data wydania: 24 stycznia 2013
liczba stron: 352
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Do książek autorstwa Pani Munro po prostu trzeba wracać. Przeczytanie jednej to zdecydowanie za mało, żeby dobrze zapoznać się z twórczością tej wybitnej kanadyjskiej pisarki. Ja osobiście pochłonęłam jak do tej pory dwie. Pochłonięcie, tak to jest bardzo dobre określenie w tej chwili. "Taniec szczęśliwych Cieni" jak się okazuje jest debiutem literackim Alice Munro. Osobiście życzę wszystkim twórcom literatury takich debiutów...
Książka złożona jest z 15 opowiadań. Wśród tej 15-stki nie ma takiego opowiadania, które zaliczyłabym do grupy tych słabszych.Wszystkie zasługują na najwyższą ocenę. Specjalne wyróżnienie moim zdaniem należy przyznać opowiadaniom: "Biuro", "Pocztówka" oraz "Dzień motyla".
Napisane zostały w taki sposób, jakby tworzyły wspólną całość. Tak naprawdę historie w nich opowiedziane nie mają ze sobą nic wspólnego, ale jednak czytelnik może zauważyć kilka szczegółów za pomocą których zostały sprytnie ze sobą połączone. Pisarka w fajny sposób wplotła w kilka opowiadać podobne wątki. Jednym z takich posunięć jest narracja w wykonaniu dziewczynki oraz młodej kobiety o imieniu Helen. Spotykamy się również z postacią ojca, który w dwóch opowiadaniach ma to samo imię i nazwisko-Ben Jordan. Prowadzenie lisiej farmy, dzierganie kocyków przez starsze kobiety, miasteczko Jubilee w którym dzieje się większość opisanych historii. Niby podobne wątki, ale i tak nic do siebie nie pasuje. Powoduje to w głowie czytelnika spore zamieszanie. Można powiedzieć, że powstaje taki pozytywny kołowrotek...
Napisane zostały w taki sposób, jakby tworzyły wspólną całość. Tak naprawdę historie w nich opowiedziane nie mają ze sobą nic wspólnego, ale jednak czytelnik może zauważyć kilka szczegółów za pomocą których zostały sprytnie ze sobą połączone. Pisarka w fajny sposób wplotła w kilka opowiadać podobne wątki. Jednym z takich posunięć jest narracja w wykonaniu dziewczynki oraz młodej kobiety o imieniu Helen. Spotykamy się również z postacią ojca, który w dwóch opowiadaniach ma to samo imię i nazwisko-Ben Jordan. Prowadzenie lisiej farmy, dzierganie kocyków przez starsze kobiety, miasteczko Jubilee w którym dzieje się większość opisanych historii. Niby podobne wątki, ale i tak nic do siebie nie pasuje. Powoduje to w głowie czytelnika spore zamieszanie. Można powiedzieć, że powstaje taki pozytywny kołowrotek...
Autorka oprowadza czytelnika po małych kanadyjskich miasteczkach. Spotykamy po drodze zwykłych ludzi, którzy borykają się z problemami życia codziennego, celebrują każdą radosną chwilę, by za moment podjąć decyzję, której nie są tak do końca pewni. Munro ukazuje nam dwa światy: kobiet, tych już dorosłych, dojrzałych jak i dopiero wkraczających w świat kobiecej dorosłości oraz nakreśla postacie mężczyzn. Przedstawia różnice, które występują między nimi.
Jak już wspominałam w poprzednich dwóch recenzjach styl Pani Munro jest wyjątkowy. Jej opowiadania napisane są w sposób prosty, łatwy i wyrazisty. Każdy szczegół i detal jest dopracowany. Trzeba być naprawdę dobrym obserwatorem ludzi, oraz ich zachowań.
Nie jest to książka, którą się przeczyta i odkłada w zapomnienie, wręcz przeciwnie. Warto choć na chwilę zastanowić się nad sobą, przemyśleć swoje postępowanie. Czytając, momentami zatracałam się w hipnozie czytelniczej. Cały świat przestał wokół mnie istnieć. Byłam tylko ja i książka.
Mogę powiedzieć , że jak do tej pory było to moje najlepsze spotkanie z opowiadaniami Pani Munro.
POLECAM
MOJA OCENA 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz