Autor: Dorota Gąsiorowska
data wydania: 27 kwietnia 2022
liczba stron: 624
wydawnictwo: Znak Literanova
Dorota Gąsiorowska już od dłuższego czasu jest jedną z moich ulubioną pisarek jeśli chodzi o literaturę obyczajową. Posiadam znaczną kolekcję jej powieści, i gdy tylko pojawia się wzmianka na temat nowej historii jestem pewna, że prędzej czy później trafi w moje ręce.
"Zielone oczy driady" to moje kolejne spotkanie z twórczością tej pisarki.
Dublin i życie w tym mieście to dla Livii zamknięty rozdział. W dniu w którym po raz pierwszy przekroczyła próg drewnianej chaty na klifie, wierzyła mocno w to, że po tym wszystkim co ją spotkało, irlandzkie odludzie i szum oceanu pomogą jej odnaleźć spokój, którego tak długo szukała.
Niestety bolesna przeszłość postanawia okrutnie o sobie przypomnieć. Na szczęście nie na długo, bo po lekkim zawahaniu przyjmuje niespodziewaną propozycję od koleżanki. Wyjazd na Podlasie i konserwacja kościelnych fresków na pewno dobrze jej zrobi.
Jednak już w pierwszym dniu pracy nad malowidłem tajemniczej Noelle coś dziwnego zaczyna się z nią dziać. Oprócz tego, mężczyzna, który od czasu do czasu pojawia się w kościele nie daje jej spokoju. Jego twarz wydaje się Livii nie do końca obca, i to ją jeszcze bardziej wytrąca z równowagi.
Książki Doroty Gąsiorowskiej cieszą się ogromnym zainteresowaniem. Gdy sięgnęłam po jej debiutancką powieść "Obietnice Łucji" wiedziałam, że moja przygoda z piórem tej pisarki nie zakończy się tylko na tej książce. Ona trwa nadal i końca nie widać.
Z ogromną dozą zainteresowania sięgnęłam po "Zielone oczy driady". Ponad 600 stron udało mi się przeczytać w kilka dni, i teraz gdy jestem świeżo po lekturze piszę to z wielkim bólem serca, ale tym razem książka nie do końca trafiła w mój gust.
Początek wydał mi się interesujący, ale im dalej w las robiło się ku mojemu rozczarowaniu zbyt baśniowo. Rzeczywiste problemy głównej bohaterki zostały zepchnięte przez autorkę na drugi plan. Całą swoją uwagę skupiła na przedstawieniu historii tajemniczego fresku, z którym wiąże się pewna legenda. Oczywiście nasza Livia zapragnęła zebrać jak najwięcej informacji na jej temat. Momentami drażniło mnie zachowanie głównej bohaterki. Kolokwialnie można stwierdzić, że wciskała swój nos w nie swoje sprawy. Podsłuchiwała, a potem tłumaczyła się, że był to przypadek. Nie fajnie to wyglądało, tym bardziej, że niektóre rozmowy były mocno intymne i dotyczyły wydarzeń, które miały miejsce kilka lat temu. Niosły ze sobą smutne i bolesne wspomnienia. Jakby nie patrzeć Livia weszła z buciorami w życie Ludwika. Starszy mężczyzna użyczył jej dachu nad głową w trakcie pobytu na Podlasiu, traktował ją jak wnuczkę, a ona tak go zawiodła. Livia znalazła coś, czego nie miała prawa otwierać, a tym bardziej czytać. Ciekawość jednak wzięła górę.
Miałam deja vu gdy dotarłam do momentu w którym poznałam Nelę, starszą dystyngowaną kobietę. Na jej drodze niespodziewanie pojawia się Livia. Tych spotkań było kilka, aż w końcu dziewczyna trafia pod jej dach. No i mamy powtórkę z rozrywki, która ma związek z teczką i z jej zawartością.
Znaczna ilość dziwnych jak dla mnie zbiegów okoliczności, przypadkowych zdarzeń, tajemnic i sekretów trochę mnie przytłoczyła. To samo tyczy się bohaterów, bo jest ich dość liczna grupa. Dobrze, że w trakcie lektury robiłam sobie notatki, bo można szybko w tym wszystkim się pogubić. Co chwila dochodzi do niespodziewanych odkryć i zwrotów akcji.
Dorota Gąsiorowska przyzwyczaiła nas do lekkich i przyjemnych w odbiorze historii. Pisząc "Zielone oczy driady" postanowiła zaskoczyć swoich czytelników bardziej mroczną odsłoną. Stary cmentarz, samotny metalowy krzyż, grobowiec pewnej hrabiny, ruiny irlandzkiego zamczyska. Wszystko to otulały gęste jesienne mgły. W temacie opisów nic się nie zmieniło, bo Dorota w dalszym ciągu robi to świetnie. Bez względu na to, czy dotyczą one łąki pełnej kwiatów, czy ciemnego i ponurego lasu.
"Zielone oczy driady" to książka, która posiada w sobie dużo elementów zaczerpniętych z fantastyki. Dziwne zachowanie Livii od razu rzuciło mi się w oczy. Potrafi dostrzec coś, czego inni nie widzą. Słyszy różne dźwięki i głosy. Według niej drzewa zamieszkiwane są przez wróżki. Z tego też względu pseudonim "Fairy" idealnie do niej pasuje.
Nie czytam takiej literatury i może dlatego miałam tak duży problem, żeby wczuć się w tę książkę. Za to jestem pewna, że każdemu miłośnikowi takich historii, zjawisk nadprzyrodzonych przypadnie do gustu.
POLECAM
MOJA OCENA 7/10