Na szczęście znalazła schronienie w domu Berty i jej męża Romana. Wątek Inki jest dość skomplikowany z bardzo wielu powodów. W dużej mierze przyczynił się do tego wspomniany wcześniej Roman oraz nie żyjąca już matka Inki. Oboje byli w sobie szaleńczo zakochani. To było wyjątkowe uczucie, które połączyło żonatego mężczyznę z utalentowaną malarką. Po śmierci ukochanej wrócił do żony w towarzystwie Inki. Nie często zdarza się by zdradzona kobieta ponownie przyjęła męża pod swój dach, tym bardziej gdy nie wraca sam. Oprócz przyszywanej córki mieli jeszcze syna. Zbyszek stał się dla dziewczynki starszym przyrodnim bratem. Z biegiem czasu relacje między rodzeństwem znacznie się pogmatwały. Takiego obrotu spraw nie mogła zaakceptować Berta.
Informacja o tym, że stała się główną spadkobierczynią po zmarłej ciotce musiała Inkę bez wątpienia zaskoczyć. Może to taka forma zadośćuczynienia? Postanawia go przyjąć. Dzięki niemu będzie mogła rozliczyć się z przeszłością. Dowie się co takiego miał w sobie Roman skoro matka się z nim związała. Jednocześnie ma nadzieję, że uda jej się odkryć kim tak naprawdę była. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwe, ale ma nadzieję że pomogą jej w tym pamiątki po zmarłej, zdjęcia, wspomnienia osób, które znały Monikę. Jest też szczególna rzecz w postaci pamiętnika. Jednak w tym przypadku może to być mocno utrudnione za sprawą Zbyszka.
Jak mi ten facet działał na nerwy swoim postępowaniem. Miałam ochotę go normalnie rozszarpać. Nie miał żadnego prawa pogrywać w taki sposób z osobą, którą kiedyś kochał i niby nadal kocha. Stał się posiadaczem czegoś co nie powinno w ogóle trafić w jego dłonie. Te jego telefony i smsy przybrały formę wstrętnego szantażu emocjonalnego. Co najgorsze wchodził z buciorami w życie Inki, która być może znajdzie szczęście u boku innego mężczyzny. Zrobiło mi się zwyczajnie żal żony Zbyszka, która spodziewa się dziecka.
Drugą postacią, która wywołała u mnie negatywne emocje była Kaśka. Ja się pytam, jak mogła wykorzystywać własne dziecko do swoich niecnych planów? Ile ten Tomek miał do niej cierpliwości to się w głowie nie mieści. Sama nie wiedziała co tak naprawdę chce od życia. Była w związku, więc czego jeszcze chciała?
To by było na tyle jeśli chodzi o książkowych bohaterów, których zwyczajnie nie polubiłam. Ale za to uwiodła mnie postać Weroniki. To w jaki sposób traktowała zwierzęta było czymś wyjątkowym, a wręcz magicznym. Słyszała z daleka ich rozpaczliwe odgłosy. Nie ważne czy był to kot, kura czy leśna zwierzyna. Nic nie mogło stanąć jej na drodze gdy któreś z nich wzywało pomocy. Była w stanie poświęcić własne życie, żeby tylko dojść do celu. I te jej malunki na plaży zwane listami do Pana Boga. Przeczytałam w swoim życiu już wiele książek, ale po raz pierwszy spotkałam się kreacją tak wspaniałej i zachwycającej postaci jaką z pewnością jest Weronika. W dużej mierze wyjątkowość całej tej historii to jej zasługa.
Jeśli jesteście w trakcie poszukiwań książki przy której chcecie się wzruszyć i poczuć emocje to "Zanim odfrunę" będzie w tym przypadku idealną propozycją. Jest to literatura obyczajowa, ale taka z górnej półki, która na długo pozostaje w sercach czytelników. Gdy do tego dodamy jeszcze zimowy krajobraz Jantarni oraz morską bryzę będziemy usatysfakcjonowani i siłą nikt nas nie odciągnie od lektury. Rodzinne tajemnice również zrobią swoje.
Nie wiem czy Hanna Kowalewska ma w planach dalszy ciąg cyklu o Jantarni, ale już teraz wiem, że z pewnością znajdzie swoje miejsce w mojej domowej biblioteczce. Po takie książki warto ustawiać się w kolejce i wam radzę zrobić to samo.
POLECAM
MOJA OCENA 9/10
Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:
data wydania: 31 października 2018
liczba stron: 608
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Zanim odfrunę to druga cześć cyklu Jantarnia. Pierwszą część czytałam już jakiś czas temu i bardzo mi się podobała. Dlatego też byłam ciekawa dalszych losów Inki oraz innych bohaterów wykreowanych przez pisarkę. Nie tracąc czasu zrobiłam sobie herbatkę i rozpoczęłam lekturę tej jakże wyjątkowej książki.
Inka mieszka i pracuje w Warszawie. Wydawałoby się, że wiedzie w miarę ustabilizowane życie. Jednak jeden krótki telegram wywraca życie kobiety do góry nogami. Tak naprawdę to chyba nigdy nie wyglądało tak jak powinno. Począwszy od lat dziecięcych, kończąc na dorosłości. Po dziesięciu latach wraca do Jantarni, małej nadmorskiej miejscowości. Wezwana została przez Bertę, umierającą ciotkę. To ona wychowywała małą Inkę, gdy jej matka przedwcześnie zmarła z powodu choroby.
Informacja, że stała się główną spadkobierczynią Berty mocno Inkę zaskoczyła. I nie tylko ją. Z dnia na dzień została właścicielką domu na Słonecznej. To tam tworzyła i malował swoje obrazy Monika, jej matka, której jak się okazuje tak naprawdę nie znała. Dlatego też podejmuje decyzję o ponownym wyjeździe do Jantarni. Stawia przed sobą jeden cel, ale za to bardzo ważny. Pragnie z całego serca poznać i zrozumieć swoją matkę.
Nie powiem, ale miałam małe problemy przy streszczaniu fabuły żeby czasem za dużo nie zdradzić. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy czytali "Tam, gdzie nie sięga już cień". Niby brak znajomości pierwszej części nie przeszkadza w tym aby sięgnąć po kontynuację. Jednak osobiście uważam, że warto ją znać. Ja nawet czytałam ją specjalnie drugi raz.
Powrót do przeszłości nigdy nie jest łatwy, tym bardziej gdy lata które już minęły niosły ze sobą więcej smutku niż radości. Z czymś takim przyszło się zmierzyć Ince. Została sierotą będąc jeszcze dzieckiem. Na szczęście znalazła schronienie w domu Berty i jej męża Romana. Wątek Inki jest dość skomplikowany z bardzo wielu powodów. W dużej mierze przyczynił się do tego wspomniany wcześniej Roman oraz nie żyjąca już matka Inki. Oboje byli w sobie szaleńczo zakochani. To było wyjątkowe uczucie, które połączyło żonatego mężczyznę z utalentowaną malarką. Po śmierci ukochanej wrócił do żony w towarzystwie Inki. Nie często zdarza się by zdradzona kobieta ponownie przyjęła męża pod swój dach, tym bardziej gdy nie wraca sam. Oprócz przyszywanej córki mieli jeszcze syna. Zbyszek stał się dla dziewczynki starszym przyrodnim bratem. Z biegiem czasu relacje między rodzeństwem znacznie się pogmatwały. Takiego obrotu spraw nie mogła zaakceptować Berta.
Informacja o tym, że stała się główną spadkobierczynią po zmarłej ciotce musiała Inkę bez wątpienia zaskoczyć. Może to taka forma zadośćuczynienia? Postanawia go przyjąć. Dzięki niemu będzie mogła rozliczyć się z przeszłością. Dowie się co takiego miał w sobie Roman skoro matka się z nim związała. Jednocześnie ma nadzieję, że uda jej się odkryć kim tak naprawdę była. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwe, ale ma nadzieję że pomogą jej w tym pamiątki po zmarłej, zdjęcia, wspomnienia osób, które znały Monikę. Jest też szczególna rzecz w postaci pamiętnika. Jednak w tym przypadku może to być mocno utrudnione za sprawą Zbyszka.
Jak mi ten facet działał na nerwy swoim postępowaniem. Miałam ochotę go normalnie rozszarpać. Nie miał żadnego prawa pogrywać w taki sposób z osobą, którą kiedyś kochał i niby nadal kocha. Stał się posiadaczem czegoś co nie powinno w ogóle trafić w jego dłonie. Te jego telefony i smsy przybrały formę wstrętnego szantażu emocjonalnego. Co najgorsze wchodził z buciorami w życie Inki, która być może znajdzie szczęście u boku innego mężczyzny. Zrobiło mi się zwyczajnie żal żony Zbyszka, która spodziewa się dziecka.
Drugą postacią, która wywołała u mnie negatywne emocje była Kaśka. Ja się pytam, jak mogła wykorzystywać własne dziecko do swoich niecnych planów? Ile ten Tomek miał do niej cierpliwości to się w głowie nie mieści. Sama nie wiedziała co tak naprawdę chce od życia. Była w związku, więc czego jeszcze chciała?
To by było na tyle jeśli chodzi o książkowych bohaterów, których zwyczajnie nie polubiłam. Ale za to uwiodła mnie postać Weroniki. To w jaki sposób traktowała zwierzęta było czymś wyjątkowym, a wręcz magicznym. Słyszała z daleka ich rozpaczliwe odgłosy. Nie ważne czy był to kot, kura czy leśna zwierzyna. Nic nie mogło stanąć jej na drodze gdy któreś z nich wzywało pomocy. Była w stanie poświęcić własne życie, żeby tylko dojść do celu. I te jej malunki na plaży zwane listami do Pana Boga. Przeczytałam w swoim życiu już wiele książek, ale po raz pierwszy spotkałam się kreacją tak wspaniałej i zachwycającej postaci jaką z pewnością jest Weronika. W dużej mierze wyjątkowość całej tej historii to jej zasługa.
Jeśli jesteście w trakcie poszukiwań książki przy której chcecie się wzruszyć i poczuć emocje to "Zanim odfrunę" będzie w tym przypadku idealną propozycją. Jest to literatura obyczajowa, ale taka z górnej półki, która na długo pozostaje w sercach czytelników. Gdy do tego dodamy jeszcze zimowy krajobraz Jantarni oraz morską bryzę będziemy usatysfakcjonowani i siłą nikt nas nie odciągnie od lektury. Rodzinne tajemnice również zrobią swoje.
Nie wiem czy Hanna Kowalewska ma w planach dalszy ciąg cyklu o Jantarni, ale już teraz wiem, że z pewnością znajdzie swoje miejsce w mojej domowej biblioteczce. Po takie książki warto ustawiać się w kolejce i wam radzę zrobić to samo.
POLECAM
MOJA OCENA 9/10
Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: